Jako
dziecko często marzyłem o dużym domu w niezwykłym zakątku świata, zarówno jak i z pięknym widokiem na łono
natury. Miewałem sny, które pragnąłem spełnić w swoim życiu. Chciałbym tak
wiele, a dostałem od życia tak mało. Wychowywany byłem przez babcię, gdyż
rodzice zginęli w wypadku samochodowym tydzień po moim urodzeniu. W szkole
byłem poniżany przez moich kolegów , dlatego, że nie mam rodziców. Zamiast
modnych koszul i kolorowych spodni chodziłem ubrany bardzo skromnie, choćby ze
względów finansowych, gdyż babcię nie stać było na ubrania pierwszej klasy. Kiedy miałem 20 lat świat stanął mi do góry nogami, moja babcia poważnie zachorowała
na zapalenie płuc, a po dwóch miesiącach walki z chorobą zmarła. Robiłem
wszystko co w mojej mocy, żeby wyleczyć osobę, która była dla mnie
najważniejsza, i dla której zrobiłbym wszystko, żeby została tutaj ze mną.
Przedtem zarwałem studia, żeby zająć się chorą babcią, siedziałem przy niej
nocami, czuwałem, żeby jej nic nie brakowało. Niestety, pewnej nocy babcia się
męczyła tak bardzo, że wiedziałem, że za chwilę nadejdzie ta chwila. Moment, którego
bałem się od zawsze. Byłem cały spocony, a serce biło mi tak, że zdawało mi
się, że za chwilę ono mi wyskoczy, albo złamie się na pół. Słyszałem jak zegar
odliczał czas. Nagle zobaczyłem jak babcia daje mi znać, żebym do niej
podszedł. Natychmiastowo stałem przy niej. Wzięła mnie za rękę i
powiedziała mi, że bardzo mnie kochała, i że jestem mądrym i dobrym facetem. Łzy
płynęły mi z oczu strumieniami, zarówno babci, która coraz trudniej nabierała
tchu. Parę minut jeszcze trzymałem babciną rękę. Dokładnie o godzinie 3:05
babcia wyszeptała do mnie: „ Pamiętasz
co Ci kiedyś mówiłam? Wszystko ma swój początek i koniec. Życie człowieka jest
jak róża, która rodząc się dojrzewa, później przekwita, a w dniu śmierci więdnie.
Dziękuję Ci za wszystko. Obiecaj mi, że wartości, których Cię uczyłam za życia,
nie odejdą razem ze mną! John, wnuczku,
obiecaj, proszę – powiedziała coraz to słabszym głosem. Myślałem, że nie
wytrzymam z żalu. Łkając powiedziałem:
-Obiecuję babciu, ale błagam Cię (tu głos mi się urwał), nie
zostawiaj mnie- Tutaj poczułem, że ręka babci opadła, przestała mnie trzymać.
Zacząłem krzyczeć na darmo: „nie zostawiaj mnie”, raz, drugi, coraz głośniej,
lecz nic to nie pomogło. Zacząłem płakać jak małe niewinne dziecko.
