środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 6


-         Spokojnie, już dobrze – powiedziałem do David, który siedział ciągle rozdygotany. Siedzieliśmy już u niego w mieszkaniu. Nie ukrywając nie było tam za czysto. Ubrania były porozrzucane po całym pokoju, a na stole stało kilka puszek po piwie.
-         Proszę, to Ci powinno pomóc – Andrea przyniosła z kuchni kubek naparu  ze środkiem uspokajającym. David wziął do ręki i zaczął pić.
-         Dużo pijesz? – spytałem się jego.
-         Nie. To znaczy lubię czasem, ale trochę – tłumaczył głosem, jakby to było nieistotne.
-         A trochę, to znaczy ile? – dociekliwie spytała się Andrea.
-         Nie no czasem dwa, nieraz cztery piwka.
-         Nie sądzisz, że cztery to nieco dużo jak na dzień? – Andrea spytała przyglądając się mu uważnie.
-         Naprawdę to nieistotne – w reakcji David dostrzec można było, że temat go irytuje. Faktycznie, to nie był czas, żeby rozmawiać o tym.
-         Teraz zwłaszcza, jedynym moim przyjacielem pozostaje butelka wódki. Nie widzę innego wyjścia. Wszystko się zawala – ciągnął David, nie wiedział już co ma robić.
-         Nie zaczynaj przyjaźni z alkoholem, bo jak popadniesz w alkoholizm, to łatwo się z tego nie wygrzebiesz – Andrea.
-         Wszystko mi już jedno. Naprawdę.- odpowiedział patrząc w kubek z naparem. W sumie ja też po śmierci babci czułem, że nic nie ma sensu,  a  gdy nie ma przy mnie Andrei wciąż tak się czuję.
-         Powinieneś się położyć – zachęciła go Andrea.
-         Jest dzień, sen nic nie zmieni. Chciałbym tylko zasnąć i się nie obudzić.
-         Nie chcesz tego, mówisz tak pod wpływem chwili – powiedziała mu Andrea.
-         Wątpię, że kiedykolwiek zmienię zdanie. Chyba szybciej zapiję się na śmierć. Zresztą przepraszam, co będę Wam marudził, wystarczająco kłopotu Wam przysporzyłem – tym razem mówiąc to, David spojrzał się na mnie i na Andreę. Potem do końca wypił napój uspokajający.
-         Nawet tak nie myśl, nie przeszkodziłeś nam – uświadomiłem jego – nawet nie wiesz jak się cieszę, że udało mi się Ciebie przekonać, żebyś zszedł.gdy to powiedziałem nastała krótka chwila milczenia. Nagle przerwał ją David.
-         Tobie to dobrze, masz taką wspaniałą dziewczynę, nieważne co by się Wam w życiu przydarzyło to macie siebie. – po tych słowach  popatrzyliśmy na siebie z Andreą. Mieliśmy nieco zmieszane miny.
-         Nie jesteśmy ze sobą – wyjaśniła Andrea.
-         Jak to nie?
-         Znamy się bardzo krótko – chciałem zakończyć ten temat.
-         Pasujecie do siebie – ni stąd ni zowąd wyrwał David. Szybko zmieniłem temat. David opowiedział nam trochę o jego relacjach z dziewczyną, która od niego odeszła. Po chwili zadziałał na niego środek uspokajający, gdyż zrobił się senny.
-         To może ja już pójdę – powiedziała Andra – powiadom mnie wieczorem odnośnie  jutrzejszego dnia. – A Tobie, niech do głowy nie przychodzą żadne głupie myśli – spojrzała na David. Gdy Andrea poszła, spojrzał na mnie:
-         Kochasz ją prawda? – zapytał . W sumie uczucie, którym darzyłem Andreę było jakieś wyjątkowe. Nie wyobrażałem sobie teraz jakby to było, jakbym jej nie poznał. Mimo tego, że znamy się z nią zaledwie kilka dni. Pokiwałem zamyślony głową.
-         To walcz o nią i nie spieprz tego – powiedział ziewając, położył się na kanapie i zasnął. – Gdy wróciłem do mieszkania udało mi się załatwić dla siebie  dzień wolnego. Zadzwoniłem do Andrei powiedzieć jej o tym.
-         Wspaniale! – ucieszyła się. – Już nie mogę się doczekać kiedy Ciebie zobaczę!
-         Ja Ciebie też – uśmiechnąłem się sam do siebie. To był przedziwny dzień.
                                                                     *

Nazajutrz obudziłem się dość wcześniej. Obudziły mnie promienie słońca wdzierające się do mieszkania. Poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie kawę z ekspresu. Pośpiesznie ją wypiłem i postanowiłem zrobić sobie małą rozgrzewkę. Ubrałem się na sportowo i poszedłem pobiegać. Ogólnie wcześniej nigdy nie dbałem o kondycję i nie interesowałem się sportem, jednak uznałem, że najwyższy czas zacząć bardziej dbać o siebie i swój wizerunek. Biegałem truchtem niecałą godzinę z krótkimi przerwami. Później wróciłem do mieszkania i wziąłem szybki prysznic. Wziąłem podręczne rzeczy i wyjechałem nieco wcześniej. Postanowiłem odwiedzić David. Okazało się, że dopiero go obudziłem. Leki uspokajające, które wziął dzień wcześniej były naprawdę silne. Chłopak był w nieciekawym stanie. Jednak obiecał mi, że nie zrobi żadnego głupstwa, a w razie gdyby coś się działo, zadzwoni. Był ciągle w nieciekawym nastroju, jednak powiedział, że potrzebuje snu, bo gdy śpi jest nieświadomy wszystkiego. Również wierzy, że  przyśni mu się jego była.
Potem dałem sygnał Andrei, że jestem pod blokiem. Zeszła z dużą torbą w ręku. Była jak zwykle pięknie ubrana
-         Na co Ci ta duża torba – spytałem zaskoczony zaraz po przywitaniu się.
-         Na wszelki wypadek. Nie wiem gdzie dziś mnie wywieziesz – zażartowała.
-         Dzisiejsze miejsce będzie również wyjątkowe. Jeszcze bardziej niż wczorajsze – powiedziałem.
-         Dużo masz tych miejsc? – dociekała.
-         Te dwa szczególnie, choć znajdzie się jeszcze parę. Tylko chciej je zobaczyć!
-         Pragnę tego z całego serca, ale będę musiała wracać do Hiszpanii – w głosie Andrei można było usłyszeć smutek. Nastała chwila milczenia.
-         To jak? Wsiadamy? – nadszedł najwyższy czas, żeby ruszyć
-         Poczekaj! – Andrea wydała okrzyk – A co z David?
-         Jest źle, ale chłopak jest na środkach wyciszających. Śpi. – wytłumaczyłem jej.
-         Sen mu dobrze zrobi. Choć na chwilę go oderwie od tego wszystkiego. To co wczoraj zrobiłeś było niesamowite. Brakuje mi słów, żeby powiedzieć jak bardzo zaimponowałeś mi, a przede wszystkim jestem dumna, że mogę pojechać na motorze z człowiekiem, który przyczynił się do uratowania komuś życia .
-         Andrea.. – zacząłem z wolna – zrobiłem to co czułem. Szkoda było człowieka.. – znów nastał moment milczenia – To co? Jedźmy. – zachęciłem Andreę, która tym razem wsiadła ze mną na motor zapinając kask. Ruszyliśmy powoli oddalając się od Hayward.
              Znów jechaliśmy przez pola, łąki i lasy, wzgórza, a także doliny. W pewnym momencie zatrzymałem motor. Znajdowaliśmy się w miejscu zderzenia, w którym się poznaliśmy,
-         Mało brakowało, a to oto miejsce byłoby miejscem katastrofy – powiedziałem do Andrei, która dopiero co zdążyła zdjąć kask.
-         A jednak nie – wtrąciła – chcesz się przejść?
-         Nie do końca – oświadczyłem Andrei –  to jest miejsce, w którym ujrzałem Ciebie pierwszy raz. To tutaj zobaczyłem pierwszy raz blask Twoich oczu i Twoją łzę. Tak samo Twoje włosy, które są jak nadzieja na lepsze życie.
-         John. Nie za bardzo mi słodzisz – z wolna powiedziała Andrea. Staliśmy przy motorze. Zmieszałem się.
-         Jak nie lubisz, cóż.. nie będę – odezwałem się zaskoczony.
-         Nie o to chodzi. John, czy Ty nie rozumiesz? Każde takie słowo z Twoich ust wprawia mnie w jeszcze większe zawirowanie, bo moje serce zaczyna mi mówić „zostań”. Każde ciepłe słowo, które mi mówisz, sprawia, że coraz bardziej uzależniam się od Ciebie.
-         Obiecaj mi, że jak wrócisz do Hiszpanii, pierwsze co zrobisz napiszesz, że wszystko jest w porządku. Obiecujesz mi to? – chciałem wiedzieć co będzie tam z Andreą, dlatego ją o to poprosiłem. Nastała chwila milczenia. Andrea miała zmieszaną minę.
-         Obiecasz mi? – Zapytałem ponownie.
-         Obiecam – nareszcie Andrea odważyła się odezwać. Zacząłem coś podejrzewać. Albo, że Andrea boi się wchodzić ze mną w bliższe relacje, albo co gorsza nie wiedzie jej się najlepiej w tej Hiszpanii. To wszystko było takie dziwne. I znowu nastał momenta ciszy, który nagle przerwała Andrea.
-         Naprawdę mnie kochasz? Jest wiele innych, lepszych, bardziej atrakcyjnych kobiet niż ja – spojrzała na mnie poważnym wzrokiem. Na pewno poznasz jakąś bardziej zasługującą na Twoją miłość.
-         Nigdy nie poznałem wspanialszej dziewczyny od Ciebie. Nigdy również nie czułem tego, co czuję teraz, do Ciebie.
-         A jednak znasz mnie zaledwie kilka dni, które można policzyć na palcach u rąk. A powiedziałeś mi już dwa niezwykle ważne i znaczące słowa: „Kocham Cię”. Skąd wiesz, że Twoje uczucie do mnie nie jest przelotnym wiosennym wiatrem, który delikatnie owiewa zielone liście drzewa, a potem ustaje.. bądź zaczyna owiewać inne drzewo. - Poniekąd zrobiło mi się smutno, gdyż Andrea porównała moje uczucie, którym ją darzę do jakiegoś wiosennego wiatru, który ustaje. Z drugiej zaś strony nigdy nie spotkałem bardziej romantycznego człowieka niż ona. To było niesamowicie zadziwiającą rzeczą. Zastanawiałem się w tym momencie czy Andrea nie jest jakąś ukrytą poetką. Postanowiłem się ją o coś spytać i tak też uczyniłem.
-         Piszesz wiersze? Jakąś poezję?
-         Tak, czasami, ale to bardziej dla siebie. Nie pokazuję tego co piszę, nikomu.
-         Twoje wiersze muszą być wspaniałe i piękne – przyznałem Andrei.
-         A po czym tak wnioskujesz , jeśli można wiedzieć? – Andrea spytała się na mnie ze wzrokiem pełnym zaskoczenia.
-         Sposób jaki mówisz jest niezwykle poetycki i nadzwyczajny.
-         Bo ja uważam, że zwyczajność w człowieku jest istną monotonią. Życie jest za krótkie, żebyśmy je mieli przeżyć „normalnie”.
-         Co rozumiesz przez słowo „normalnie” – słowo „normalnie” zaakcentowałem.
