czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 1

                                                 

            Jako dziecko często marzyłem o dużym domu w niezwykłym zakątku świata, zarówno jak i z pięknym widokiem na łono natury. Miewałem sny, które pragnąłem spełnić w swoim życiu. Chciałbym tak wiele, a dostałem od życia tak mało. Wychowywany byłem przez babcię, gdyż rodzice zginęli w wypadku samochodowym tydzień po moim urodzeniu. W szkole byłem poniżany przez moich kolegów , dlatego, że nie mam rodziców. Zamiast modnych koszul i kolorowych spodni chodziłem ubrany bardzo skromnie, choćby ze względów finansowych, gdyż babcię nie stać było na ubrania pierwszej klasy. Kiedy miałem 20 lat świat stanął mi do góry nogami, moja babcia poważnie zachorowała na zapalenie płuc, a po dwóch miesiącach walki z chorobą zmarła. Robiłem wszystko co w mojej mocy, żeby wyleczyć osobę, która była dla mnie najważniejsza, i dla której zrobiłbym wszystko, żeby została tutaj ze mną. Przedtem zarwałem studia, żeby zająć się chorą babcią, siedziałem przy niej nocami, czuwałem, żeby jej nic nie brakowało. Niestety, pewnej nocy babcia się męczyła tak bardzo, że wiedziałem, że za chwilę nadejdzie ta chwila. Moment, którego bałem się od zawsze. Byłem cały spocony, a serce biło mi tak, że zdawało mi się, że za chwilę ono mi wyskoczy, albo złamie się na pół. Słyszałem jak zegar odliczał czas. Nagle zobaczyłem jak babcia daje mi znać, żebym do niej podszedł. Natychmiastowo stałem przy niej. Wzięła mnie za rękę i powiedziała mi, że bardzo mnie kochała, i że jestem mądrym i dobrym facetem. Łzy płynęły mi z oczu strumieniami, zarówno babci, która coraz trudniej nabierała tchu. Parę minut jeszcze trzymałem babciną rękę. Dokładnie o godzinie 3:05 babcia wyszeptała do mnie:  „ Pamiętasz co Ci kiedyś mówiłam? Wszystko ma swój początek i koniec. Życie człowieka jest jak róża, która rodząc się dojrzewa, później przekwita, a w dniu śmierci więdnie. Dziękuję Ci za wszystko. Obiecaj mi, że wartości, których Cię uczyłam za życia, nie odejdą  razem ze mną! John, wnuczku, obiecaj, proszę – powiedziała coraz to słabszym głosem. Myślałem, że nie wytrzymam z żalu.  Łkając powiedziałem:
-Obiecuję babciu, ale błagam Cię (tu głos mi się urwał), nie zostawiaj mnie- Tutaj poczułem, że ręka babci opadła, przestała mnie trzymać. Zacząłem krzyczeć na darmo: „nie zostawiaj mnie”, raz, drugi, coraz głośniej, lecz nic to nie pomogło. Zacząłem płakać jak małe niewinne dziecko.