Po kilku
dniach odbył się pogrzeb, po którym szybko wszyscy się rozjechali. Jedna z moich cioć, powiedziała mi, że nie powinienem być w takich chwilach sam, że
powinienem ją odwiedzić w Barcelonie, a wyjazd do Hiszpanii dobrze mi zrobi po
takiej traumie. Kategorycznie odmówiłem. Nie chciałem wzbudzać u ludzi tylko
politowania i współczucia. Wróciłem do Hayward, miasta w Kalifornii, tam gdzie
wynajmowałem mieszkanie razem z moimi nowymi znajomymi, których poznałem jak
wyjechałem studiować turystykę. Czynsz za mieszkanie był już opłacony, więc jechałem
tam, a kilka razy w tygodniu przyjeżdżałem do domu. Lecz nikt już tam na mnie
nie czekał, za każdym razem kiedy przekraczałem próg, przypominała mi się
babcia. Już nikt nie wyszedł na spotkanie, nie czułem aromatu wydobywającego
się z babcinej kuchni, już nikt nie podszedł do mnie i nie powiedział „Jak dobrze, że
jesteś John!”, „Ależ Ty schudłeś”. Nikogo nie słyszałem,
była kompletna pustka. Za każdym razem kiedy tutaj powracałem, od razu ściskało mnie
gardło, powracały wszystkie wspomnienia o
babci, dom przypominał mi tylko i wyłącznie ją. Znajomi namawiali mnie
nawet na wizytę u psychiatry kiedy zauważyli, że nic nie jem, nie piję i
popadam w coraz większą czarną rozpacz. Jednak na ich namowy reagowałem tylko i
wyłącznie złością, wpadałem w furię. Kilka razy w tygodniu wsiadałem w samochód
i wracałem do siebie na wieś. Kupowałem za każdym razem różę i zanosiłem
ją na grób babci. Opowiadałem jej o swoich nowych myślach, emocjach,
dzieliłem się z nią wszystkimi uczuciami. Dni stawały się coraz dłuższe, płynął
czas. Znalazłem sobie pracę w sklepie spożywczym w Hayward, gdyż jakoś musiałem
zarabiać pieniądze. W sklepiku przesiadywałem tam całymi dniami. Pracowałem od rana do wieczora. W zasadzie nawet nie narzekałem, aczkolwiek miałem spokój od wszelakich pouczeń i rad moich współlokatorów. W sklepie co prawda nie brakowało
klientów, ale zawsze odczuwałem pewien spokój. Gdy wracałem do wynajmowanego mieszkania słyszałem ciągle rady typu: „John, weź się za siebie” „Zajmij się czymś”
„Nie bądź taki smętny”. Po pracy jeździłem do babci na grób, przy okazji
wyplewiłem ogród, zasadziłem w ogrodzie mnóstwo róż, gdyż były to ulubione
kwiaty mojej babci, a na pewno nie chciałaby, żeby po jej śmierci, w tym
ogrodzie zabrakło jej ukochanych kwiatów. Czasami zostawałem w pustym domu sam
na noc, przeważnie, kiedy moi
współlokatorzy wyprawiali imprezy, albo wkurzyli mnie tak, że zabierałem rzeczy
i wracałem na wieś. Siedziałem do późnego wieczora na cmentarzu, a powróciwszy
do domu robiłem sobie kubek gorącego kakao, jak to zwykle robiliśmy z babcią,
włączałem dołującą muzykę i pogrążałem się w rozpaczy i tęsknocie. Pewnego dnia
zdarzyło mi się nie wrócić rano do pracy. Dostałem ostrą burę od szefa, który
pogroził mi, że jeszcze raz zdarzy się takie coś i mnie wyleje. Razu pewnego
wieczorem wracałem na stancję z rodzinnego domu, byłem przybity, zdesperowany,
nie wiedziałem właściwie jaki jest sens mojego życia. Jadąc, zagapiłem się,
byłem pogrążony w depresji. Nagle usłyszałem tylko trąbienie innego samochodu,
a później nagle coś stuknęło, wgniotło mnie w fotel i usłyszałem dźwięk zbitej
szyby. Całe szczęście byłem cały i zdrowy, był to dla mnie istny szok.
Wysiałem, a z małego mercedesa z którym się zderzyłem, również wysiadła
dziewczyna, była młoda, gdzieś w moim wieku. Miała długie ciemnobrązowe włosy, ubrana
była na czerwono, a z czoła spływała jej krew.
Była w nie mniejszym niż ja szoku, już myślałem, że wrzaśnie rozgniewana
„Dzwonię na policję, palancie!”, ale młoda nieznajoma patrzyła mi głęboko w
oczy, a sama oczy miała przepiękne niebieskie, jak toń wodna. Z jej pięknych
oczu zaczęły wydobywać się łzy. Była tak niezwykle cudowna.