-         To znaczy właśnie, że zwyczajnie. Staram się zawsze w życiu szukać aspektu, dzięki któremu dostrzegam, że świat jest czymś niezwykle zadziwiającym.
-         To znaczy? – za bardzo nie rozumiałem słów Andrei.
-         Kiedyś budziłam się rano wraz z pianiem pierwszych kogutów. Wychodziłam na dwór, uważnie przyglądając się jak promienie słońca oświetlają Ziemię. Każdy promyk wznosił się coraz to wyżej i wyżej, aż wreszcie zaczął padać na najmniejsze liście rosnących drzew. Kiedy tak promienie padały na liście wysuszały z nich ostatnie krople porannej rosy. Choćby w takim zjawisku doszukiwałam się piękna, dlatego mogłabym uważać życie za nadzwyczajne. Tak samo jest z nami wszystkimi. Możemy żyć szarą codziennością, wszyscy po kolei zarażeni i zaślepieni zarazą, która nazywa się „zwyczajność”. A jednak możemy wnieść w życie coś co jest wyjątkowe.. Coś co uczyni nas ludźmi niezwykłymi. Tak jak ja znalazłam piękno w nasłonecznionym porannym lesie, tak samo i człowiek, który dostrzega wyjątkowość pewnego zjawiska niewątpliwie zasługuje na miano człowieka patrzącego uważnie – bo dostrzega to piękno.  Natomiast człowiek, który przygląda się sercem – dostrzega ukrytą wyjątkowość drugiej osoby, która niekiedy jest skryta w głębi i zasłonięta innymi powłokami, kreujące cały wizerunek tego kogoś.
-         Andrea! – Byłem zdziwiony jej polemiką. Nie przestawała mnie zaskakiwać. Coraz bardziej mnie czarowała swoją osobowością. Czułem się przy niej jak ptak, który odnalazł swoje gniazdo, którego nie chciał ani na moment opuścić. – Jesteś cudowna – rzekłem. Po tych słowach przytuliliśmy się. Następnie wsiedliśmy na motor zakładając kaski.. Pojechaliśmy dalej. I tak jak Andrea porównała moją miłość do przelotnego wiatru, który owiewa liście drzew, tak w tej chwili wiosenny wiatr owiewał nas – dwojga młodych ludzi jadących na motorze tę oto drogą.


Rozdział 5


ROZDZIAŁ V

         Siedziałem nad brzegiem jeziora bardzo długo i rozmyślałem o wszystkim, zwłaszcza o Andrei. Nie wierzyłem w to co się dzisiaj wydarzyło, jednakże zastanowiłem się nad tym czy ten pierwszy pocałunek nie nastąpił zbyt szybko. I nie wiem nawet kiedy usnąłem. Przyśniła mi się babcia w sposób bardzo specyficzny. Otóż śniło mi się, że wsiadam do mojego samochodu, a ona pojawia się nad moim oknem i mówi „Nie wracaj z pustymi rękami”. Nie wiedziałem co ten sen mógłby oznaczać. Pewnie nic – uznałem. Dużo myślałem o niej przez ostatnie dni, zresztą po jej śmierci nie było dnia, w którym bym jej nie wspominał. Był to człowiek tak wspaniały, że wszystkie jej słowa zostaną mi w pamięci do końca życia. Raptownie obudziłem się. Poczułem powiew wiatru. Otworzyłem oczy. Rozejrzałem się dookoła. Wokół mnie nikogo nie było. Momentalnie zerwałem się. Do głowy nasuwało mi się tylko jedno kluczowe pytanie: „Gdzie jest Andrea!?”. Wystraszyłem się niezmiernie, a gdy rozglądając się nie ujrzałem nikogo, wykrzyknąłem jej imię:
-         Andrea!!! – nic nie usłyszałem w odpowiedzi. Słychać było tylko śpiew ptaków, które zabijały ciszę. – A niech mnie – powiedziałem przerażony i zacząłem biec po piasku wzdłuż brzegu jeziora wołając Andreę. Biegłem nieustannie krzycząc jej imię. Znajdowałem się na polanie koło jeziora, kiedy nagle zobaczyłem w oddali na wzgórzu pasącego się brązowego konia i Andreę, która stała koło niego. Bez namysłu podbiegłem do niej.
-         Cicho – powiedziała z pretensją – spłoszysz mi konia. A on jest taki cudowny – głaskała go. Po chwili dodała – Jestem ciekawa co ten koń robi w tym miejscu.
-         Tam w dolinie jest wioska – oznajmiłem jej. – Tu często przychodzą się paść konie. Może one także czują wyjątkowość tego miejsca – Poczym zwróciłem się do Andrei – Szukałem Cię, martwiłem się gdzie jesteś.
-         Spokojnie, nie lubię długo spać – uśmiechnęła się do mnie – Nie chcę tracić życia na spanie, przecież ono jest takie krótkie.
-         Andrea, jesteś młoda, dopiero zaczynasz życie – popatrzyłem na nią jak głaskała konia również  uśmiechając się w jej stronę.
-         Popatrz jak ten czas szybko leci! Zanim się obejrzysz to z wnukami będziesz się bawił. powiedziała Andrea. – Wszyscy jesteśmy niewolnikami czasu. Nie możemy go przyspieszyć ani skrócić. Niejednokrotnie chcielibyśmy zatrzymać czas przy szczęśliwych i niepowtarzalnych chwilach, a tak bardzo chcielibyśmy go przyspieszyć jak cierpimy. Lecz nic nie poradzimy, taka już kolej rzeczy. Dlatego cieszmy się każdym dniem i róbmy tak, żeby nie był on dniem straconym. – Andrea mówiła to jakby czytała jakąś powieść. Jej głos był niesamowicie melodyjny, każde słowo wypowiedziane z jej ust brzmiało niezwykle ciekawie.
-         Lepiej nie myśleć o śmierci – powiedziałem Andrei.
-         Śmierć czeka każdego z nas, czy będziemy, czy też nie będziemy o niej myśleć. Ja chciałam powiedzieć, żebyśmy korzystali z każde..
-         Każdego naszego dnia – przerwałem Andrei. Sam dokończyłem. Miałem na myśli chwile moje spędzone z tą wdzięczną dziewczyną stojącą naprzeciw mnie.
-         Musimy dziś wracać – Andrea powiedziała spokojnie głaszcząc konia.
-         Wiem. Musimy – odparłem.
-         Umiesz jeździć konno? – spytałem się.
-         Całe życie jeździłam, więc akurat tak. – uśmiechnęła się.
-         Ja jakoś nie, mimo że miałem niejednokrotnie okazję. – powiedziałem to trochę jąkającym się głosem.
-         Nie chciałeś?
-         Nie wiem. Teraz z chęcią bym spróbował. Ale już chyba za późno – odwróciłem wzrok od Andrei. Zacząłem spoglądać się w drzewa i lasy.
-         Nigdy nie jest za późno na nic. Jak Ci na czymś zależy, nie zwlekaj, nie odkładaj, nie mów, że jest za późno. Jeżeli tak będziesz mówił i nie przekonasz się, tak może być rzeczywiście. Jeżeli zaczniesz coś nowego, nawet mimo braku wiary w to, nie tracisz nic. Albo zyskasz, albo niczego to nie zmieni.
-         W sumie masz rację. Oj,  pojeździłbym sobie z Tobą na koniu. –spojrzałem z powrotem na Andreę.
-         Dlaczego akurat ze mną? – spytała się Andrea, jakby nie domyślała się o co mi mogło chodzić.
-         Zastanów się – odparłem. Popatrzyłem na nią ponownie.
-         Nie mam najmniejszego pojęcia – Andrea dalej uparcie stała przy swoim.
-         Bo jesteś... – zacząłem – Jesteś wyjątkowa i jesteś właśnie tą dziewczyną, z którą chciałbym obok pojechać na koniu. Andrea wpierw się uśmiechnęła. Popatrzyła na mnie, a potem znów na konia. Zaczęła głaskać jego grzywę, coraz wolniej i wolniej, a jej uśmiech z twarzy powoli zniknął.
-         Nie powiesz nic? – zapytałem się, gdy Andrea nic się nie odzywała.
-         Przepraszam – odrzekła się po chwili zastanowienia się – myślę, że lepiej będzie jak wrócimy już do domu. Kate będzie się o mnie niepokoiła.
-         Teraz sobie o niej przypomniałaś. Co robiłaś przez całą noc? – byłem zdziwiony jej reakcją.
-         Oj, nie łap się mnie za słowa. Po prostu myślę, że będzie lepiej jak już wrócimy. Uważam również, że lepiej będzie także, jak przez pewien czas nie będziemy się widywali, ani rozmawiali ze sobą. Te słowa bardzo mocno mnie zabolały. Byłem w szoku, nie wiedziałem co mam powiedzieć. Przecież na siłę nie kazałem jej się do mnie przytulać. Czułem ciągle jej pocałunek na swoich ustach.
-         Mówisz poważnie? – zapytałem się po kilku sekundach zamurowania. Andrea również nie odzywała się przez chwilę.
-         Oh, John. – wykrzyknęła – to nie jest takie łatwe.
-         Co nie jest łatwe? – zapytałem się jej – Dlaczego tak bardzo zwróciłaś na mnie uwagę? Powiedz, dlaczego Ci tak bardzo na mnie zależy? – natarczywie dociekałem, aby Andrea wyjawiła mi prawdę.
-         Posłuchaj mnie John – jeszcze raz zaczęła Andrea. Zostawiła już pasącego się konia, podeszła do mnie, stając naprzeciw mnie. My nigdy nie będziemy ze sobą.
-         Nigdy? – słowa jej były niezwykle dobijające. Znów zrobiło mi się gorąco w sercu. Popatrzyłem prosto w jej źrenice – Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że nic do mnie nie czujesz. Powiedz to mi prosto w twarz! Powiedz, że Twoje serce nie żywi do mnie ani najmniejszego uczucia. Jest tak? Andrea nie odpowiedziała. Rozpłakała się ponownie. Odwróciła się, zrobiła kilka kroków w bok. Płakała jakby coś się wydarzyło. Jej zachowanie w tym momencie było dla mnie naprawdę niezrozumiałe. Stałem w osłupieniu, a Andrea stała  płacząc, a ręką zasłaniała twarz . Nie odzywałem się. Gdy po chwili uspokoiła się nieco, odezwała się sama:
-         Za parę dni wracam do Hiszpanii. Nie przyjechałam tu na długo.
-         Uważasz, że odległość sprawi, że ja o Tobie zapomnę? – zapytałem się. Andrea przez chwilę znowu się nie odzywała. Po chwili jakby zmieniła temat.
-         Masz jakieś plany na jutrzejszy dzień? – spytała się mnie Andrea.
-         Muszę iść do pracy . Jest poniedziałek – odpowiedziałem jej.
-         Nie dasz rady wziąć dzień wolnego? Chciałabym spędzić cały dzień z Tobą. – Pomyślałem przez chwilę, że może uda mi się poprosić panią Isabelle, żeby została za mnie jutro w pracy, a ja zrewanżowałbym się i poszedł za nią pracować w sobotę (kiedy mam wolne). Andrea widząc, że zastanawiam się powiedziała:
-         Przepraszam Cię, nie chcę krzyżować Twoich planów. Tak sobie tylko pomyślałam. Chciałam spędzić z Tobą ostatni dzień.
-         Dlaczego ostatni? – popatrzałem na nią zaniepokojony – sugerujesz mi, że nigdy więcej Cię nie zobaczę? – wpatrywałem się w nią, serce zaczęło mi bić ze strachu, że w odpowiedzi otrzymam kategoryczne „nie” .