            Po kilku dniach odbył się pogrzeb, po którym szybko wszyscy się rozjechali. Jedna z moich cioć, powiedziała mi, że nie powinienem być w takich chwilach sam, że powinienem ją odwiedzić w Barcelonie, a wyjazd do Hiszpanii dobrze mi zrobi po takiej traumie. Kategorycznie odmówiłem. Nie chciałem wzbudzać u ludzi tylko politowania i współczucia. Wróciłem do Hayward, miasta w Kalifornii, tam gdzie wynajmowałem mieszkanie razem z moimi nowymi znajomymi, których poznałem jak wyjechałem studiować turystykę. Czynsz za mieszkanie był już opłacony, więc jechałem tam, a kilka razy w tygodniu przyjeżdżałem do domu. Lecz nikt już tam na mnie nie czekał, za każdym razem kiedy przekraczałem próg, przypominała mi się babcia. Już nikt nie wyszedł na spotkanie, nie czułem aromatu wydobywającego się z babcinej kuchni, już nikt nie podszedł do mnie i nie powiedział „Jak dobrze, że jesteś John!”, „Ależ Ty schudłeś”. Nikogo nie  słyszałem, była kompletna pustka. Za każdym razem kiedy tutaj powracałem, od razu ściskało mnie gardło, powracały wszystkie wspomnienia o  babci, dom przypominał mi tylko i wyłącznie ją. Znajomi namawiali mnie nawet na wizytę u psychiatry kiedy zauważyli, że nic nie jem, nie piję i popadam w coraz większą czarną rozpacz. Jednak na ich namowy reagowałem tylko i wyłącznie złością, wpadałem w furię. Kilka razy w tygodniu wsiadałem w samochód i wracałem do siebie na wieś. Kupowałem za każdym razem różę i zanosiłem ją na grób babci. Opowiadałem jej o swoich nowych myślach, emocjach, dzieliłem się z nią wszystkimi uczuciami. Dni stawały się coraz dłuższe, płynął czas. Znalazłem sobie pracę w sklepie spożywczym w Hayward, gdyż jakoś musiałem zarabiać pieniądze. W sklepiku przesiadywałem tam całymi dniami. Pracowałem od rana do wieczora. W zasadzie nawet  nie narzekałem, aczkolwiek miałem spokój od wszelakich pouczeń i rad moich współlokatorów. W sklepie co prawda nie brakowało klientów, ale zawsze odczuwałem pewien spokój. Gdy wracałem do wynajmowanego mieszkania słyszałem ciągle rady typu: „John, weź się za siebie” „Zajmij się czymś” „Nie bądź taki smętny”. Po pracy jeździłem do babci na grób, przy okazji wyplewiłem ogród, zasadziłem w ogrodzie mnóstwo róż, gdyż były to ulubione kwiaty mojej babci, a na pewno nie chciałaby, żeby po jej śmierci, w tym ogrodzie zabrakło jej ukochanych kwiatów. Czasami zostawałem w pustym domu sam na noc, przeważnie, kiedy  moi współlokatorzy wyprawiali imprezy, albo wkurzyli mnie tak, że zabierałem rzeczy i wracałem na wieś. Siedziałem do późnego wieczora na cmentarzu, a powróciwszy do domu robiłem sobie kubek gorącego kakao, jak to zwykle robiliśmy z babcią, włączałem dołującą muzykę i pogrążałem się w rozpaczy i tęsknocie. Pewnego dnia zdarzyło mi się nie wrócić rano do pracy. Dostałem ostrą burę od szefa, który pogroził mi, że jeszcze raz zdarzy się takie coś i mnie wyleje. Razu pewnego wieczorem wracałem na stancję z rodzinnego domu, byłem przybity, zdesperowany, nie wiedziałem właściwie jaki jest sens mojego życia. Jadąc, zagapiłem się, byłem pogrążony w depresji. Nagle usłyszałem tylko trąbienie innego samochodu, a później nagle coś stuknęło, wgniotło mnie w fotel i usłyszałem dźwięk zbitej szyby. Całe szczęście byłem cały i zdrowy, był to dla mnie istny szok. Wysiałem, a z małego mercedesa z którym się zderzyłem, również wysiadła dziewczyna, była młoda, gdzieś w moim wieku. Miała długie ciemnobrązowe włosy, ubrana była na czerwono, a z czoła spływała jej krew.  Była w nie mniejszym niż ja szoku, już myślałem, że wrzaśnie rozgniewana „Dzwonię na policję, palancie!”, ale młoda nieznajoma patrzyła mi głęboko w oczy, a sama oczy miała przepiękne niebieskie, jak toń wodna. Z jej pięknych oczu zaczęły wydobywać się łzy. Była tak niezwykle cudowna.