- Nic się Tobie nie stało?- zaczęła- Zamurowało mnie.
Przecież omal nie zabiłem jej tym, że odpłynąłem za kierownicą i zjechałem na lewy pas, a ona z takim
spokojem pyta mnie czy nic się nie stało? – Sam byłem cały i zdrowy. Jedynie
uderzyłem się głową w kierownicę, ale było już wszystko w porządku. Nie byłem w stanie nic
odpowiedzieć, po paru sekundach milczenia, powiedziałem spokojnie:
-Przepraszam - na nic więcej nie było mnie w danej chwili
stać. Owej dziewczynie płynęły z oczu strumienie łez, nie patrzyła na samochód,
na drogę, patrzyła nadal w moją stronę.
- Przepraszam jeszcze raz najmocniej – powtórzyłem – Możemy
teraz zadzwonić na policję, przyznam się, że to moja wina, odbiorą mi prawo
jazdy, czego jeszcze mi nie odbiorą?! –zacząłem mówić z coraz większym
zdenerwowaniem i załamaniem. Dziewczyna podeszła wtedy do mojego auta, później
do swojego. Oba nie nadawały się do użytku.
- Spokojnie, nie złożę na Ciebie skargi. Tylko jeden
warunek, napiszesz oświadczenie. – łagodnym, ale stanowczym tonem powiedziała.
- Nie mogę po czymś takim tak po prostu Cię z tym zostawić.
Należy mi się kara, a Tobie porządne odszkodowanie. Nie możesz jechać dalej w
takim stanie takim autem. Zresztą to nie chodzi o samochód. Leci Ci krew z
czoła! Wezwę kumpla, który ma znajomego, który zajmuje się różnymi awariami na
drogach i odwozi bezużyteczne auta. Powinien zbadać Cię lekarz. I pozwól mi
tego dopilnować.
-Nic mi nie jest. – sięgnęła po torebkę z auta, wyjęła
zeszycik, długopis, podała mi. – Proszę, napisz oświadczenie.
-Jak się nazywasz? - zacząłem.
-Andrea Vera. Tylko jak możesz, Vera pisze się przez „fał”. Byłem zaskoczony, gdyż było to bardzo
nietypowe nazwisko, a z imieniem takim jak „Andrea” się pierwszy raz się
spotykam w USA. Jednak nieznajoma mówiła płynnie i czyście po amerykańsku.
Napisałem oświadczenie, ręce mi się całe trzęsły. Oddałem kartkę.
-„John”, bardzo ładne imię – powiedziała Andrea.
- Po dziadku- odrzekłem.
- Nie do wiary, tak
się składa, że mój dziadek też miał tak na imię. – może dlatego tak mi się podoba.
-Tak czy owak, musimy pojechać do szpitala – zdecydowanie
narzuciłem Andrei.
- Nie trzeba, naprawdę, zadzwoń tylko do tego kumpla, czy
kogo tam. - Był kwiecień, dni były już o wiele dłuższe, był piękny zachód
słońca, promienie słoneczne, oświetlały ciągle to rozkwitające pole. Wykonałem
na boku telefon.
-Przyjedzie ciężarówka za jakieś pół godziny, teraz musimy
popchnąć samochód na bok, żeby nie utrudniać przejeżdżającym drogi. Razem z
Andreą przesunęliśmy dwa samochody.
-No cóż, teraz
pozostaje nam tylko czekać.– rzekłem.
- Piękny zachód słońca mamy- odezwała się Andrea.
-Tak. – odpowiedziałem. –To znaczy masz rację. – Chciałem
udać bardziej rozmownego.
- Przejdziemy się przez to pole? – powiedziała Andrea.
-Słucham? -odrzekłem zaskoczony.
-Przejdziemy się – powtórzyła. Patrzyłem zdziwiony na nią,
aż taktownie dała mi znać:
-
W takim razie sama się przejdę, zrobię parę zdjęć, skoro mamy
czas.