-         Nie obiecam Ci tego, nikt nie zna scenariusza jakie pisze nam życie na przyszłe dni.
-         Niestety. Bardzo bym chciał poznać – najlepiej bym zatrzymał Andreę przy sobie.
-         Dlaczego? Życie byłoby bardzo monotonne i bezsensowne, gdybyśmy wszyscy wiedzieli co z nami się stanie. A tak mamy w sobie nadzieję dodającą sensu naszemu życiu, która tkwi w nas, a dzięki nadziei rodzi się w nas motywacja na podążanie ku naszym marzeniom. – Słowa Andrei były niezwykle istotne i ciekawe. Nigdy nie spotkałem tak ciekawej, a zarazem tajemniczej osoby jak ona. Wniosła w moje życie również wiele zagadek swoją osobowością. Przecież to widać było, że ona chciała ze mną przebywać. Czyżby istniała jakaś blokada o której nie wiem? Andrea nic o swoim aktualnym życiu więcej nie chciała jakby mówić.
-         Gdyby życie było spisane w książce do której każdy z nas mógłby podejść, otworzyć ją na naszym scenariuszu, interesowała by mnie najbardziej jedna rzecz.
-         Jaka? – Andreę bardzo zaciekawiło to co powiedziałem.
-         Interesowało by mnie, czy jeszcze kiedyś będę mógł Ciebie przytulić tak mocno jak wczoraj. Chciałbym wiedzieć, że kiedyś wrócisz i usiądziemy razem na brzegu jeziora, albo kto wie, nawet nad brzegiem morza. Chciałbym, żebyś znowu zasnęła wtulona w moje ramiona tak jak wczoraj. Każdy zachód słońca byłby tylko nasz, a wszystkie gwiazdy świeciłby tylko dla nas. Tak bardzo tego pragnąłbym...
-         John, przecież mnie nie znasz. Jest milion innych dziewczyn niż ja, skąd wiesz, że nie podążasz za swoim temperamentem? Może to po prostu zwykłe zauroczenie, które przeminie. – Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć na te słowa, dotychczasowo nie poznałem nikogo bardziej wspaniałego. Jednakże czułem, że gdyby Andrea została przy mnie, zrobiłbym wszystko, żeby była szczęśliwa. Chciałem jej ofiarować to wszystko czego mi brakowało. Chciałbym dać jej niejeden wspaniały dzień i niejedną wspaniałą noc.. romantyczny spacer przy zachodzie słońca oraz cały ogród róż.
-         Musimy się zbierać! Andrea, zależy mi na Tobie, nie wiem ile znaczą moje słowa dla Ciebie, ale mówię to co czuję – powiedziałem kończąc temat. – Wieczorem do Ciebie zadzwonię i powiem czy uda mi się załatwić dzień wolny.
-         Nie chcę żebyś przeze mnie miał nieprzyjemności w pracy.
-         Posłuchaj mnie! Wolę stracić pracę niż Ciebie! – objąłem dłońmi ramiona Andrei i spojrzałem prosto w jej oczy. – Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze! – Andrea patrzyła na mnie zszokowana, była zaskoczona jak bardzo mi na niej zależy. Podeszła i przytuliła mnie. Jej reakcja również i mnie zaskoczyła. Dlatego w pierwszej chwili nie wiedziałem co mam zrobić, więc taktownie i powoli objąłem również ją. Zaczął wiać lekki wiatr. Robiło się nieco chłodno i pochmurnie. Jakoś instynktownie złapaliśmy się za rękę i zaczęliśmy iść w stronę mojego motoru. Szliśmy bez słowa. Jedynie lekki powiew wiatru rozwiewał rozpuszczone włosy Andrei. Nie jestem w stanie opisać jakie wspaniałe uczucie było trzymać jej  rękę. Tego nie da się opisać. Do śmierci nie zapomnę tego momentu, zarówno jak i wczorajszego pocałunku. Wsiedliśmy na motor i wyruszyliśmy w stronę Hayward....

*
                 
Odwiozłem Andreę aż pod sam dom, gdzie mieszkała jej kuzynka Kate.
-         Zdzwonimy się – powiedziałem przy pożegnaniu – jakby co, widzimy się jutro po południu. Andrea kiwnęła na znak, że się zgadza, gdy nagle spojrzała w górę i zamarła.
-         Andrea, wszystko w porządku? – popatrzyłem się na nią zaniepokojony i spytałem.
-         John, patrz! – wykrzyknęła z przerażeniem – On skoczy!
-         Gdzie?! – raptownie powstałem z motoru, odwróciłem się. Na dachu sąsiedniego wieżowca kuzynki Anderi stał mężczyzna, dosyć młody, mniej więcej w moim wieku. Wieżowiec liczył dwadzieścia pięter, więc ledwo co na samym szczycie było widać  człowieka, który najwyraźniej próbował skoczyć.
-         Ludzie zróbcie coś! – wrzeszczeli spanikowani przechodnie. Mężczyzna wciąż stał przy samej krawędzi. Nagle popatrzył się w dół.
-         Mamo, on skoczy! – pisnęła przerażona dziewczynka, która przechodziła ze swoją matką ową ulicą. Wciąż nie było karetki ani policji.
-         Andrea, stój tu koło motoru – powiedziałem do niej – To co chciałem zrobić było bardzo ryzykowne i odpowiedzialne. Pobiegłem w stronę wejścia. Andrea tylko wrzasnęła:
-         John, nie! – nie słuchając wbiegłem do budynku, na nieszczęście musiałem czekać bardzo długo aż zjechała winda. Rozległ się głos syreny karetki pogotowia i policji. W windzie serce łomotało mi bardzo mocno. Już osiemnaste, już dziewiętnaste.. Dwudzieste piętro! Wysiadłem z windy. Stamtąd już otwarte było wejście na dach. Wszedłem na drabinkę. Bałem się bardzo tego co robię. Gdy wszedłem na dach, rozejrzałem się dookoła. Na jednej krawędzi widziałem mężczyznę, który niemalże skoczył. Nie wiedziałem jak się zachować, żeby na mój głos nie skoczył. Taktownie tupnąłem nogą głośniej, żeby mężczyzna odwrócił się sam i zaczął zajmować uwagę moją osobą, a nie myślą, że zaraz skoczy. Raz tupnąłem, nie usłyszał, kiedy zrobiłem to drugi raz odwrócił się gwałtownie:
-         Ani mi się waż podchodzić! – wycedził, spoglądając się rozdygotany – Skoczę zanim tu podejdziesz.
-         Nie podejdę – odpowiedziałem głosem najspokojniejszym jakim potrafiłem – sam zejdziesz. Ty wcale nie chcesz skoczyć!
-         Właśnie że chcę – znów nogę postawił na dosłownie samej krawędzi. Zrobiło mi się słabo, byłem już przekonany,  że zaraz skoczy.
-         Dlaczego to robisz? – zapytałem się
-         Nie interesuj się! Zajmij się lepiej swoim pieprzonym życiem, to moja sprawa. To akurat moje pierdolone życie, które zaraz zakończę. Jaki ono ma sens? Żaden, rozumiesz to?! – na końcu zdania zaszlochał. Próbowałem wciąż sprawić wrażenie spokojnego. Zrobiłem taktownie dwa kroki do przodu.
-         Moje życie też nie było łatwe – powiedziałem z wolna – może nie było pełne dramatycznych przejść dopóki była osoba, którą kochałem ponad wszystko.
-         Nie pierdol! – wrzasnął mężczyzna – Gówno mnie to obchodzi teraz, wniosek jest taki, że życie jest cholernie niesprawiedliwe oraz to, że się urodziłem to jakaś pomyłka.
-         Myślisz, że śmierć najbliższej osoby to nie jest przejście?  Jest to gorsze niż niejeden ból fizyczny. Też miałem podstawy, żeby wjechać na sam szczyt wieżowca i skoczyć, rozbijając głowę o chodnik, bądź skoczyć z mostu. A nie zrobiłem tego.
-         Moja dziewczyna była dla mnie wszystkim! A ona.. – wziął oddech- ona wolała tego skurwiela. Który nie wie co to jest miłość.. a ten chce ją tylko wykorzystać i wyruchać!
-         Wiesz, ja zawsze marzyłem o wspaniałej dziewczynie. Ale warto było czekać dwadzieścia lat, żeby pocałować tę, którą właśnie  pocałowałem. Mimo tego, że pukałem o dno. – Mężczyzna jakby zainteresował się tym co powiedziałem.
-         Jesteś z nią? Wyobrażasz sobie życie bez niej? – spytał się, spoglądając znowu na mnie. Sekundę zastanowiłem się.
-         Teraz nic bez niej sobie nie wyobrażam, bo ja za nią tęskniłem całe życie. Tęskniłem za kimś kogo nie znałem. To ona. Nie miałem nikogo, wciąż nie mam nikogo. Ona jednak nadała sens memu życiu. Wtedy nadawała babcia, której nic i nikt nie zastąpiłby.  Nigdy nie byłem rozumiany przez świat. A widzisz?! Stoję i mówię, że nie warto odbierać sobie życia. Moja babcia zawsze mówiła, że samobójstwo jest jak ucieczka od problemów. Nigdy nie wiesz co będzie z Tobą po śmierci. A co jeśli przed Tobą jest jeszcze tyle pięknych chwil? Może życie wynagrodzi Ci to wszystko co wycierpiałeś dotychczas?
-         Jak to nie masz nikogo? A rodzice? Oni Ciebie wspierali! – mężczyznę niewątpliwie zaciekawiłem.
-         Nie było ich, nie znałem. Zmarli w wypadku samochodowym zaraz po moim narodzeniu.
-         To straszne – współczuł mi szczerze.
-         Nie. Była babcia. Byłem szczęśliwy, że była!
-         Jak długo jej nie ma?
-         Zmarła tego stycznia. – widzisz? Niedawno.
-         I Ty masz tyle siły? Zazdroszczę.. – w jego głosie słychać było zdziwienie i podziw. Nagle po drabinkach usłyszałem, że ktoś wchodzi. To był policjant.
-         Proszę iść – wrzasnął mężczyzna do policjanta – Proszę zejść na dół, bo skoczę – powtórzył, a gdy ten nie reagował, mężczyzna znów odwrócił się w stronę, w którą miałby postawić zabójczy i ostatni krok .
-         Zejdź natychmiast – nalegał policjant.
-         Chcę posłuchać  co opowiada ten chłopak. Nie chcę, żeby ktokolwiek mi przeszkodził – na to policjant rzucił ku  mnie spojrzenie, przez które chciał powiedzieć, że ma nadzieję, że wiem co robię i wyratuję tego zagubionego chłopaka przed samobójstwem. Zszedł więc powoli z drabinki do środka wieżowca.
-         Opowiedz mi, co robiłeś jak babcia zmarła? –zadał mi pytanie.
-         Załamałem się, nie chciałem żyć, ale jednak wiedziałem, że muszę. Powiem Ci coś co również moja babcia mi mówiła. Zawsze należy nieustannie walczyć do samego końca, żeby być jak najbliżej swojej pełni szczęścia. Wojownicy, którzy walczą o lepsze życie z całych sił, nie tracą nic, są w stanie coś osiągnąć, a jak z tej walki zrezygnujesz to zrezygnujesz, to co? Chcesz, żeby Twoje życie było nadal takie nędzne, jakie jest teraz? Ja wierzę, że kiedyś poznam  prawdziwy smak życia i dziwię się Tobie, że Ty nie chcesz poznać tego smaku.
