sobota, 29 marca 2014

Rozdział 3



ROZDZIAŁ III


Rano obudził mnie gwar z domu. Goście już  wstali, a dziewczyny, jak to one, oczywiście zaczęły się krzątać po domu w takim stopniu, że  ja z Anthonym przebudziliśmy się wyjątkowo wcześniej. Pomyślałem chwilę o Matthewie. Jak mu się wszystko układa. Ma wymarzoną dziewczynę Pauline, z którą pojechał do jego rodziców. Zawsze miał szczęście i nigdy nie mógł narzekać na samotność. Dookoła tętniło życie, miłość, a ja ciągle czułem się jak jakiś odpad. Natomiast kiedy tylko pomyślałem o Andrei, to od razu czułem, że sama rozmowa z nią będzie dla mnie czymś wyjątkowym, czymś co warto doświadczyć, na co warto czekać. Szybko się ubrałem, posprzątałem za sobą pościel,  umyłem się i poszedłem do salonu. Goście od razu powitali mnie, pytając się mnie,  jak mi  się spało, zanim ja zdążyłem spytać ich o to samo, a w końcu to oni byli naszymi gośćmi. Zaczęli wychwalać jak dobrze wyspali się u mnie w pokoju, choć pokój w takim mieszkaniu jak to w wynajmowanym mieszkaniu, specjalnych wygód nie ma. Ale to co powiedzieli, było bardzo miłe z ich strony. Wczorajszy wieczór był naprawdę przyjemny. Na chwilę mogłem się oderwać od swych codziennych zmartwień i trosk. Sophie  z Camille od razu przyniosły herbatę i resztę jedzenia z wczoraj, zresztą widać na oko było, że będziemy mieli święta przez cały tydzień, o ile to się jedzenie nie zepsuje. Znając Sophie, będzie chciała  zapakować im połowę jedzenia do siebie, lecz wątpię, że w ogóle goście zgodzą się podróżować z tym wszystkim i tłuc się po lotniskach. Zasiedliśmy wszyscy do stołu i zabraliśmy się za jedzenie. Fakt, trzeba było przyznać, że Sophie i Camille  potrafiły naprawdę dobrze gotować. Tak na marginesie Sophie mimo, że egzaminy  zdała przyzwoicie i dostała się na studia chemiczne, tak jak chciała, do tej pory często narzeka na swoich rodziców, że nie pozwolili jej iść wcześniej  do szkoły średniej o profilu gastronomicznym. Że te dziewczyny zawsze muszą grymasić, pomyślałem. Ale niestety, nie  wszyscy mieli wszystko co chcieli tak na zawołanie. Babcia przy wyborze liceum zaufała mi, że wybiorę szkołę, która da mi jak największe korzyści. Wybrałem dość dobre liceum i dostałem się nawet na studia. Najpierw marzyłem o studiach prawniczych, jednak próg był zbyt wysoki i niestety się na nie dostałem. Jednak i turystykę zarwałem, gdy babcia zachorowała.  Robiłem wszystko, żeby wyzdrowiała, niestety nie udało mi się. Przynajmniej cieszę się, że ostatnie chwile jej życia spędziłem koło niej, robiąc jej herbatę, podając leki.
Powracając do tematu, zjedliśmy śniadanie, podczas gdy Andres i Gustavo, opowiadali różne europejskie zwyczaje, a także ich tradycje hiszpańskie. Zapraszali nas do siebie, kiedy będzie organizowana Corrida. Zaproponowali, żebyśmy wtedy pojechali wszyscy do nich do Barcelony, a stamtąd do Madrytu zaobserwować walkę z bykami, jednak Sophie kategorycznie odmówiła, zapowiedziała, że nie będzie patrzyła na te walki, gdyż nie może patrzeć na takie tortury. Owszem, powiedziała, że chętnie przyjedzie, ale nie pójdzie w żadnym stopniu Corridę. Natomiast Camille patrząc w kierunku Gustavo i Andresa rzekła, że w dobrym towarzystwie chętnie przejedzie się pooglądać i Corridę. Pomyślałem tylko, że gdzie by ona nie pojechała za Gustavo?! Nawet i by  do Australii z pewnością się z nim przeleciała. Po śniadaniu poszliśmy się wszyscy przejść na spacer po Hayward. Osobiście mimo uroku miasta, zawsze tęskniłem za rodzinnym domem, rodzinną wsią  i gdy podejmowałem się studiów patrzyłem tylko na to, żeby było jak najbliżej do domu. Poszliśmy nad rzekę, a także w wiele  innych ciekawych miejsc. Sophie mówiła do nich wszystko po hiszpańsku, więc nie bardzo to było dla nas zrozumiałe.  