- Jasne, że przejdę się z Tobą. Wiesz, zdziwiłem się
tylko.-zacząłem
-
Zdziwiłeś się, że rozbiłeś mi auto, a ja zamiast wezwać
policji, chcę się przejść z Tobą?
-
Nie, nie, to znaczy. tak. – nie wiedziałem co mam powiedzieć.
Byłem taki zmieszany. Zaczęliśmy iść przez te pola oraz wzniosłe wyżyny,
Milczeliśmy.
-
Jakie są Twoje ulubione kwiaty? – zadała mi pytanie
podziwiając otoczenie.
-
Wiesz, nigdy się nie zastanawiałem nad tym.
-
Tak pytam, tutaj rośnie pełno maków, stokrotek i różnych
innych. Jednak kwiat, który ma dla mnie wartość największą to jest róża. Róża
jest dla mnie kwiatem wyjątkowym, to tylko kwiat, a tyle dla mnie znaczy.
– Kiedy wsłuchiwałem się w słowa Andrei, żal gwałtownie ścisnął moje serce. Przypomniała mi się babcia, i to co
mi mówiła za życia i na łożu śmierci. Andrea mówiła dalej. – Róża jest dla mnie
symbolem życia, uwielbiam widok kwitnącej zdrowej czerwonej róży, natomiast za
każdym razem żal mi jest, gdy ten kwiat usycha. Róża jest dla mnie kwiatem
wyjątkowym, to tylko kwiat, a tyle dla mnie znaczy. Ale cóż tak to już jest. – Nie wierzyłem własnym uszom. Mówiła
tak, a jej słowa przypominały mi moja babcię. Andrea miała całe zaszklone oczy,
widać było te szkliste niczym diamenty, przy promieniach zachodzącego słońca,
które jednak jeszcze świeciło. Chciało mi się ryczeć, ale jako facetowi wypada
się powstrzymać, a więc szybko zmieniłem temat.
- Ach, mam nadzieję, że Casper szybko przyjedzie tą ciężarówką, zanim zastanie nas na tym polu całkowita noc. - powiedziałem, a Andrea bez zastanowienia odrzekła:
- Możesz być spokojny. Nie złożę aktu oskarżenia. –
oświadczyła mi Andrea. Co prawda, pewien mężczyzna zatrzymał się pytając, czy
może jakoś pomóc, widząc potłuczone samochody, ale powiedzieliśmy, że wszystko jest już wyjaśnione - mężczyzna
dziwnie spojrzał i pojechał dalej. Stanęliśmy przy ulicy kontynuując naszą rozmowę.
Byłem w olbrzymim szoku. Myślałem, że śnię. Zniszczyłem dziewczynie
samochód, co więcej, nie wiem czy wszystko nadal będzie w porządku z jej
zdrowiem. Jeśli wyrządziłem jej jakąś krzywdę poprzez moje gapiostwo, nie daruję sobie tego już nigdy! Po drugie, nie
mogłem od niej oderwać oczu, była tak piękna.
-
Skąd jechałaś, jeśli można wiedzieć? – spytałem.
- Teraz wracam z Hayward
od przyjaciółki mojego dzieciństwa do rodziny na wieś, około trzydzieści
kilometrów stąd.– odpowiedziała – właściwie jadę do siebie, był czas kiedy tam
mieszkałam. Teraz mieszka tam moja najbliższa ciocia. Siostry mojej mamy. A tak konkretnie przybyłam tutaj z Hiszpanii.
Tam zamieszkuję.
-
Jesteś Hiszpanką? Twój
angielski przecież jest perfekcyjny. – coraz bardziej Andrea zaczęła
mnie zastanawiać.
-
Tak, jestem Hiszpanką w połowie, a w połowie Amerykanką.
Urodziłam się tutaj, wychowywałam się tutaj do lat dziewięciu. Później musiałam
pojechać do Hiszpanii. – Nagle popatrzyła i z daleka jechała ciężarówka –
Czekaj, to nie jest czasem ten Twój kumpel?