-         Nawet nie wiesz jak zawsze o tym marzyłem i wierzyłem, że w końcu mnie pokochała. Nigdy nie trafiła na odpowiednich facetów. Nie dostrzegła, że tak naprawdę to ja jestem jedynym, który by poszedł za nią w ogień. Dzisiaj rano odeszła. Pozostawiła jedynie tę kartkę. Zaraz – zaczął szukać w kieszeni – przeczytaj sobie – zrobił krok w moją stronę, a ja w jego. Staliśmy już naprawdę w niewielkiej odległości od siebie. Otworzyłem zgiętą kartkę. Zacząłem czytać list:

David, nie jestem w stanie powiedzieć Ci tego prosto w twarz. Dlatego zostawiam Ci ten list. Będąc z Tobą zrozumiałam, że nie jesteś miłością mojego życia. Nie kocham Ciebie. Domyślam się, że będzie Ci ciężko, ale myślę, że czym prędzej to zrobię, to będzie lepiej dla nas obojga.  Związałam się z Geogre, nareszcie zrozumiałam, że to on jest tym facetem, dzięki któremu mam szansę na bycie szczęśliwą. Niestety tym kimś  nie byłeś, ani nie jesteś Ty! Przepraszam!

- Nie wyobrażałem sobie życia bez niej – płakał mężczyzna – Byłem głupi. Zdarzało się jej nie wracać do domu na noc. Mówiła, że nocuje u koleżanki. Wyczuwałem to, że coś jest nie tak, ale myślałem, że z biegiem czasu sytuacja się ustatkuje i będziemy szczęśliwą parą. – Gdy tak słuchałem tego co mówił, zrozumiałem, że mu naprawdę zależało na tej dziewczynie.
-         Życie jest trudne, ale ta dziewczyna nie jest warta tego, żebyś przez nią odebrał je  sobie. Samobójstwem niczego nie rozwiążesz. Nie sztuką jest skończyć ze swoim życiem, sztuką jest żyć pokonując najliczniejsze bariery jakie stawia przed nami życie.
-         O nie! Gdy się zabiję, sumienie nigdy nie da jej spokoju! Będzie do końca życia miała mnie na swoim sumieniu. Do samej śmierci będzie obciążał jej życie fakt, że popełniłem samobójstwo.
-         Co to da? Czas leczy rany, więc z czasem i ona  do tego przywyknie. – nie poddawałem się, ale serce zaczęło mi znów coraz bardziej łomotać kiedy mężczyzna odwrócił się znów w stronę, z której chciał skoczyć.
-         Mylisz się – wycedził – Będzie miała nauczkę na całe życie!
-         A co jeśli.. – taktownie zacząłem – co jeśli po śmierci miałbyś ujrzeć we mgle gdzieś szczęście, które Cię ominęło?  Bądź cierpliwy! Wyobraź sobie, że ona – ta jedyna, gdzieś jest i obydwoje wciąż siebie wzajemnie szukacie w tym trudnym i pełnym zagadek świecie. Aż wreszcie w najmniej spodziewanym momencie Twojego życia ją spotkasz. Ona będzie doceniała Ciebie, a Ty ją. Obydwoje będziecie dla siebie wzajemnym wsparciem oraz obustronnym uzupełnieniem. Nie jednostronnym!  Wasze serca będą biły tylko dla siebie.
-         Przestań! – ledwo wydusił z siebie głos, jednak wzruszyło go bardzo to co mówiłem – Proszę Cię, przestań, bo tak nie będzie. Zrobiłem krok do przodu.
-         Masz na imię David, prawda? W liście tak było – chciałem się upewnić.
-         Tak. – w jego głosie słychać było obojętność. Po chwili jednak spytał się – A Ty?
-         John – odpowiedziałem. – David, mam do Ciebie prośbę, mógłbyś zrobić tylko to jedno o co Ciebie poproszę? Nic więcej nie chcę.
-         Chcesz żebym zszedł? Daruj sobie, bo i tak skoczę  - nie ustępował.
-         Prośba zabrzmi inaczej – mimo że już nie mogłem, usilnie starałem się zachować zimną krew.
-         Zaufasz mi? – spytałem się.
-         Nie ufam ludziom. Ludzie są podli
-         Uważasz, że i ja jestem podły? – nie ustawałem.
-         Tego nie powiedziałem.
-         E tam, wszystko jasne, uważasz że jestem podły – za wszelką cenę starałem się  odciągnąć David od samobójczego planu.
-         Czego ode mnie chcesz? Co Cię ja obchodzę w ogóle?
-         Obchodzisz. Jeżeli skoczysz to nie tylko obarczysz wyrzutami sumienia tą dziewczynę, która, kto wie, może szybko o Tobie zapomni. Jeśli popełnisz samobójswto  obciążysz i mnie. A dla mnie będzie to naprawdę cios
-         Dlaczego Ci na tym tak zależy?
-         Bo jesteśmy ludźmi i powinniśmy sobie wzajemnie pomagać. Babcia mnie tego nauczyła. – kiedy to powiedziałem, zauważyłem że David powoli jakby zaczął się odwracać znowu w moją stronę.
-         Dobrze. Jak chcesz, żebym Ci zaufał? Żebym uwierzył, że moje życie będzie szczęśliwą baśnią?
-         Nie. Nie obiecam Ci, że Twoje życie będzie bajką, bo nią nie jest, nie było i nie będzie. Ale obiecam Ci, że zrobię wszystko, żebyś odkrył jego smak.
-         Niby jak to zrobisz?
-         Zaufaj mi. Tylko o tyle Cię proszę. Zrobię wszystko, żeby pomóc Ci zmienić Twoje życie na lepsze. Nie będziesz sam. Ja też nie widziałem już sensu w moim życiu przez ostatnie miesiące po śmierci babci. Myślałem, że moje serce pęknie z żalu. A jednak żyję nadal. Kto wie, może pewnego dnia będziesz człowiekiem, który uzna się za szczęśliwego i spełnionego! Nie poddawaj się! Nie obiecam Ci, że świat będzie śmiał się do Ciebie każdego dnia, ale obiecam Ci, że zrobię wszystko, żeby pomóc nauczyć Cię czerpania siły do walki o lepsze jutro. Podasz mi rękę? – na końcu uśmiechnąłem się. Na początku David stał nieruchomo. Potem spojrzał na moją dłoń, którą wyciągnąłem w jego stronę. Następnie powoli uniósł wzrok do góry, teraz patrzył mi się  w pełni prosto w oczy. Dałem mu zachęcający znak, żeby chwycił się mojej dłoni. Stał rozdygotany i roztrzęsiony. Był już całkowicie odrócony w moją stronę. I nagle uniósł jego niesamowicie drgającą prawą dłoń. Zrobiłem krok do przodu. Swoją dłonią chwyciłem jego dłoń.
-         Spokojnie, przecież mi zaufałeś. Nie pożałujesz! – podtrzymywałem go na duchu. David kiwnął takjakby chciał przyznać mi rację, jednak nie wytrzymał i wydał odgłos szlochu. Głowę  gwałtownie wtulił w moje ramona. Objąłem go. Ja również byłem w szoku, czułem jakby kamień spadł mi z serca. Szczęście, wynikające z tego, że udało mi się powstrzymać tego młodego mężczyznę od  samobójstwa było olbrzymie. Moje wzruszenie było również nie do opisania. Gdy David nieco opanował płacz pomogłem mu wejść na drabinkę i zejść z niej do budynku. Zeszliśmy na dół w towarzystwie policji. Otworzyliśmy drzwi. Przed nami stał tłum gapiów. Na nasz widok jedni zaczęli krzyczeć z radości, a drudzy klaskać. I oto ten człowiek, którego życie zwisało na krawędzi dachu dwudziestopiętrowego wieżowca, znowu stąpał po ziemi i kroczył do przodu. Ujrzałem Andreę. Biegła w moją stronę. Rzuciła mi się na szyje. Znów czułem jej uścisk, a w myślach ciągle jeszcze stałem tam.. na szczycie dachu.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 4



Rozdział IV

           
            Następnego dnia rano, w mieszkaniu było wielkie zamieszanie, gdyż goście za chwilę wyruszyli na lotnisko. Wcześniej jednak zjedliśmy wspólne śniadanie, a potem już Andres wraz z Gustavo zbierali się do wyjścia. W ramach podziękowania zaprosili nas  latem  do siebie do Barcelony na kilka letnich dni. Przy pożegnaniu Gustavo powiedział mi coś, czego nie zapomnę do końca życia:
-     Jeżeli kiedyś pokochasz kobietę tak  bardzo, że bez niej nie będziesz sobie wyobrażał życia, nie poddawaj się! Jeżeli poczujesz, że odwzajemnia Twoje uczucia, nie pozwól jej odejść! Tylko najbardziej wytrwali odnoszą sukcesy, bo nie rezygnują, lecz walczą podążając za głosem serca. – Tych słów nigdy nie zapomnę, były tak podobne do słów mojej babci i później w kolejnych dniach rozważając je, doszedłem do wniosku, że muszę zawalczyć o Andreę, dokładnie tak jak powiedział mi Gustavo. Tymi słowami dodał mi pewności. Zrozumiałem, że muszę dążyć do celu ze wszystkich swoich sił, a nie poddawać się, bo to cecha ludzi słabych. Babcia zawsze mówiła, że lepiej jest upadać z myślą, że wypróbowaliśmy już wszelkich swych sił, niż z myślą, że sami za mało się staraliśmy. I w sumie te słowa, jakby odegrały dla mnie bardzo istotną rolę. Moja babcia była najmądrzejszą osobą jaką znałem. Ceniłem ją ponad wszystko. Byłem szczęśliwy będąc z nią, mimo że nie mieliśmy wiele pieniędzy... Mimo że nie wyjeżdżaliśmy na żadne luksusowe wakacje.. Mimo że byłem wyśmiewany za czasów szkolnych... Mimo że nikt się nie chciał ze mną zadawać i byłem zawsze postrzegany jako czarna owca. To jednak nade wszystko byłem szczęśliwy, że mam tak wspaniałą babcię. Na pogrzebie babci  pewien mój wuj podszedł do mnie i powiedział, że będę bardzo wartościowym człowiekiem, gdyż  wychowała mnie tak niesamowita osoba. To prawda, że babcia była dla mnie największym skarbem jaki mnie mógł w życiu spotkać.
Przez następne dni w pracy pracowałem najbardziej zachłannie jak się dało. Chciałem udowodnić mojemu szefowi, że mam też drugą stronę medalu i potrafię się zachowywać również jak dorosły facet. Nawet dobrowolnie pomagałem mu w rozładowywaniu towarów. Po tygodniu czasu uśmiechnął się do mnie i powiedział, że widzi, iż nasza rozmowa mnie może czegoś nauczyła, bo przecież pragnąłem być bardziej obowiązkowy.