- Nic się Tobie nie stało?- zaczęła- Zamurowało mnie. Przecież omal nie zabiłem jej tym, że odpłynąłem za kierownicą  i zjechałem na lewy pas, a ona z takim spokojem pyta mnie czy nic się nie stało? – Sam byłem cały i zdrowy. Jedynie uderzyłem się głową w kierownicę, ale było już wszystko w  porządku. Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć, po paru sekundach milczenia, powiedziałem spokojnie:
-Przepraszam - na nic więcej nie było mnie w danej chwili stać. Owej dziewczynie płynęły z oczu strumienie łez, nie patrzyła na samochód, na drogę, patrzyła nadal w moją stronę.
- Przepraszam jeszcze raz najmocniej – powtórzyłem – Możemy teraz zadzwonić na policję, przyznam się, że to moja wina, odbiorą mi prawo jazdy, czego jeszcze mi nie odbiorą?! –zacząłem mówić z coraz większym zdenerwowaniem i załamaniem. Dziewczyna podeszła wtedy do mojego auta, później do swojego. Oba nie nadawały się do użytku.
- Spokojnie, nie złożę na Ciebie skargi. Tylko jeden warunek, napiszesz oświadczenie. – łagodnym, ale stanowczym tonem powiedziała.
- Nie mogę po czymś takim tak po prostu Cię z tym zostawić. Należy mi się kara, a Tobie porządne odszkodowanie. Nie możesz jechać dalej w takim stanie takim autem. Zresztą to nie chodzi o samochód. Leci Ci krew z czoła! Wezwę kumpla, który ma znajomego, który zajmuje się różnymi awariami na drogach i odwozi bezużyteczne auta. Powinien zbadać Cię lekarz. I pozwól mi tego dopilnować.
-Nic mi nie jest. – sięgnęła po torebkę z auta, wyjęła zeszycik, długopis, podała mi. – Proszę, napisz  oświadczenie.
-Jak się nazywasz? - zacząłem.
-Andrea Vera. Tylko jak możesz, Vera pisze się przez „fał”.  Byłem zaskoczony, gdyż było to bardzo nietypowe nazwisko, a z imieniem takim jak „Andrea” się pierwszy raz się spotykam w USA. Jednak nieznajoma mówiła płynnie i czyście po amerykańsku. Napisałem oświadczenie, ręce mi się całe trzęsły. Oddałem kartkę.
-„John”, bardzo ładne imię – powiedziała Andrea.
- Po dziadku- odrzekłem.
- Nie do wiary, tak  się składa, że mój dziadek też miał tak na imię.  – może dlatego tak mi się podoba.
-Tak czy owak, musimy pojechać do szpitala – zdecydowanie narzuciłem Andrei.
- Nie trzeba, naprawdę, zadzwoń tylko do tego kumpla, czy kogo tam. - Był kwiecień, dni były już o wiele dłuższe, był piękny zachód słońca, promienie słoneczne, oświetlały ciągle to rozkwitające pole. Wykonałem na boku telefon.
-Przyjedzie ciężarówka za jakieś pół godziny, teraz musimy popchnąć samochód na bok, żeby nie utrudniać przejeżdżającym drogi. Razem z Andreą  przesunęliśmy dwa samochody.
 -No cóż, teraz pozostaje nam tylko czekać.– rzekłem.
- Piękny zachód słońca mamy- odezwała się Andrea.
-Tak. – odpowiedziałem. –To znaczy masz rację. – Chciałem udać bardziej rozmownego.
- Przejdziemy się przez to pole? – powiedziała Andrea.
-Słucham? -odrzekłem zaskoczony.
-Przejdziemy się – powtórzyła. Patrzyłem zdziwiony na nią, aż taktownie dała mi znać:
-         W takim razie sama się przejdę, zrobię parę zdjęć, skoro mamy czas.