- Tak, to chyba ktoś od niego. - Ciężarówka się zatrzymała, z
niej zaś wyszło trzech mężczyzn, Casper i dwóch jego pomocników.
- Kurde, człowieku! Niezła wpadka drogowa! – powiedział kręcąc
głową i rozkładając szeroko ręce. – Dobra Panowie, nie ma co zwlekać, bierzemy się do roboty. – dał sygnał pomocnikom. Po paru minutach udało nam się wciągnąć
popsute auta na pokład pojazdu. – Sorry wielkie, ale chyba już Wy się nie zmieścicie tu z nami. Czekaj, wezwę Michela, on przyjedzie prywatnie po
Was. – mój kumpel, taksówkarz, jest w
porządku, nie będzie problemu z zapłatą za te kilka kilometrów. Weźmie od
Ciebie symboliczną cenę, albo zrobi to dla mnie po znajomości i przewiezie Was
za darmo. Dobra, czas na nas, aha panienko, wszystko z Tobą w porządku? –
spytał Andreę.
-
Tak, oczywiście. Jedynie samochody uległy lekkiemu
zniszczeniu. Z naszym zdrowiem wszystko w porządku.. Bardzo Panom dziękuję.
- Ależ, drobiazg. I całe szczęście, że tylko na strachu się
skończyło– to trzymajcie się i naprawdę mieliście szczęście – Casper zadzwonił po kolegę taksówkarza, żeby
natychmiastowo po nas przyjechał, wsiadł z tymi dwoma towarzyszami i pojechali.
-
Zostaliśmy sami – powiedziała Andrea, ale głosem pełnym
zadowolenia.
-
Taa. – odpowiedziałem zamyślony.- Zupełnie.
-
Widzisz, słońce już się prawie schowało. –Andrea popatrzyła na
kolorowe niebo, które w zasadzie robiło się coraz ciemniejsze i ciemniejsze.
–uwielbiam patrzeć na zachód słońca. Uwielbiam słuchać śpiewu ptaków, w takiej
naturze, kocham kwiaty. – Faktycznie,
szczerze mówiąc, sam musiałem przyznać, że słońce zachodziło w sposób bardzo piękny. Dawno nie podziwiałem zachodu słońca
jak teraz. Jakoś wcześniej tego nie dostrzegałem. Teraz to dzięki Andrei
zobaczyłem jak dzisiaj było pięknie.
-
Jedziemy najpierw do szpitala zrobić Ci badania- oznajmiłem
Adrei.
-
Daj spokój, czuję się świetnie. – powiedziała z uśmiechem
Andrea.
-
Nie ma mowy! A poza tym ja się czuję fatalnie z tym. Nie ma
możliwości innej niż moja, nie zostawię Cię tako. Idiotą może jestem, ale
jeszcze nie aż tak skończonym. Nie
zasnę dopóki nie dowiem się, że wszystko jest jak należy z Tobą. W przeciwnym
razie nie daruję sobie tego do końca życia!
Andrea chwilę się zastanowiła,
uśmiechnęła, widząc jak się tym przejąłem
i powiedziała.
-
Skoro tak nalegasz to niech Ci będzie. Skoro masz przez to nie
spać?! Chociaż uważam, że to jest
jednak bez sensu.
-
Dzięki. – odetchnąłem z ulgą. – A więc jedziemy do szpitala,
jak będzie wszystko w porządku to odwiozę Cię jakoś, do tej przyjaciółki, czy
kogo tam? Chyba nie będziesz już wracała o tej porze do Twojej rodziny. Czym?
-
Ależ proszę. Pozwolę Ci uratować Twój honor, że dam się zbadać.
– zażartowała z uśmiechem. – W zasadzie wolałabym jeszcze dzisiaj wrócić do
cioci, ale masz rację, chyba będę musiała przenocować u Kate, mojej
przyjaciółki i jeszcze jedną noc skazać ją na moje towarzystwo.