        Co wieczór pisaliśmy do siebie esemesy z Andreą, raz nawet porozmawialiśmy ze sobą przez telefon. Postanowiłem sprawić Andrei nową niespodziankę, ostatnio ofiarowałem jej różę, ale postanowiłem teraz ją jakoś pozytywnie zaskoczyć w pewien sposób. Nie wiedziałem co robić, nigdy nie byłem w związku, postanowiłem, że najlepiej będzie się poradzić Matthewa, w końcu on zawsze umiał zaczarować każdą dziewczynę, a Pauline jest w niego wpatrzona jak w księcia. Z tego powodu, że Matthewa nie było całymi dniami w domu, umówiliśmy się w piątek tuż po mojej pracy w pobliskim barze. Matthew już tam na mnie czekał. W ogóle byłem zaskoczony, że znalazł dla mnie chwilę, bo generalnie cały czas był zajęty. To studia ekonomiczne, a na dodatek każdy wieczór spędzał z Pauline i wracał do naszego mieszkania  praktycznie na noc. Usiadłem koło Matthewa, postanowiłem, że powiem to prosto z mostu:
-         Podoba mi się dziewczyna. – zacząłem nieśmiało.
-         To z tego powodu chciałeś się ze mną dziś koniecznie spotkać? – Matthew raptownie odstawił kufel z piwem.
-         Tak. A konkretnie chciałbym się Ciebie coś poradzić. – ciągnąłem dalej, nie zważając na zdziwienie Matthewa.
-         Stary, nie zrozum mnie źle, ale chyba nie jestem dobrym radcą w tych sprawach. – powiedział raptownie.
-         A ja myślę, że jesteś. Nigdy nie brakowało Ci dziewczyn. – byłem pewny, że Matthew jest najlepszą osobą, która na ten temat będzie mi mogła coś poradzić.
-         No wiesz, to jakoś tak wyszło. Trzeba po prostu, no nie wiem.. – tu zaczął się jąkać
-         No kontynuuj – wypytywałem go z coraz większą ciekawością.
-     To jest tak, że musisz natrafić na dziewczynę, która doceni Ciebie, takim jakim jesteś. Przede wszystkim ważne, żeby by sobą. Nie można dać  sobie wleźć na głowę dziewczynie, ale z drugiej strony być dla niej jak największym wsparciem, okazywać jej coś o czym ona marzy. – W tym momencie przypomniała mi się chwila, w której wręczyłem Andrei różę, to było niesamowite uczucie, że taki drobiazg sprawił jej taką wielką radość. To było widać, jak bardzo była tym wzruszona. To było takie prawdziwe w jej oczach. Słuchałem uważnie tego co mówił Matthew
-         Przede wszystkim nie próbuj być kimś innym niż jesteś. Dam Ci gwarancję, że to Ci nie wyjdzie na dobre. Bądź pewny tego co robisz, co mówisz, wykaż jej odrobinę zrozumienia, zaskocz ją czymś, dziewczyny to lubią!
-         Właśnie, w tej sprawie się do Ciebie wybrałem. Jutro się z nią umówiłem. Chciałbym, żeby te chwile, które spędzimy, zapamiętała na zawsze w sposób pozytywny. – marzyłem o tym, żeby Andrea czerpała radość ze spotkań ze mną. W życiu niestety nikt nie chciał ze mną przebywać. A jak już, to byłem ignorowany oraz czułem się tak jakby mnie nie było. Jeżeli już ktoś zwracał na mnie uwagę, to tylko po to, żeby mi dogryźć, albo się ze mnie ponabijać.
-         Długo się znacie? – zapytał mnie Matthew.
-         Wczoraj minął tydzień. – odparłem. – Widzieliśmy się dwa razy.
-         Czy nie sądzisz, że to jeszcze zbyt mało? – zdziwił się Matthew.
-         Nie. – stanowczo zaprzeczyłem. – Dużo ze sobą porozmawialiśmy. Te kilka rozmów bardzo nas zbliżyło do siebie.
-         Zatem, zabierz ją w Twoje ulubione miejsce. Jakieś jedyne niepowtarzalne miejsce. – Zamyśliłem się. Pomyślałem o pewnym  jeziorze, gdzie kiedyś często siadałem tam sam i zastanawiałem się nad życiem. Przykro mi było, że byłem tak bardzo odtrącony przez ludzi, ale babcia, która była ze mną dodawała mi zawsze mnóstwo siły. Zawsze umiała wywołać uśmiech na mojej twarzy. Ona tak logicznie mi wszystko tłumaczyła.
-         Zabiorę ją w niedzielę do siebie na wieś. – powiedziałem.
-         Wspaniały pomysł, pomyśl, jak się dziewczyna ucieszy, jak tylko podzielisz się z nią czymś wyjątkowym. – poparł mnie Matthew. – gdzie ją poznałeś? – Wtedy tak jakoś wyszło, że opowiedziałem mu wszystko szczegółowo. Matthew się wsłuchał w to co powiedziałem, zrozumiał jak bardzo mi na niej zależy. Naraz zachował się tak jakby zmienił plany. Wyciągnął telefon komórkowy. Wykonał telefon.
-      Kochanie – zadzwonił do Pauline. – Przepraszam Cię, ale dzisiaj spotkamy się nieco później. – chwilę słuchał co mówiła Pauline poczym znów powiedział do niej – Możemy pójść później do kina i wynagrodzę Ci to romantyczną kolacją. To do zobaczenia. – słuchałem i myślałem, jak chłopakowi się powodzić musi w życiu. Na koniec rozmowy uśmiechnął się do telefonu  - Ja Ciebie też. Na razie. – i odłożył telefon.
-         Wiesz co – powiedział do mnie – idziemy na zakupy. – Czas, żebyś w końcu zdjął te czarne ciuchy.
-         Mam żałobę – powiedziałem.
-         Ja rozumiem, ale pomyśl. Twoja babcia na pewno nie chciałaby, żebyś z tego powodu miał rezygnować z życia. Podoba Ci się dziewczyna, zaskocz ją wszystkim. Zaszkocz ją sobą! Cieszę się, że mi o wszystkim powiedziałeś, ale nie możesz dać jej ciągle widzieć w Tobie ból i cierpienie. Dziewczyny lubią, jak chłopak potrafi wykazać się energią.
-         Mam być sobą. Mam żałobę po babci. – ustawałem na swoim.
-         Ale nie możesz się umartwiać przez cały czas! Jesteś młody, przeszedłeś dużo, ale zrozum, nie można tak. Zależy Ci na niej?
-         Nawet nie wiesz jak bardzo.
-         To zaufaj mi. Chciałeś się mnie poradzić, to idziemy! Najpierw pójdziesz do fryzjera przyciąć włosy, a potem na zakupy. Kupisz sobie jakąś koszulę. – Zgodziłem się. Po tym jak opowiedziałem to wszystko Matthewowi, jakby zmienił do mnie stosunek, zrozumiał jeszcze bardziej moją sytuację. Po dzisiejszym dniu byłem tak odstrzelony, aż Camille i Sophie były tak bardzo zaskoczone, że otworzyły szeroko usta, gdy zobaczyły modnie przystrzyżone włosy i pokazałem im nową koszulę, inną niż ciemne, które noszę w żałobie po babci. Od razu zaczęły się mnie wypytywać jaką dziewczynę poznałem, ja jednak pozostałem trochę tajemniczy. Matthew zaszedł na chwilę ze mną do mieszkania, za moment bowiem był umówiony na randkę z Pauline. Jednak poprosił mnie, żebym na chwilę zszedł z nim na dół, gdy będzie wychodził. Ubrał się jeszcze bardziej odświętnie niż zwykle. Dał mi cichaczem znak, kiedy mam z nim wyjść. Wymknęliśmy się z mieszkania, zeszliśmy na dół.
-         Jak wyglądam? – spytał się mnie.
-         Jak zwykle elegancko – to nie ulegało wątpliwości, powiedziałem mu prawdę. – Mów, co jest na rzeczy? – spytałem go, byłem ciekawy co tym razem kombinuje. Matthew chwilę jakby się zawahał. Z pod marynarki wyjął maluteńkie srebrne pudełeczko. Patrzyłem z nie dowierzeniem. To był pierścionek dla Pauline, ale to chyba  miało być coś ważniejszego niż po prostu zwykły prezent.
-         W związku z tym, że Ty mi się zwierzyłeś i poradziłeś, ja Tobie też coś chciałbym powiedzieć. Ale zachowaj to dla siebie. Postanowiłem się oświadczyć Pauline– powiedział – Nie wyobrażam sobie życia z inną kobietą niż ona. Kocham ją ponad moje życie. – Stałem w osłupieniu.
-         To jest niesamowity pierścionek, na pewno Pauline będzie szczęśliwa – uspokoiłem kolegę.
-         Muszę sam się przyznać, że boję się – Matthew faktycznie miał tremę – nie tego, że się zbłaźnię, nie tego, że zmienię zdanie, boję się, że mi odmówi. A to będzie dla mnie istny cios. Stary, poradź mi, jak myślisz, jeżeli ją kocham i nie wyobrażam sobie bez niej życia, to dobrze robię?
-    Masz dopiero dwadzieścia jeden lat. Nie chcesz wpierw skończyć studiów, a potem zająć się rodziną? Małżeństwo to wielkie zobowiązanie.
-      Nie chcę czekać. Chcę z nią zamieszkać i z nią  być – Matthew powiedział to z taką niecierpliwością.
-   A nie wiesz czy Pauline jest na takie coś przygotowana, nie będzie to dla niej zaskoczenie? – zasugerowałem Matthewowi.
-         Mówi, że beze mnie sobie życia nie wyobraża. Poza tym, myślę, że o tym marzy.
-        Jeżeli tak czujesz, to zrób tak. Pójdź za głosem serca. To jego musisz w tej chwili posłuchać. Moja babcia mi zawsze mówiła, że prawdziwa miłość przetrwa wszystko jeżeli dwoje ludzi będzie kierowało się sercem i będą budować tak silną więź, która pokona każdy mur. Wy też przetrwacie wszystkie wasze chwile, jeżeli nie wyobrażacie sobie bez siebie już życia.
-         Dzięki za te słowa. – powiedział Matthew – Dobry z Ciebie kumpel! – popatrzył na mnie.
-         Nie dziękuj. Bądź szczęśliwy – uśmiechnąłem się – będę trzymał dzisiaj za Ciebie kciuki.
-   Wspaniale, a ja jutro za Ciebie. – pamiętaj, bądź sobą, nie udawaj nikogo innego niż jesteś, zainteresuj się tym co mówi Andrea, nie mów za dużo, nie mów za mało. Postaraj się wyeliminować stres. Życzę Ci powodzenia stary. Trzymaj się – powiedział temperamentnym głosem i już zmierzał ku drodze, gdy naraz zawrócił.
-         Jeszcze jedno John – zwrócił się ponownie do mnie – Przepraszam Cię.
-         Za co niby? – zdziwiłem się.
-         Przepraszam, że wcześniej odnosiłem się z lekką pogardą do Twojej osoby. Przepraszam, że nigdy Cię nie potrafiłem zrozumieć. Przepraszam, że zdarzało się, że  śmiałem z Ciebie, że jesteś taki zamknięty w sobie, że się wiecznie chowałeś. Oceniłem Ciebie zbyt pochopnie. Dopiero dziś, jak mi opowiedziałeś dużo o Twoim życiu, zrozumiałem coś. Zrozumiałem swój błąd. Nie wiem jeszcze co to życie...
-         Tego się całe życie człowiek uczy, tak mawiała mi zawsze babcia -  powiedziałem do Matthewa, zamurowało mnie co usłyszałem. – Wiesz, cieszę się, że zrozumiałeś mnie w jakimś sensie. Nie zrozum mnie źle, ja nie chcę, żeby ludzie widzieli we mnie tylko ból, cierpienie. Po prostu  nie poradziłem sobie.