-    Jasne, że przejdę się z Tobą. Wiesz, zdziwiłem się tylko.-zacząłem
-         Zdziwiłeś się, że rozbiłeś mi auto, a ja zamiast wezwać policji, chcę się  przejść z Tobą?
-         Nie, nie, to znaczy. tak. – nie wiedziałem co mam powiedzieć. Byłem taki zmieszany. Zaczęliśmy iść przez te pola oraz wzniosłe wyżyny, Milczeliśmy.
-         Jakie są Twoje ulubione kwiaty? – zadała mi pytanie podziwiając otoczenie.
-         Wiesz, nigdy się nie zastanawiałem nad tym.
-         Tak pytam, tutaj rośnie pełno maków, stokrotek i różnych innych. Jednak kwiat, który ma dla mnie wartość największą to jest róża. Róża jest dla mnie kwiatem wyjątkowym, to tylko kwiat, a tyle dla mnie znaczy. – Kiedy wsłuchiwałem się w słowa Andrei, żal gwałtownie ścisnął moje serce. Przypomniała mi się babcia, i to co mi mówiła za życia i na łożu śmierci. Andrea mówiła dalej. – Róża jest dla mnie symbolem życia, uwielbiam widok kwitnącej zdrowej czerwonej róży, natomiast za każdym razem żal mi jest, gdy ten kwiat usycha. Róża jest dla mnie kwiatem wyjątkowym, to tylko kwiat, a tyle dla mnie znaczy.  Ale cóż tak to już jest. – Nie wierzyłem własnym uszom. Mówiła tak, a jej słowa przypominały mi moja babcię. Andrea miała całe zaszklone oczy, widać było te szkliste niczym diamenty, przy promieniach zachodzącego słońca, które jednak jeszcze świeciło. Chciało mi się ryczeć, ale jako facetowi wypada się powstrzymać, a więc szybko zmieniłem temat.
-     Ach, mam nadzieję, że Casper szybko przyjedzie tą ciężarówką, zanim zastanie nas na tym polu  całkowita noc. - powiedziałem, a Andrea bez zastanowienia odrzekła:
-     Możesz być spokojny. Nie złożę aktu oskarżenia. – oświadczyła mi Andrea. Co prawda, pewien mężczyzna zatrzymał się pytając, czy może jakoś pomóc, widząc potłuczone samochody, ale powiedzieliśmy, że wszystko jest już wyjaśnione - mężczyzna dziwnie spojrzał i pojechał dalej. Stanęliśmy przy ulicy kontynuując naszą rozmowę. Byłem w olbrzymim szoku. Myślałem, że śnię. Zniszczyłem dziewczynie samochód, co więcej, nie wiem czy wszystko nadal będzie w porządku z jej zdrowiem. Jeśli wyrządziłem jej jakąś krzywdę poprzez moje gapiostwo, nie daruję sobie tego już nigdy! Po drugie, nie mogłem od niej oderwać oczu, była tak piękna.
-         Skąd jechałaś, jeśli można wiedzieć? – spytałem.
-         Teraz wracam z Hayward od przyjaciółki mojego dzieciństwa do rodziny na wieś, około trzydzieści kilometrów stąd.– odpowiedziała – właściwie jadę do siebie, był czas kiedy tam mieszkałam. Teraz mieszka tam moja najbliższa ciocia.  Siostry mojej mamy. A tak konkretnie przybyłam tutaj z Hiszpanii. Tam zamieszkuję.
-         Jesteś Hiszpanką? Twój  angielski przecież jest perfekcyjny. – coraz bardziej Andrea zaczęła mnie zastanawiać.
-         Tak, jestem Hiszpanką w połowie, a w połowie Amerykanką. Urodziłam się tutaj, wychowywałam się tutaj do lat dziewięciu. Później musiałam pojechać do Hiszpanii. – Nagle popatrzyła i z daleka jechała ciężarówka – Czekaj, to nie jest czasem ten Twój kumpel?