-
No, i to mi się podoba. – też się taktownie uśmiechnąłem,
wyczuwając żart. – To co się stało nie odstanie się, ale zrobię teraz wszystko,
żebyś nie miała problemów z mojego powodu, bo wystarczająco Ci ich
przysporzyłem. Oczywiście koszty za
naprawę Ci niedługo sam pokryję, mam nadzieję, że Twój samochód da
radę naprawić. – To Twój samochód, prawda?
- Tak. To jest mój amerykański samochód. Nie muszę się tłuc
autobusami czy pociągami jak tu jestem.
-
Co Cię sprowadza tak do Stanów Zjednoczonych? –zapytałem.
-
Przecież Stany są moim krajem. Czuję się bardziej Amerykanką
niż Hiszpanką. Na początek nie zdawałam sobie nawet sprawy, że jestem też
Hiszpanką. Do czasu..
-
Co się stało? –spytałem widząc jej smutek.
-
Hmm, może lepiej jak nie będę Ci mówiła. – nie chcę o tym
rozmawiać. Ciężko mi przełknąć to nawet przez usta. Ale cóż, takie już życie.
-
Okej, rozumiem. – ale zaraz dodałem- Wiesz, mi możesz
powiedzieć, spokojnie.
-
Jeżeli poznamy się bliżej, może się dowiesz się. Potrzebuję
czasu.
-
Na pewno tego chcesz? – popatrzyłem jej prosto w oczy.
-
Co masz na myśli?
-
Chcesz mnie lepiej poznawać? –spytałem.
-
To zależy. To jest takie coś, co powinno być po obu stronach.
– jeśli będę się starała tylko ja, albo tylko Ty, nic nie wyjdzie. Nie ma sensu
się wtedy bliżej poznawać. – W ogóle nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Robiła
się powoli noc. Ale przecież bardzo chciałem poznać tajemniczą dziewczynę, koło
której stałem.
-
Będą piękne gwiazdy – powiedziała Andrea.
-
Nie wątpię. Tutaj zawsze są piękne noce. Były.., teraz
już nie to. –pomyślałem o babci.
-
Ależ dlaczego? Noc jest przepiękna– zapytała ze zdziwieniem.
- Wiesz co, za wcześniej, żebyś wiedziała. Masz rację, także
kiedyś Ci to opowiem. Nie jestem gotowy.
-
Czuję, że mógłbyś być nawet moim przyjacielem. Ale, żeby być
przyjacielem, mówi się, że trzeba z kimś najpierw beczkę soli zjeść. Ja czuję
inaczej, mam w sobie tak jakby
instynkt, który wyczuwa czy komuś mogę zaufać, czy też nie. Ale wiesz... parę
osób już zawiodło moje zaufanie. Wiem co to cierpienie, ból, smutek, tęsknota.
Wiem jak to jest być też naiwnym. Wiem co to jest szczęście. W tym momencie,
stojąc tutaj, jestem szczęśliwa, bo tak się czuję.– mówiła jakby nigdy nic. Ja
byłem zdziwiony, że jest szczęśliwa, omal nie zginęła w wypadku, a zaczyna
rozpływać się myślami przed obcym, nieodpowiedzialnym kolesiem, jakim byłem ja.
-
Posłuchaj. To jest mój jeden z ulubionych cytatów. „Jeden
prawdziwy przyjaciel jest więcej wart niż setki innych, którzy tylko nazywają
się przyjaciółmi, a tak naprawdę
czekają tylko na to, aż się
potkniesz i zamiast Ci pomóc... to jeszcze dobiją” – recytowała to tak pięknie.
Każde słowo docierało aż do głębi mojego serca. Mówiła to patrząc w niebo, ciemne już niebo. Poczułem się przy
niej, że jest ktoś oprócz mnie. Czułem jakąś dziwną otuchę.
- Pięknie recytujesz. Mogłabyś być aktorką. Pasujesz na nią . –
to co powiedziałem naprawdę było szczere i od serca.