-         Namawialiśmy Cię, żebyś poszedł do psychiatry, czekaj... daj mi dokończyć. Myślę, że jak zasmakujesz życia, obejdzie się bez tego. – Tak sobie pomyślałem, że babcia mówiła mi, że czas leczy rany. Jednak ona była dla mnie kimś tak bliskim, że po jej śmierci pozbieranie się jest czymś niesamowicie ciężkim. Wciąż pamiętam jej słowa, że pozbierać się po utracie osoby , która była dla nas niczym skarb, jest czymś bardzo trudnym, jednak pozbieranie się czyni ludzi bardziej silnymi, gdyż życie nie jest bajką jaką byśmy chcieli. Po chwili zastanowienia powiedziałem Mattthewowi.
-         No leć już, wszystko musi być jak należy – zacisnąłem kciuki dodając mu otuchy, Matthew pomachał mi jeszcze raz i poszedł. Chwilę wszystko musiałem sam odreagować, z tego wszystkiego zrobiłem sobie jeszcze krótki spacer.  Szedłem ulicą, przeszedłem  przez most, a potem zauważyłem, że za nim stała kobieta z córką chyba, która wyglądała na siedmiolatkę. Żebrały pieniądze od ludzi. Na karteczce, która była postawiona przed nimi napisane było „Chorujemy na AIDS. Dziękujemy za każdy cent”. Zatrzymałem się. Kobieta wyglądała na strasznie nieszczęśliwą, lecz coś mi podpowiadało, żeby podejść do niej. Tak też zrobiłem. Kobieta patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Nagle ktoś mnie agresywnie popchnął. Był to mężczyzna trochę starszy ode mnie. Wyskoczył do mnie z agresją.
-         Idioto, pojebało Cię już całkiem ? Ależ Ty głupi, to dziwka, a Ty jej jeszcze płacisz?! Ruchała się z każdym po kolei to teraz ma za swoje!  – wrzasnął do niej agresywnie. Wtenczas zebrała się we mnie nieposkromiona złość. Patrzyłem w szoku jak mężczyzna podszedł do kobiety i splunął jej prosto w twarz!
-         Przeproś tę panią! – złapałem go za kołnierz. Raptownie odepchnął mnie. Kobieta stojąca z kartką wydała okrzyk przerażenia. Między mną , a agresywnym mężczyzną doszło do rękoczynów. Zbiegli się ludzie, krzycząc na cały głos, żeby wezwać policję. Podeszło kilka odważnych panów i rozdzieliło nas.
-         Każcie mu przeprosić tę kobietę – sapałem z  rozciętą wargą. Mnie, zarówno jak i jego trzymano za obydwie ręce, żebyśmy nie rzucili się na siebie ponownie. Raptownie pojawiła się policja.
-         Co się tu stało? – podbiegli do nas.
-         Bójka na ulicy – odezwał się jeden z zaangażowanych w to przechodniów. – Jeszcze chwilę, a dwójka tych facetów by sobie krzywdę wyrządziła.
-         Proszę mnie posłuchać – powiedziałem – zrobiłem to w obronie tej kobiety! On do niej podszedł, wyzwał ją i splunął jej w twarz! Kazałem mu przeprosić, rzucił się na mnie! Broniłem się – tłumaczyłem się.
-         Dobrze, dobrze, wytłumaczy się pan na komisariacie, zarówno jak i pan – policjanci zaczęli zakuwać nas obydwu w kajdanki.
-         Proszę Pana – podeszła żebrząca kobieta do policjanta, wzięła jego prawą dłoń – ten człowiek ma rację. Chciał mi pomóc. To przeze mnie, to tamten się rzucił na niego.
-         Gówno wiesz szmato! – agresywnie wrzasnął do niej owy agresor. Policjanci popatrzyli na niego, a potem na żebrzącą. Słowa kobiety były tak wiarygodne dla policjanta, że rozkuł mnie z kajdanek i aresztował tylko mężczyznę, który się na mnie rzucił. Widziałem jak ze złością i klnąc wsiadł do policyjnego wozu i odjechali na komendę. Kobieta popatrzyła się na mnie. Wyciągnąłem portfel, wyjąłem pięćdziesiąt dolarów i parę monet, które jeszcze miałem. Wszystko zostawiłem kobiecie.
-         Dziękuję. – powiedziała do mnie. – Za wszystko Panu dziękuję.
-         Nie wie Pani jak bardzo cieszę się, że mogłem Pani pomóc. Musi Pani walczyć, rozumie Pani? Nie może się Pani poddać, musi Pani wyzdrowieć! – naprawdę przejąłem się losem tej stojącej koło mnie biednej, chorej i zmarzniętej kobiety, która trzymała za rękę płaczącą córkę. Patrzyła na mnie z taką wielką wdzięcznością, nie zważając na nic, rozłożyłem ramiona i przytuliłem stojącą kobietę. Objęła mnie, rozpłakała się. Domyśliłem się, że od bardzo dawna nikt jej nie przytulił, a wyczułem, że bardzo tego potrzebowała. Potem kobieta powiedziała do mnie:
-        Proszę mi spojrzeć prosto w oczy. – zdziwiłem się na te słowa – Proszę – nalegała. Tak też zrobiłem.
-         Muszę widzieć pańskie źrenice – z ciekawością i niezwykłym skupieniem wpatrywała się w moje oczy – Niezwykły człowiek z Pana. – A po chwili dodała -Ależ Pan ją musi kochać – patrzyła jakby z nie dowierzeniem w moje źrenice, a ja słuchałem z jeszcze większym nie dowierzeniem jej słów.
-         Kocha Pan tę kobietę, prawda? – spytała się mnie. Stałem w osłupieniu
-         Ale skąd Pani.. – zacząłem się jąkać, tylko na tyle było mnie stać.
-         Jedynie wielka i prawdziwa miłość jest nadzieją. – patrzyła i jakby czytała z moich oczu – Jest pan nieszczęśliwym w środku człowiekiem, przeszedł pan dużo. Po pańskich oczach widzę utratę bliskiej panu osoby. – nie przestawała patrzeć w moje oczy. – Ale to jeszcze nie koniec. Jeżeli pan nie będzie walczył, straci ją pan. Ale jeżeli  pana serce nie odpuści, jedynie wytrwałość, pewność  i miłość mogą być drogą do spełnienia. – Jednak wciąż nie wierzyłem do końca w słowa kobiety, byłem w istnym szoku, bo to co o mnie powiedziała, to była czysta prawda. Zdobyłem się na odwagę i spytałem:
-         Będę z nią? – kobieta jeszcze chwilę patrzyła mi w oczy i nagle przestała.
-   Tego nie potrafię Panu powiedzieć. Z pańskich oczu mogę dostrzec jedynie zmaganie się z przeciwnościami, ale życzę Panu, żeby zaznał pan nareszcie szczęścia, bo na to Pan zasługuje.
-         Z wzajemnością. Proszę nie poddawać się i walczyć z chorobą! Ma Pani śliczną małą córkę, ma Pani dla kogo żyć. –  powiedziałem to do niej, w jej oczach kręciły się łzy.
-    Proszę już iść – powiedziała bezsilnym, załamanym głosem. – Dziękuję, zawsze będę o Panu pamiętać, proszę zawalczyć o nią! I uważać na siebie! – Odszedłem, odwracając się i jeszcze z daleka widziałem kobietę w łachmanach, która stała i tuliła do siebie swoją córeczkę. Biedni ludzie, pomyślałem. Jej córka, taka mała dziewczynka, a już choruje na AIDS. Muszą dużo przechodzić w tym życiu. Szedłem prosto przed siebie, nawet zapomniałem o tym, że Matthew w tym momencie gdzieś oświadcza się Pauline. Zupełnie nie byłem w stanie o niczym innym myśleć, tylko żal mi było kobiety oraz ciągle w głowie słyszałem jej słowa: „Jedynie wielka i prawdziwa miłość jest nadzieją”. Wróciłem do domu, zacząłem się bać, że stracę Andreę, że zaraz jak wyleci do tej Hiszpanii, to całkowicie stracimy kontakt ze sobą , a naprawdę nie chciałbym do tego dopuścić. To było coś niesamowitego, że przez te kilka dni mogłem się tak do kogoś przywiązać. Może nigdy nie spotkałem osób, które wykazały mi tyle zainteresowania i chęci do rozmowy jak Andrea. Nie dość, że była tak inteligentna, sympatyczna to w dodatku piękna. Aż momentami zastanawiałem się, czy można być tak bezinteresownym wobec chłopaka, przez którego niemalże straciła nawet i życie. Gdy już ochłonąłem po dzisiejszym wydarzeniu,  pooglądałem telewizję, założyłem słuchawki na uszy, a potem zasnąłem. Całe szczęście, że w soboty nie pracowałem. Toteż odespałem sobie cały tydzień. Dzisiaj wieczorem byłem umówiony z Andreą. Z tego powodu od samego  rana godziny mi się niezmiernie dłużyły i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Kupiłem wczoraj kolorową koszulę i postanowiłem na spotkanie zdjąć te czarne i brązowe ubrania, a ubrać się na dzisiejszy wieczór atrakcyjnie. Jadłem pospiesznie szybki obiad (danie z mrożonki), gdy nagle otworzyły się drzwi i wszedł Matthew. Reszta współlokatorów była w tym czasie w mieście z kimś poumawiana, więc od razu powstałem i poszedłem mu pogratulować.
-         A skąd Ty wiesz jakie było zakończenie? – spytał się roześmiany.
-         Nie wróciłeś na noc, halo?! To chyba o czymś świadczy! – popatrzyłem na jego szczęśliwą minę i sam też się zacząłem śmiać.
-         No tak. Więc.. – wziął głęboki oddech – Od wczoraj Pauline to moja narzeczona! – zakończył z entuzjastycznym okrzykiem.
-         Moje uszanowanie! Gratuluję! Pauline to naprawdę fajna dziewczyna! – powiedziałem z uznaniem do Mathhewa. Podejrzewam, że to ona zmieniła jego osobowość, dzięki niej stał się bardziej dojrzały, zaczął rozumieć pewne rzeczy. Zrezygnował z pozostałych adoratorek, bo zrozumiał, że zależy mu tylko na tej jedynej.
-         Ona nie jest fajna. Ona jest wspaniała! Jesteś pierwszą osobą, która o tym wie i będziesz pierwszą osobą, która zostanie zaproszona na nasz ślub.  Nie wiedziałem co powiedzieć. Bardzo cieszyłem się z tego powodu, że jestem pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała.
-         Bardzo mi miło. Cieszę się, że Ci się powodzi. – powiedziałem do Matthewa.
-         Chodźmy na piwo. Musimy to jakoś symbolicznie oblać. – zaproponował Matthew – zdążysz przed swoją randką , prawda?
-         Raczej tak. Tylko będę musiał się streścić. Za dwie godziny jestem umówiony – popatrzyłem na zegarek, była godzina czternasta. Na szesnastą umówiony byłem z Andreą pod fontanną przy restauracji „Gold Table”, gdzie byliśmy ostatnim razem na kolacji.             
-         I jak, jakie masz plany na romantyczny wieczór? – zapytał mnie żartem  Matthew.
-         Pójdziemy na długi spacer po Hayward. – powiedziałem.
-         O nie! Słabo! Przecież miałeś ją gdzieś zabrać?! – Matthew uznał mój pomysł za zbyt nudny.