Jednak ten język bardzo mi się podobał. Szczerze, pomyślałem, że zamiast niemieckiego, wolałbym się mimo wszystko nauczyć hiszpańskiego i teraz mógłbym zaimponować przed Andreą. Szliśmy tak oto, Sophie nadawała z  ciągle wraz z Andresem i Gustavo, Camille szła koło nich nie odzywając się, gdyż nie mogła ani na chwilę spuścić z oka Gustavo, a ja szedłem za nimi z Anthonym, który nabijał się właśnie z Camille. Szczerze, zastanawiałem się i doszedłem do wniosku, że dużo bym był w stanie na dzień dzisiejszy zrobić dla Andrei, mimo, że przecież wcale jej jeszcze nie znam. Zastanawiałem się czy powinienem o niej komukolwiek opowiedzieć, że to właśnie ona, dziewczyna o której myślę,  była w tym drugim samochodzie, z którym się tego dnia zderzyłem. A może lepiej nic o niej nie wspominać? Uznałem jednak, że będę trochę tajemniczy i postanowiłem nikomu nie mówić. Spacerowaliśmy po mieście bardzo długo, a dzień mi się dłużył jak niewiadomo co. W godzinach popołudniowych wróciliśmy do mieszkania i zjedliśmy późny obiad. Ja się praktycznie w ogóle nie odzywałem, do głowy nasuwała mi się jedynie myśl, żeby jak najprędzej pójść do pokoju i w ciszy zadzwonić do Andrei. Miałem ochotę ją zobaczyć, po prostu spytać jak się czuje. Miałem jakąś dziwną wewnętrzną potrzebę, żeby się z nią spotkać, bo przy niej wydawało mi się, że czułem się inną osobą niż jestem. Wyciągnąłem  mój telefon, otworzyłem  listę kontaktów, kliknąłem tam gdzie miałem wpisaną w kontakty Andreę. Postanowiłem raz jeszcze w myślach przećwiczyć rozmowę. Jak tu zacząć, może po prostu: „Cześć Andrea, jak się czujesz, kiedy się widzimy, bo musimy się rozliczyć co do kosztów naprawy”, czy może jednak wysilić się na coś bardziej oryginalnego. Niestety Sophie nie dała mi spokoju i wołała w tej chwili do stołu. Podczas obiadu, także myślałem o Andrei i  stwierdziłem, że mogła się poczuć nieco zażenowana, iż przez cały wczorajszy  dzień do niej nie zadzwoniłem. Podczas obiadu wszyscy dostrzegli, że byłem nieco zmieszany i spięty. Jadłem łapczywie, nowo otworzone wino hiszpańskie popijałem zbyt szybko niż mi przystawało je pić. Ledwo skończyłem powiedziałem, że muszę wykonać ważny telefon i natychmiast wyszedłem do pokoju. Zacisnąłem kciuki, następnie wziąłem telefon do ręki, miałem wielką tremę. Ale  dopóki nie przestanę się cackać z życiem do niczego nie dojdę. Przed Andreę nie mogę być odebrany jako nieudacznik czy chłopiec, który sam nie potrafi iść do przodu. Jestem już dorosłym facetem i muszę się tak zachowywać. W końcu mam już dwadzieścia lat. Z takim nastawieniem wziąłem telefon i zabrałem się za wykonanie  połączenia. Przez pewien czas myślałem, że się nikt  nie zgłosi, lecz w pewnym momencie usłyszałem... Usłyszałem jej głos. Jedyny , niepowtarzalny:
-         Tak słucham? – odezwała się . Gdy tylko ją usłyszałem, jakby mi mowę odebrało, nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć. Po prostu jakbym zapomniał o tym, co mam powiedzieć. Andrea odezwała się ponownie:
-         Halo? – samo słuchanie jej głosu było dla mnie czymś szczególnie wyjątkowym. Moje serce zaczynało bić szybciej. W końcu zebrałem się na odwagę i rzekłem.
-         Witaj Adrea.
-         John! Miło mi  znowu słyszeć Twój głos. – odezwała się. To było niesamowicie miłe odczucie. Czułem się taki doceniony, że cieszy się słysząc mój nieszczęsny głos, a przecież dlaczego by się miała cieszyć na głos jakiegoś byle jakiego, nic nie znaczącego chłopka, który ani nie zaimponuje niczym przed nią, a tylko spowodował niemalże poważny wypadek,  przez którego będzie miała teraz nieprzyjemności.
-         Naprawdę cieszysz się, że mnie znów słyszysz? – spytałem się uśmiechnięty – To miłe. Sam muszę przyznać, że dzwonię do Ciebie w dwóch sprawach. Jedna, to chciałbym się z Tobą spotkać się i uzgodnić się co do pokrycia kosztów za naprawę Twojego auta.