- Naprawdę? Dziękuję, że mnie tak doceniłeś. To było moje
marzenie, ale to jest niemożliwe – powiedziała.
-
Ależ dlaczego? Jeśli bardzo chcesz rzecz niemożliwa, stanie
się możliwa – sam w to nie wierzyłem, ale założę się, że Andrea w roli aktorki
sprawdziłaby się bardzo dobrze, a chciałem być dla niej miły i jakoś dodać jej
nadziei jej marzeniom.
-
Nie, nie. To nie jest takie łatwe jak myślisz. – zaprzeczyła.
-
Złóż papiery, może za pierwszym razem się nie dostaniesz, ale
później, kto wie..
-
Nie o to chodzi. –odpowiedziała.
-
A więc o co?
-
Wybacz, i w tym też będę troszkę tajemnicza.
Jejku...
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz !!! Przeczytałam wszystko jednym tchem. Niesamowita historia. Ach no i ten fragment z różą ! Oni do siebie pasują ! Całe szczęście, że nic się im nie stało. To było słodkie, że John tak się upierał żeby zabrać Andree do szpitala. Casper, śliczne imię<3 Podsumowując bardzo mi się podobało ! Bardzo mi szkoda Johna z powodu śmierci babci :C Bardzo spodobał mi się ten fragment:"Róża jest dla mnie symbolem życia, uwielbiam widok kwitnącej zdrowej czerwonej róży, natomiast za każdym razem żal mi jest, gdy ten kwiat usycha." Czytam dalej :D
Asikeo^^
Bardzo mi miło, że Ci się spodobało co piszę i Cię zachęciło to do dalszego czytania :D To miło. Ostatnio jakoś miałem przerwę w pisaniu, ale teraz dodałem 2 nowe rozdziały, starać się będę do końca tygodnia jeszcze coś nowego dodać. ;)
UsuńPozdrawiam :)
Miałam zostawić jeden komentarz po przeczytaniu całości, ale za dużo by tego było. I tak nie będzie mało, bo robisz sporo błędów i chciałabym zwrócić ci na nie uwagę. Tak więc od początku:
OdpowiedzUsuń-"Mając 20 lat świat stanął mi do góry nogami" - Kto miał 20 lat? Bohater czy świat? A porównaj z takim zdaniem: Kiedy miałem 20 lat, mój świat stanął do góry nogami.
-" (...)wartości, które[?] Cię uczyłam za życia... " - Na pewno? Czy może raczej "których"? :)
-"moja pewna ciotka" - bez "pewna" też było dobrze...
-"(...)popadam w coraz większą otchłań." - Jaką otchłań? Wydaje mi się, że lepiej by było dopisać, że chodzi o rozpacz (bo tak wnioskuję, że chodzi o otchłań rozpaczy). Ale to też nie wydaje mi się najlepszym wyjściem. Bo to w końcu epika, a nie poezja. Ostatecznie nakorzystniej brzmiałoby "popadam w coraz większą rozpacz/depresję/czy cokolwiek innego"
-"...w sumie nawet mi się to podobało, aczkolwiek w mieszkaniu zawsze ktoś był, a ja chciałem być sam." - Jeśli prawidłowo pojęłam kontekst, to twoje "aczkolwiek" nijak do tego zdania nie pasuje. Proste "ponieważ" wyglądałoby tu znacznie lepiej.
-"Razu pewnego wieczorem..." - tu mi się nie podoba szyk zdania. "Pewnego razu", albo nawet "pewnego wieczoru" byłoby prawidłowo.
-"z małego mercedesa" - tu się przyczepię nie z powodu umiejętnosci literackich, a motoryzacyjnych. Mercedesy to na pewno nie są małe samochody. Przynajmniej ja małego nie widziałam. Mały to może być Tico, Cinquecento itp. :)
-"Nic się Tobie nie stało?" - zdanie jest prawidłowe, ale wyobraź sobie, że jesteś na miejcu tej dziewczyny. Czy tak by powiedziała? Ja bym raczej stawiała na tradycyjne, jakby prostsze "Nic ci się nie stało?"