-         Mam samochód w naprawie. – oznajmiłem Matthewowi. W tym momencie wpadłem na pewien pomysł. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Caspra. Miał kilka motorów, które planował sprzedać, a okazało się, że wypożyczenie mi jednego na parę dni, nie będzie problemem. Już chciałem zamawiać taksówkę, gdy Matthew powiedział, że bez problemu mnie podwiezie do Caspra domu, a mieszkał on na samym obrzeżu Hayward. Pośpiesznie weszliśmy w samochód i pojechaliśmy do niego. Okazało się, że motor jest w dobrym stanie i wystarczyło mi go tylko zatankować. Ubrałem kask, wziąłem ze sobą drugi (dla Andrei) i pojechałem nim na stację benzynową. Była już godzina piętnasta, a więc od razu po zatankowaniu pojechałem do domu i ubrałem się w nową koszulę, stawiając włosy na żel. Matthew, który już tam był, dawał mi co chwilę cenne wskazówki, jak powinienem, a jak nie powinienem się zachowywać na randce, lecz wszystko krążyło wokół jednego. Żebym był sobą!
-         Wiesz, sam nie jestem doświadczony, żeby Ci niewiadomo jak radzić, ale nigdy nie staraj się na siłę zwrócić na siebie uwagę! – dodał.
-         Wiem. Dziękuję za te rady i w ogóle, że mnie podwiozłeś do Caspra. Dzięki za wczoraj, wiesz.. myślę, że ten fryzjer i zakupy to był dobry pomysł. – podziękowałem Matthewowi.
-         A mówiłem? Ale Ty, że nie! Uwierz mi, czasami warto posłuchać troszkę starszego kolegę. Mimo że jest starszy tylko o rok.
-         Wiesz, mam żałobę, po prostu cokolwiek  się zdarzy, zawsze wspomnienia babci będą częścią mojego życia. – Powiedziałem po chwili zastanowienia.
-         Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że było Ci w życiu tak źle – Matthew powiedział spokojnym zamyślonym głosem.
-         Nie! Nie było źle jak była babcia. Zawsze cieszyłem się z tego co mam. Ona zawsze uczyła mnie, że należy się cieszyć nawet z drobiazgów, bo każdy drobiazg jest najmniejszym fundamentem szczęścia. To, że była ze mną, było dla mnie wszystkim. – gdy to mówiłem Matthew parzył na mnie z miną taką, jakby nie wiedział co powiedzieć.
-         John, tak mi przykro – odezwał się po chwili namysłu.
-         Życie, jego nie cofniemy – zakończyłem rozmowę i zacząłem szykować się do wyjścia. Szybko ubrałem się i gdy byłem już gotowy do wyjścia, spojrzałem na siebie w lustrze. Widziałem w sobie zmianę, nie widać we mnie było tego cierpienia, smutku, i mimo że on ciągle tkwił w moim sercu, narodziła też się w nim nowa nadzieja. Wyszedłem. Wsiadłem na motocykl i pojechałem najpierw do kwiaciarni kupić kolejną różę, a potem pod fontannę przy restauracji „Gold Table”. Stałem ze zniecierpliwieniem pod fontanną z różą w ręku i motorem zaparkowanym obok. Oczekiwałem na godzinę szesnastą. Punkt szesnasta odwróciłem się i zobaczyłem, że z drugiej strony wielkiej fontanny stoi dziewczyna, tym razem w biało-różowej, jasnej sukience, włosy miała rozpuszczone długie.
-         Andrea! – powiedziałem zbliżając się do niej.
-         John! – uśmiechnęła się do mnie, podeszła do mnie i objęliśmy się na przywitanie. – Miło Cię znowu widzieć – powiedziała.
-         Skoro dla Ciebie róża ma takie wielkie znaczenie, chciałbym Ci dzisiaj znów ją podarować, a wraz z nią powiedzieć, że tęskniłem za Tobą. – Andrea popatrzyła na mnie, wzięła różę, potem uśmiechnęła się i powiedziała.
-         Dziękuję – uścisnęła mnie za szyje – to bardzo miłe z Twojej strony – Dzisiaj w Andrei widziałem jeszcze więcej życia, uśmiechu, widać było, że miała dobry humor.
-         John, a ja chciałam Ci powiedzieć... – popatrzyła na mnie.
-         Słucham, co chciałaś mi powiedzieć – spytałem z zaciekawieniem.
-         Chciałam Ci powiedzieć, ech, to głupie – wycofała się i zaczęła się śmiać.
-         Ja tak nie gram, jak zaczynasz to kończysz! – zaczęło mnie coraz bardziej intrygować co Andrea miała na myśli.
-         No wiesz, po prostu chciałam powiedzieć, że jesteś dzisiaj inaczej niż zawsze ubrany. Tak bardziej wyjątkowo. No i będę szczera. Podoba mi się dzisiejsza Twoja fryzura.
-         Czyżby? Nie wiem co w niej widzisz specjalnego – udawałem, że nie przywiązuję do tego zbytniego zainteresowania, a w duchu ogromną radość sprawiły mi słowa Andrei.
-         No to co, jakie plany na dziś? -  zapytała mnie energicznie Andrea.
-         To niespodzianka. – odpowiedziałem jej. Zapraszam panią na przejażdżkę.
-         Na przejażdżkę? Hm, a gdzie mnie pan chce zabrać? – dociekała żartobliwym głosem.
-         To tajemnica. We właściwym czasie się wszystkiego dowiesz – odpowiedziałem jej tajemniczym głosem – Tylko zgódź się na małą przejażdżkę. To nie więcej niż czterdzieści minut drogi.
-         Żartujesz? – Andrea zaczęła się śmiać – Gdzież Ty mnie chcesz wywieść?
-         Pojedziemy motorem. Proszę, to będzie Twój kask, mam nadzieję, że nie za duży – podałem jej.
-         Ja nigdy jeszcze nie jeździłam motorami. Co najwyżej jeździłam z kimś po mieście. – Andrea nie przestawała wykazywać zdziwienia.
-         Kiedyś musi być ten pierwszy raz. – oświadczyłem Andrei – To jak, jedziemy? Czy chcesz później wracać po nocach? Wiesz, mi się nie śpieszy, ja mam czas. – uśmiechnąłem się.
-         Boję się ! – Andrea wybuchła śmiechem – bNo niech Ci będzie, tylko patrz tym razem prosto przed siebie! Spróbuj mi tylko choć raz zjechać z pasa, to Cię zabiję! Szalony jesteś, nie sądziłam nawet! – śmiała się ze mnie Andrea.
-         Czasami trzeba zaszaleć. – nie pamiętam kiedy ostatni raz zaszalałem, ale w końcu czas najwyższy był to nadrobić. Andrea zaczęła poznawać mnie od tej bardziej szalonej strony, a ja Andreę od bardziej drapieżnej. Humor jej dopisywał jak nic, a wraz z nim zaczęły się kobiece grymasy. Kazałem Andrei usiąść za mną i mocno mnie objąć, żeby była w jak najbezpieczniejszej pozycji. Na początku drogi troszkę się bałem, bo nie mogłem skupić się na drodze, gdyż tylko czułem objęcie Andrei, a było to czymś niesamowicie przyjemnym. Siedziała niczym wtulona we mnie. Co rusz to oddalaliśmy się od Hayward. Jadąc drogą szybkiego ruchu dodałem gazu, było słonecznie, wiatr wiał, a ja poczułem smak wolności jadąc przed siebie. Początkowo Andrea krzyczała, że boi się, ale ja ją uspokajałem, po czym sama zaczynała się śmiać i w końcu się jakoś wyciszyła i tylko siedziała wtulona we mnie. Jechaliśmy coraz to wyżej, a potem niżej, przejeżdżaliśmy przez lasy, wioski, z daleka widać było pasące się zwierzęta, w tym dużo koni, a my dalej jechaliśmy. Potem wjechaliśmy w lesisty teren i skręciłem z drogi głównej w poprzek ciągnącą się uliczkę. Tamtędy jechało już bardzo mało samochodów. Później skręciłem jeszcze raz i zaparkowałem na wzgórzu. Zeszliśmy z motoru.
-         Myślałam, że dostanę zawału. Pędzisz jak strzała – Andrea powiedziała zaraz po zdjęciu kasku. Ale wypowiedziała to głosem zadowolenia, a z drugiej strony głosem pozytywnej przekory.
-         To nie było wcale szybko! – zaśmiałem się.
-         Widzę, że poznałam pirata drogowego – Andrea uśmiechała się trzymając wciąż różę, którą dostała dziś ode mnie.
-         Nie sądzę – zaprzeczyłem żartując. – A teraz posłuchaj mnie uważnie. Zamknij oczy.
-         Ale tutaj jest tak pięknie – Andrea doceniła otoczenie – mogłabym stać i patrzeć i patrzeć.
-         To jeszcze nie wszystko. Zamknij oczy i daj mi Ciebie poprowadzić. Otworzysz, kiedy Ci powiem, tylko nie podglądaj. – Andrea zamknęła oczy, podała mi dłoń, wziąłem ją za rękę. To było fantastyczne uczucie, którego nigdy nie zapomnę.
-         Ostrożnie – powiedziałem do niej.- Stąd widać było wzgórza, pagórki i doliny. Na horyzoncie widać było pasące się konie. Ostrożnie prowadziłem Andreę za rękę szliśmy wyżej i wyżej, a gdy weszliśmy na pagórek, powiedziałem Andrei:
-         A teraz otwórz oczy – Andrea otworzyła swoje piękne oczy, przed nami w dolinie rozciągało się przepiękne, wielkie jezioro. Promienie słońca dodawały niezwykłych lśniących barw jezioru, było tutaj tak spokojnie, tak naturalnie, widoki wokół były przepiękne. Andrea patrzyła wprost i nie mogła wydobyć ani słowa. Wciąż trzymałem ją za rękę. Natomiast w drugiej ręce Andrea trzymała różę otrzymaną przeze mnie.
-         Czy ja śnię!? Tu jest tak pięknie i niezwykle. –nagle rozłożyła ręce.
-         To jest najpiękniejsze jezioro w okolicy. Kiedy tylko zrobiłem prawo jazdy przyjeżdżałem tutaj. Często brałem ze sobą wędki i łowiłem ryby całymi dniami. Siadałem na brzegu tego jeziora, zarzucałem wszystkie wędki i rozmyślałem. O wszystkim i o niczym. Zawsze jak mi było smutno, a miałem wolny czas przyjeżdżałem tu. To moje wyjątkowe miejsce. Niekiedy wsiadałem do drewnianej łódki i pływałem po jeziorze. Tak długo, aż słońce zaszło. Czułem każdy jego promień, widziałem jak one padają na jezioro. One dodawały mi jakiejś radości. Raz zabrałem tutaj babcię. Siedzieliśmy w łódce i słuchałem jej opowieści o życiu. – opowiadałem tak Andrei i schodziliśmy ze wzgórza w stronę jeziora. Andrea słuchała z wielkim zaciekawieniem tego co mówiłem. Rozglądała się dookoła i podziwiała krajobraz. Lekki powiew wiatru rozwiewał jej włosy, a ja szedłem i troszkę opowiadałem jej o tym jak kiedyś byłem tutaj na wschodzie słońca i zrobiłem kilka świetnych zdjęć, które mogę zaliczyć do jednych z najlepszych, które mi wyszły. A robiłem je właśnie tutaj, nad tym jeziorem.