-       Tak, to chyba ktoś od niego. - Ciężarówka się zatrzymała, z niej zaś wyszło trzech mężczyzn, Casper i dwóch jego pomocników.
-        Kurde, człowieku! Niezła wpadka drogowa! – powiedział kręcąc głową i rozkładając  szeroko ręce. – Dobra Panowie, nie ma co zwlekać,  bierzemy się do roboty. – dał sygnał pomocnikom.  Po paru minutach udało nam się wciągnąć popsute auta na pokład pojazdu. – Sorry wielkie, ale chyba już Wy  się nie zmieścicie tu z nami. Czekaj,  wezwę Michela, on przyjedzie prywatnie po Was. – mój kumpel,  taksówkarz, jest w porządku, nie będzie problemu z zapłatą za te kilka kilometrów. Weźmie od Ciebie symboliczną cenę, albo zrobi to dla mnie po znajomości i przewiezie Was za darmo.  Dobra, czas na nas, aha  panienko, wszystko z Tobą w porządku? – spytał Andreę.
-         Tak, oczywiście. Jedynie samochody uległy lekkiemu zniszczeniu. Z naszym zdrowiem wszystko w porządku.. Bardzo Panom dziękuję.
-    Ależ, drobiazg. I całe szczęście, że tylko na strachu się skończyło– to trzymajcie się i naprawdę mieliście szczęście – Casper  zadzwonił po kolegę taksówkarza, żeby natychmiastowo po nas przyjechał, wsiadł z tymi dwoma towarzyszami i pojechali.
-         Zostaliśmy sami – powiedziała Andrea, ale głosem pełnym zadowolenia.
-         Taa. – odpowiedziałem zamyślony.- Zupełnie.
-         Widzisz, słońce już się prawie schowało. –Andrea popatrzyła na kolorowe niebo, które w zasadzie robiło się coraz ciemniejsze i ciemniejsze. –uwielbiam patrzeć na zachód słońca. Uwielbiam słuchać śpiewu ptaków, w takiej naturze,  kocham kwiaty. – Faktycznie, szczerze mówiąc, sam musiałem przyznać, że słońce zachodziło w sposób bardzo  piękny. Dawno nie podziwiałem zachodu słońca jak teraz. Jakoś wcześniej tego nie dostrzegałem. Teraz to dzięki Andrei zobaczyłem jak dzisiaj było pięknie.
-         Jedziemy najpierw do szpitala zrobić Ci badania- oznajmiłem Adrei.
-         Daj spokój, czuję się świetnie. – powiedziała z uśmiechem Andrea.
-         Nie ma mowy! A poza tym ja się czuję fatalnie z tym. Nie ma możliwości innej niż moja, nie zostawię Cię tako. Idiotą może jestem, ale jeszcze nie aż tak skończonym.  Nie zasnę dopóki nie dowiem się, że wszystko jest jak należy z Tobą. W przeciwnym razie nie daruję sobie tego do końca życia!
Andrea chwilę się zastanowiła, uśmiechnęła, widząc jak się tym przejąłem  i powiedziała.
-         Skoro tak nalegasz to niech Ci będzie. Skoro masz przez to nie spać?! Chociaż uważam, że to  jest jednak bez sensu.
-         Dzięki. – odetchnąłem z ulgą. – A więc jedziemy do szpitala, jak będzie wszystko w porządku to odwiozę Cię jakoś, do tej przyjaciółki, czy kogo tam? Chyba nie będziesz już wracała o tej porze do Twojej rodziny. Czym?
-         Ależ proszę. Pozwolę Ci uratować Twój honor, że dam się zbadać. – zażartowała z uśmiechem. – W zasadzie wolałabym jeszcze dzisiaj wrócić do cioci, ale masz rację, chyba będę musiała przenocować u Kate, mojej przyjaciółki i jeszcze jedną noc skazać ją na moje towarzystwo.