-"czyście[!] po amerykańsku" - Nie, nie i jeszcze raz nie. Może to tylko twoja jednorazowa wpadka, ale błagam, nigdy więcej...
-"Przyjedzie ciężarówka za jakieś..." - znowu szyk. "Ciężarówka przyjedzie..."
-"Piękny zachód słońca mamy." - szyk. W tym miejscu albo postawiłabym "mamy" na początku, albo lepiej usunęłabym je całkiem.
-"(...) przez te pola oraz wzniosłe wyżyny" - coś mi tu nie 'leży'. Ja bym się tych "wyżyn" pozbyła. Zabrzmiało poetycko, a to przecież epika.
CDN
Nie zmieściło się w jednym komentarzu ;p
OdpowiedzUsuń-"Mówiąc to mnie zaczęło ściskać za serce." - Nie. Serce Johna zostało ściśnięte żalem, kiedy ON słuchał JEJ wypowiedzi. Zdanie, które napisałeś, nijak ma się do sytuacji. "Kiedy mówiła, mnie zaczęło ściskać za serce." albo "Kiedy jej słuchałem, żal ściskał moje serce."
-" Ach, mam nadzieję, że Casper szybko przyjedzie tą ciężarówką, albo wysłał kogoś z jego ludzi." - kolejne zdanie, które mi nie 'leży'. Bez tej końcówki (albo wysłał...) chyba było by lepiej. Nie wiem. W każdym bądź razie nie gra tak, jak powinno.
-"myśmy powiedzieli" - Nie. Przynajmniej w moim mniemaniu to wyrażenie z języka pospolitego, codziennego. Pisząc opowiadanie powinniśmy się trzymać wskazówek prawidłowej polszczyzny. No, chyba, że cytujemy czyjąś wypowiedź. Ale mi się wydaje, że narrator opowiadania, nie powinien mówić językiem pospolitym.
-"Ciężarówka się zatrzymała, z niej zaś wyszedł mężczyzna. Między innymi Casper. I dwóch innych. " - Trochę pomieszane. Lepiej wyglądałoby: "Ciężarówka się zatrzymała, z niej zaś wysiadło trzech mężczyzn, między innymi Casper."
-"(...)nie zostawię Cię tako." - znów wyrażenie z j. codziennego. Chyba, że to zwykła literówka i to "o" na końcu znalazło się tu przypadkowo.
-"Ciężko mi przełknąć to nawet przez usta." - Oj, na pewno? 'Przełknąć przez usta'?
To tak z grubsza...
Podsumowując: opowidanie jest dobre, ale dużo łatwiej i lepiej by się czytało, gdyby nie było tyle błędów. Na pewno czeka cię dużo pracy. Pamiętaj, jeśli nie jesteś czegoś pewien, znajdź w słowniku. Nawet w Google można znaleźć podpowiedź. ;)
Za kolejne rozdziały wezmę się trochę później; jeśli będę potrafiła, postaram się pokazać ci, co jest nie tak. My blogerzy musimy się wspierać. :)
Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe tej rozprawki. Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym, żeby ktoś pokazał mi, co jest nie tak, a nie tylko 'słodził'.
Do następnego,
Sara Cerva.
Dobra robota Sary. Wskazała Ci drobne błędy aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że pisanie to ciężki kawałek chleba :)
OdpowiedzUsuńSam wiem po sobie jak wyglądały moje początki. Co prawda mi nikt nigdy błędów nie wskazywał :( a dopiero po latach zacząłem je dostrzegać ^^ Było z czego się pośmiać.
Róża to interesujący kwiat. Bardzo symboliczny. Czerwona różna symbolizuje miłość a biała niewinność.
Nie zapominajmy o cierniach którymi bardzo łatwo jest się skaleczyć ;)