-         Zawsze marzyłem, żeby zabrać tutaj osobę dla mnie wyjątkową. Zabrałem babcię, a teraz zabieram Ciebie. – Staliśmy nad brzegiem jeziora – Jesteś  wspaniała. -  powiedziałem Andrei i popatrzyłem się prosto w jej błękitne oczy. Andrea patrzyła na mnie przez chwilę:
-         Ty jesteś wspaniały. Podzieliłeś się ze mną swoim ukochanym miejscem. Powiedziałeś, że zawsze marzyłeś, żeby przyjechać tutaj z kimś wyjątkowym. Nie wyobrażasz sobie mojego szczęścia w tej chwili, że to trafiło akurat na mnie. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłeś, co dla mnie robisz. Dałeś mi różę, powiedziałeś o mnie w sposób tak miły, a nie wiem czym sobie na to zasłużyłam.
-         Tym, że jesteś jaka jesteś. To jest wspaniałe. Nie pamiętam, żebym spotkał tak niesamowitą kobietę jak Ty. Myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko na filmach, albo, że ja nie zasługuję na uwagę żadnej dziewczyny.
-         Zasługujesz na wszystko co najlepsze. Jeżeli tylko dajesz z siebie wszystko co najlepsze dla drugiego człowieka, zapamiętaj sobie, że tylko na takich ludzi zasługujesz, co będą dawali wszystko co najlepsze dla Ciebie.
-         Jesteśmy w tym samym wieku, ale skąd w Tobie ta dojrzałość? Dlaczego jesteś dla mnie taka dobra? Dlaczego widzisz we mnie kogoś więcej niż nieodpowiedzialnego gnojka, który spowodował wypadek?
-         Może to, że się zderzyliśmy, to o czymś świadczy? Inaczej byśmy się nigdy nie poznali. Ty byś nie zobaczył nigdy na oczy mnie, a ja bym nie zobaczyła Ciebie. Nigdy nie dowiedziałabym się, że Ty istniejesz , John, może to nie był przypadek? – patrzyła mi w oczy, potem rzuciła spojrzenie ku jezioru i potem znów na mnie
-         Czy myślisz, że to mogło być przeznaczenie? – zastanowiłem się i zdobyłem się na kilka odważnych słów – Andrea popatrzyła na mnie przejętym wzrokiem. – Jesteś taka piękna. Chciałbym dać Ci więcej niż zwykłą różę i więcej niż jedno moje niezwykłe miejsce. – Położyłem rękę na jej ramieniu.
-         John.. – powiedziała cicho Andrea chwytając mnie za dłonie.
-         Nie musisz wracać do Hiszpanii. Możesz zostać ze mną – w tym momencie poczułem, że nie wyobrażam sobie już nic bez Andrei. Że przez te kilka dni moje serce zaczęło bić dla niej.
-         To nie jest takie łatwe. Ty niczego nie rozumiesz? Nie znasz mnie jeszcze. Prawie nic o mnie nie wiesz – po tych słowach odwróciła się. Poczułem się zażenowany i uznałem, że zbyt szybko wylałem z siebie to co czułem. Czułem się nieco zmieszany.
-         Przepraszam. -  wypowiedziałem wolno te słowa. – Nie chciałem, żebyś negatywnie mnie odebrała.
-         Ach, John, nie o to chodzi – Andrea rozpłakała się -  Ty nic nie rozumiesz! – wybuchła.
-    Czego nie rozumiem? Proszę Cię, powiedz mi. – podszedłem do niej, nakłaniając ją, żeby mi powiedziała.
-         Nie mogę zostać z Tobą. Ja muszę wracać do Hiszpanii. Wzywają mnie tam! Zresztą.. – tutaj westchnęła – nikt nie zrozumie mojej sytuacji. Nikt! Rozumiesz?!! Nikt! – krzyczała rozhisteryzowanym głosem.
-         Nie wierzysz moim uczuciom? – ponownie zbliżyłem się do niej i spytałem się. Andrea tym razem nie odwróciła się.
-         Kochasz mnie? – spytała się, a z jej oczu jeszcze ciekły łzy – Zdajesz sobie odpowiedzialność ze słów „kochać kogoś”?  Czy jestem dla Ciebie kimś, kto mógłby nadać sens Twojemu życiu? Czy jesteś pewny tego, że nie potrzebowałbyś nikogo innego poza mną? Kochasz mnie, mimo że mnie nie znasz i nie wiesz nic o mnie? Powiedz, jeżeli naprawdę, naprawdę tak czu..- nie dałem dokończyć Andrei.
-      Kocham Cię – powiedziałem jej. – Nie znam Cię. To prawda. Ale moje serce zna Twoje. Słyszy jego głos i za nim podąża, a ja podążam za sercem. – dokończyłem poważnym tonem. Andrea była w szoku. Chwilę z szeroko otworzonymi oczami wpatrywała się w moje, nie mogła pohamować łez, które spływały jej strumieniami. Nagle czułem już tylko jej pocałunek. Ona całowała mnie najmocniej jak potrafiła, a ja ją. Nic innego się w tej chwili nie liczyło. Nawet na swoich ustach czułem łzy Andrei, które spływały jej z policzków. Tak jak Andrea pierwsza mnie pocałowała, tak i pierwsza skończyła.
-      Nic nie jest takie proste jak nam się wydaje, ale nie psujmy tego! – uśmiechnęła się przez łzy. – Przepłyniemy się tą drewnianą łódką o której mi mówiłeś?
-         Jasne – odparłem będąc jeszcze w wielkim osłupieniu.
-         John – nagle Andrea zatrzymała się, kiedy szliśmy w stronę łódki – nie wracajmy do tego co było przed chwilą. – poprosiła mnie. To wszystko było takie tajemnicze. Przecież Andrea chyba musiała coś do mnie czuć. Ale dlaczego tak bardzo boi się zbliżyć się do mnie? Czyżby było coś istotnego o czym nie wiem?



 -         Oczywiście, jak tylko chcesz. – odpowiedziałem i poszliśmy do łódki. Czułem niesmak, że może za daleko się posunąłem i za szybko wyjawiłem Andrei swoje uczucia co do niej. Do końca mojego istnienia nie zapomnę jej pocałunku. Dlatego ten dzień był aż taki wyjątkowy dla mnie. Ale gdy weszliśmy do łódki, postanowiłem nie psuć wieczoru i zacząłem opowiadać, jak raz wrzuciłem wędkę przez przypadek do jeziora. 
-         I co, wyłowiłeś ją? – dociekała Andrea.
-         Pewnie. Tylko potem byłem cały zmarznięty, bo była już jesień – odpowiedziałem jej.
-         Niezdara – Andrea zaczęła się ze mnie nabijać. Możecie wierzyć lub nie, ale o dziwo atmosfera między nami szybko wróciła do normy. Zaczęliśmy się śmiać, żartować, Andrea dużo opowiadała o swoich wydarzeniach, o rodzinie w Stanach Zjednoczonych, ale jak starałem się wypytać trochę o jej hiszpańskie korzenie, i żeby trochę opowiedziała o tamtej rodzinie od razu zmieniała temat. Powiedziała tylko:
-         Oj, mam tyle młodszego rodzeństwa. Jakbyś wiedział, jak ja często marzyłam o chwili relaksu, spokoju, wolności, takiej jak ta teraz. Ale kocham ich bardzo i tęsknię.
-         Wszyscy młodsi? – spytałem z zaciekawieniem
-         Tak. Chodzą do szkoły podstawowej, zaś najmłodszy brat dopiero pójdzie.
-         Wiesz co, zawsze zastanawiałem się jak to jest mieć rodzeństwo – rozważałem przy Andrei. – chciałem mieć zawsze starszego brata, z którym będę mógł pójść, pograć w piłkę, albo w jakiejś innej sprawie zwrócić się do niego o pomoc.
-         Los Ci napisał inny scenariusz.. – westchnęła Andrea. – to smutne – dodała.
-         Nie rozmawiajmy o smutnych rzeczach, proszę – zmieniłem temat. Chciałem Cię jutro zaprosić na kolejną przejażdżkę w inne miejsce.
-         Znów w jakieś Twoje wyjątkowe? – Spytała się mnie Andrea.
-         Jutrzejsze miejsce dopiero będzie wyjątkowe. Ale nie zdradzę Ci. Powiem tylko, że do tamtego mam stokroć większy sentyment niż do tego. – oznajmiłem.
-         Wobec tego, pewnie, nie mam planów na jutro. Chętnie z Tobą pojadę, pod warunkiem, że zwolnisz trochę na tym motorze i nie będziesz tak pędził jak pijany zając. – Tutaj obydwoje zaczęliśmy się śmiać. Rozmawialiśmy, a godziny bardzo szybko nam upływały.
-         Poczekajmy aż słońce zajdzie – powiedziała Andrea.- Chciałabym zobaczyć zachód w tak pięknym miejscu jak to. Tylko robi się chłodno.
-         Zaczekaj – otworzyłem podręczny plecak, wyjąłem z niego bluzę i zarzuciłem na plecy Andrei. I tak pływaliśmy łódką, rozmawiając, żartując i śmiejąc się. Pływaliśmy do czasu kiedy nie zaszło słońce. Andrea z wielką uwagą przyglądała się jak każdy promień słońca tonął za horyzontem. Potem łódkę zaczepiliśmy przy pomoście, a sami usiedliśmy na brzegu jeziora. Andreę chyba znużyło kołysanie się na łódce, bo potem usiadła koło mnie i położyła się na moim ramieniu.
-         Pozwól, że się o Ciebie oprę i odprężę. Tak jest dobrze. – powiedziała. Siedzieliśmy chwilę i  nawet nie wiadomo kiedy, niebo było całe pokryte gwiazdami.
-         Piękną mamy noc – odezwała się Andrea. – I ile gwiazd. Zaczęliśmy szukać gwiazdy polarnej, wielkiego i małego wozu.
-         Zawsze lubiłam siedzieć i patrzeć na gwiazdy – powiedziała na końcu Andrea podnosząc głowę. – Wiesz co jest w nich wyjątkowe? Gdziekolwiek, jak daleko od siebie jesteśmy, ile kilometrów nas dzieli, to wszyscy widzimy ten sam gwiazdozbiór, tę samą gwiazdę polarną i ten sam księżyc.
-         To samo zawsze mówiła moja babcia. Dokładnie to co Ty –  powiedziałem patrząc się w niebo. W Andrei słowach słyszałem jakby słowa babci. 
-   Po śmierci mojej mamy codziennie nocami patrzyłam w niebo, obserwowałam gwiazdy. Byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie, że mama jest jedną z tych gwiazd na niebie i spogląda na mnie z góry. Potrzebowałam jej. Tak bardzo mi jej brakowało. – W tym momencie ciarki mi przeszły po plecach. Nie z zimna, ale dowiedziałem się czegoś, czego wcześniej nie powiedziała mi Andrea. Jej mama nie żyje. Andrea oparła się znów o moje ramię. Teraz już wiem, że na pewno było jej bardzo ciężko, żyła bez matki. Zasnęła. Uznałem, że to jeszcze nie czas na wypytywanie ją o to, tylko pomyślałem, że sama musi być gotowa, żeby mi coś więcej o tym mi opowiedzieć. I tak nie chcąc budzić Andrei, siedziałem i patrzyłem w gwiazdy. Pomyślałem sobie, że może jedną z nich jest właśnie moja babcia, która zesłała Andreę na moją drogę życia po jej śmierci. Pomyślałem sobie też o moich rodzicach, którzy zmarli po moim urodzeniu. I tak patrzyłem w gwiazdy, myśląc i czuwając nad Andreą, siedziałem jeszcze tak bardzo długo, aż w końcu nie wiem kiedy oboje spaliśmy pod gołym niebem, na brzegu tego niezwykłego jeziora.