-         No, i to mi się podoba. – też się taktownie uśmiechnąłem, wyczuwając żart. – To co się stało nie odstanie się, ale zrobię teraz wszystko, żebyś nie miała problemów z mojego powodu, bo wystarczająco Ci ich przysporzyłem. Oczywiście koszty za  naprawę Ci niedługo sam  pokryję, mam nadzieję, że Twój samochód da radę naprawić. – To Twój samochód, prawda?
-       Tak. To jest mój amerykański samochód. Nie muszę się tłuc autobusami czy pociągami jak tu jestem.
-         Co Cię sprowadza tak do Stanów Zjednoczonych? –zapytałem.
-         Przecież Stany są moim krajem. Czuję się bardziej Amerykanką niż Hiszpanką. Na początek nie zdawałam sobie nawet sprawy, że jestem też Hiszpanką. Do czasu..
-         Co się stało? –spytałem widząc jej smutek.
-         Hmm, może lepiej jak nie będę Ci mówiła. – nie chcę o tym rozmawiać. Ciężko mi przełknąć to nawet przez usta. Ale cóż, takie już życie.
-         Okej, rozumiem. – ale zaraz dodałem- Wiesz, mi możesz powiedzieć, spokojnie.
-         Jeżeli poznamy się bliżej, może się dowiesz się. Potrzebuję czasu.
-         Na pewno tego chcesz? – popatrzyłem jej prosto w oczy.
-         Co masz na myśli?
-         Chcesz mnie lepiej poznawać? –spytałem.
-         To zależy. To jest takie coś, co powinno być po obu stronach. – jeśli będę się starała tylko ja, albo tylko Ty, nic nie wyjdzie. Nie ma sensu się wtedy bliżej poznawać. – W ogóle nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Robiła się powoli noc. Ale przecież bardzo chciałem poznać tajemniczą dziewczynę, koło której stałem.
-         Będą piękne gwiazdy – powiedziała Andrea.
-         Nie wątpię. Tutaj zawsze są piękne noce. Były.., teraz już  nie to. –pomyślałem o babci.
-         Ależ dlaczego? Noc jest przepiękna– zapytała ze zdziwieniem.
-    Wiesz co, za wcześniej, żebyś wiedziała. Masz rację, także kiedyś Ci to opowiem. Nie jestem gotowy.
-         Czuję, że mógłbyś być nawet moim przyjacielem. Ale, żeby być przyjacielem, mówi się, że trzeba z kimś najpierw beczkę soli zjeść. Ja czuję inaczej,  mam w sobie tak jakby instynkt, który wyczuwa czy komuś mogę zaufać, czy też nie. Ale wiesz... parę osób już zawiodło moje zaufanie. Wiem co to cierpienie, ból, smutek, tęsknota. Wiem jak to jest być też naiwnym. Wiem co to jest szczęście. W tym momencie, stojąc tutaj, jestem szczęśliwa, bo tak się czuję.– mówiła jakby nigdy nic. Ja byłem zdziwiony, że jest szczęśliwa, omal nie zginęła w wypadku, a zaczyna rozpływać się myślami przed obcym, nieodpowiedzialnym kolesiem, jakim byłem ja.
-         Posłuchaj. To jest mój jeden z ulubionych cytatów. „Jeden prawdziwy przyjaciel jest więcej wart niż setki innych, którzy tylko nazywają się przyjaciółmi, a tak naprawdę  czekają  tylko na to, aż się potkniesz i zamiast Ci pomóc... to jeszcze dobiją” – recytowała to tak pięknie. Każde słowo docierało aż do głębi mojego serca.  Mówiła to patrząc w niebo, ciemne już niebo. Poczułem się przy niej, że jest ktoś oprócz mnie. Czułem jakąś dziwną otuchę.
-      Pięknie recytujesz. Mogłabyś być aktorką. Pasujesz na nią . – to co powiedziałem naprawdę było szczere i od serca.
-   Naprawdę? Dziękuję, że mnie tak doceniłeś. To było moje marzenie, ale to jest niemożliwe – powiedziała.
-         Ależ dlaczego? Jeśli bardzo chcesz rzecz niemożliwa, stanie się możliwa – sam w to nie wierzyłem, ale założę się, że Andrea w roli aktorki sprawdziłaby się bardzo dobrze, a chciałem być dla niej miły i jakoś dodać jej nadziei jej marzeniom.
-         Nie, nie. To nie jest takie łatwe jak myślisz. – zaprzeczyła.
-         Złóż papiery, może za pierwszym razem się nie dostaniesz, ale później, kto wie..
-         Nie o to chodzi. –odpowiedziała.
-         A więc o co?
-         Wybacz, i w tym też będę troszkę tajemnicza.

5 komentarzy:

  1. Jejku...
    Świetnie piszesz !!! Przeczytałam wszystko jednym tchem. Niesamowita historia. Ach no i ten fragment z różą ! Oni do siebie pasują ! Całe szczęście, że nic się im nie stało. To było słodkie, że John tak się upierał żeby zabrać Andree do szpitala. Casper, śliczne imię<3 Podsumowując bardzo mi się podobało ! Bardzo mi szkoda Johna z powodu śmierci babci :C Bardzo spodobał mi się ten fragment:"Róża jest dla mnie symbolem życia, uwielbiam widok kwitnącej zdrowej czerwonej róży, natomiast za każdym razem żal mi jest, gdy ten kwiat usycha." Czytam dalej :D
    Asikeo^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że Ci się spodobało co piszę i Cię zachęciło to do dalszego czytania :D To miło. Ostatnio jakoś miałem przerwę w pisaniu, ale teraz dodałem 2 nowe rozdziały, starać się będę do końca tygodnia jeszcze coś nowego dodać. ;)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Miałam zostawić jeden komentarz po przeczytaniu całości, ale za dużo by tego było. I tak nie będzie mało, bo robisz sporo błędów i chciałabym zwrócić ci na nie uwagę. Tak więc od początku:
    -"Mając 20 lat świat stanął mi do góry nogami" - Kto miał 20 lat? Bohater czy świat? A porównaj z takim zdaniem: Kiedy miałem 20 lat, mój świat stanął do góry nogami.
    -" (...)wartości, które[?] Cię uczyłam za życia... " - Na pewno? Czy może raczej "których"? :)
    -"moja pewna ciotka" - bez "pewna" też było dobrze...
    -"(...)popadam w coraz większą otchłań." - Jaką otchłań? Wydaje mi się, że lepiej by było dopisać, że chodzi o rozpacz (bo tak wnioskuję, że chodzi o otchłań rozpaczy). Ale to też nie wydaje mi się najlepszym wyjściem. Bo to w końcu epika, a nie poezja. Ostatecznie nakorzystniej brzmiałoby "popadam w coraz większą rozpacz/depresję/czy cokolwiek innego"
    -"...w sumie nawet mi się to podobało, aczkolwiek w mieszkaniu zawsze ktoś był, a ja chciałem być sam." - Jeśli prawidłowo pojęłam kontekst, to twoje "aczkolwiek" nijak do tego zdania nie pasuje. Proste "ponieważ" wyglądałoby tu znacznie lepiej.
    -"Razu pewnego wieczorem..." - tu mi się nie podoba szyk zdania. "Pewnego razu", albo nawet "pewnego wieczoru" byłoby prawidłowo.
    -"z małego mercedesa" - tu się przyczepię nie z powodu umiejętnosci literackich, a motoryzacyjnych. Mercedesy to na pewno nie są małe samochody. Przynajmniej ja małego nie widziałam. Mały to może być Tico, Cinquecento itp. :)
    -"Nic się Tobie nie stało?" - zdanie jest prawidłowe, ale wyobraź sobie, że jesteś na miejcu tej dziewczyny. Czy tak by powiedziała? Ja bym raczej stawiała na tradycyjne, jakby prostsze "Nic ci się nie stało?"
    -"czyście[!] po amerykańsku" - Nie, nie i jeszcze raz nie. Może to tylko twoja jednorazowa wpadka, ale błagam, nigdy więcej...
    -"Przyjedzie ciężarówka za jakieś..." - znowu szyk. "Ciężarówka przyjedzie..."
    -"Piękny zachód słońca mamy." - szyk. W tym miejscu albo postawiłabym "mamy" na początku, albo lepiej usunęłabym je całkiem.
    -"(...) przez te pola oraz wzniosłe wyżyny" - coś mi tu nie 'leży'. Ja bym się tych "wyżyn" pozbyła. Zabrzmiało poetycko, a to przecież epika.
    CDN

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zmieściło się w jednym komentarzu ;p
    -"Mówiąc to mnie zaczęło ściskać za serce." - Nie. Serce Johna zostało ściśnięte żalem, kiedy ON słuchał JEJ wypowiedzi. Zdanie, które napisałeś, nijak ma się do sytuacji. "Kiedy mówiła, mnie zaczęło ściskać za serce." albo "Kiedy jej słuchałem, żal ściskał moje serce."
    -" Ach, mam nadzieję, że Casper szybko przyjedzie tą ciężarówką, albo wysłał kogoś z jego ludzi." - kolejne zdanie, które mi nie 'leży'. Bez tej końcówki (albo wysłał...) chyba było by lepiej. Nie wiem. W każdym bądź razie nie gra tak, jak powinno.
    -"myśmy powiedzieli" - Nie. Przynajmniej w moim mniemaniu to wyrażenie z języka pospolitego, codziennego. Pisząc opowiadanie powinniśmy się trzymać wskazówek prawidłowej polszczyzny. No, chyba, że cytujemy czyjąś wypowiedź. Ale mi się wydaje, że narrator opowiadania, nie powinien mówić językiem pospolitym.
    -"Ciężarówka się zatrzymała, z niej zaś wyszedł mężczyzna. Między innymi Casper. I dwóch innych. " - Trochę pomieszane. Lepiej wyglądałoby: "Ciężarówka się zatrzymała, z niej zaś wysiadło trzech mężczyzn, między innymi Casper."
    -"(...)nie zostawię Cię tako." - znów wyrażenie z j. codziennego. Chyba, że to zwykła literówka i to "o" na końcu znalazło się tu przypadkowo.
    -"Ciężko mi przełknąć to nawet przez usta." - Oj, na pewno? 'Przełknąć przez usta'?
    To tak z grubsza...
    Podsumowując: opowidanie jest dobre, ale dużo łatwiej i lepiej by się czytało, gdyby nie było tyle błędów. Na pewno czeka cię dużo pracy. Pamiętaj, jeśli nie jesteś czegoś pewien, znajdź w słowniku. Nawet w Google można znaleźć podpowiedź. ;)
    Za kolejne rozdziały wezmę się trochę później; jeśli będę potrafiła, postaram się pokazać ci, co jest nie tak. My blogerzy musimy się wspierać. :)
    Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe tej rozprawki. Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym, żeby ktoś pokazał mi, co jest nie tak, a nie tylko 'słodził'.
    Do następnego,
    Sara Cerva.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra robota Sary. Wskazała Ci drobne błędy aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że pisanie to ciężki kawałek chleba :)
    Sam wiem po sobie jak wyglądały moje początki. Co prawda mi nikt nigdy błędów nie wskazywał :( a dopiero po latach zacząłem je dostrzegać ^^ Było z czego się pośmiać.
    Róża to interesujący kwiat. Bardzo symboliczny. Czerwona różna symbolizuje miłość a biała niewinność.
    Nie zapominajmy o cierniach którymi bardzo łatwo jest się skaleczyć ;)

    OdpowiedzUsuń