-         Przestań. – przerwała mi Andrea. – Jeżeli tylko i wyłącznie z tego powodu do mnie dzwonisz, to naprawdę wiedz, że dam jakoś póki co radę, stłuczka jak stłuczka, mój samochód i sama z nim sobie poradzę, a kosztem się nie przejmuj. Jeszcze o tym porozmawiamy, jak będzie taka konieczność oczywiście.
-         Bo będzie. Andrea, uważam, że powinniśmy się spotkać i pomówić o tym.
-         Wiesz co,  wybacz, ale nie. – stanowczo powiedziała Andrea. Wtedy wskoczyło mi ciśnienie. Pomyślałem „dlaczego?”, przecież powiedziała, że  miło jej, że usłyszała mój głos, lecz nie chce się ze mną spotkać? Jednakże Andrea kontynuowała:
-         Nie chcę z Tobą się spotkać, żeby mówić wciąż o tym co się zdarzyło kilka dni temu. Uważam, iż nie ma sensu rozprawiać nad tym nieprzyjemnym zdarzeniem, bo ani mi ani Tobie ten temat nie będzie sprawiał przyjemności.
-         Ale Andrea, czym szybciej to załatwimy tym lepiej.- nalegałem.
-         Sprawę uważam za zakończoną. A teraz nie ma sensu tego rozwlekać- dodała. W sumie rozmowa o samochodzie to miał być pretekst, żeby się z nią spotkać i szczerze mówiąc w tym miejscu nie wiedziałem co mam powiedzieć, aż Andrea spytała się mnie pierwsza czy jeszcze jestem przy telefonie. Postanowiłem spróbować jeszcze raz:
-         Czy aby na pewno uważasz, że na dzień dzisiejszy rozmowa o kosztach nie ma sensu? Spotkajmy się, proszę Cię. Andrea jakby naraz zmieniła zdanie, ale to wyglądało tak jakby nie o samochód jej się rozchodziło.
-         Hm, w sumie skoro mimo wszystko tak  nalegasz  i chcesz zaspokoić swój honor, więc dobrze. Ale będziemy porozmawiamy też na inne tematy.
-         Pewnie. Uznajmy, że można tak powiedzieć – zażartowałem – to co?  O której? Po czym oznajmiłem:
-         Do rozmowy o samochodzie prędzej czy później będziemy musieli wrócić, jak czym prędzej o tym pomówimy, to będzie lepiej i dla Ciebie i dla mnie. Al myślę, że masz rację. Poznamy się przy okazji, porozmawiamy na inne, może bardziej przyjemne tematy – teraz się zdobyłem na odwagę i dodałem- poza tym chciałbym widzieć na własne oczy, czy wszystko jest z Tobą w porządku. Będziesz miała jakiś dojazd do Hayward, żeby się spotkać dziś wieczorem?
-         Pewnie,  przyjadę samochodem  kuzynki, a odnośnie Twojego pytania czy wszystko ze mną w porządku, to jasne! Wszystko jest dobrze, o to się nie martw, powiedz tylko gdzie się spotkamy..
-         Na tej popularnej starówce w Hayward jest słynna, przyjemna restauracja „Gold table”- spotkajmy się właśnie w niej. Może być? Mam nadzieję, że trafisz na tą starówkę bez problemu. Tam koło fontanny i parkingu jest akurat restauracja.
-         Jasne. Myślę, że dam radę. Jak nie, to będziemy się kontaktować telefonicznie.
-         Wspaniale – Będę tam czekał na Panią. Seniora. –zażartowałem po hiszpańsku, bo nic więcej nie umiałem powiedzieć.
-         Jak miło słyszeć hiszpański w Twoim wykonaniu. Po czym dodałam „guapo”, to było coś  także w języku hiszpańsku, tylko, że nie wiedziałem co dokładnie znaczy, a bardzo mnie to intrygowało.
-         Do zobaczenia. – odpowiedziałem, połączenie zostało już zakończone i wtedy powiedziałem: „piękna”. Miałem nadzieję, że jak spytam Adresa czy Gustavo o to, to będą wiedzieli o co mi chodzi. A więc natychmiast pobiegłem do salonu gdzie siedzieli i przy wszystkich spytałem Hiszpanów co oznacza owe słówko.
-         Aaa, Ci chodzi o „guapo” ? - spytał Gustavo, a potem poparzył się mi prosto w oczy i tylko rzekł: - Uuu, skąd Ci takie pomysły przychodzą do głowy?
-         Tak po prostu potrzebuję wiedzieć, moja koleżanka co zna hiszpański tako zażartowała. – Wtedy Gustavo wstał, uśmiechnął się, rozłożył ręce i rzekł:
-         To wszystko jasne! Podobasz się dziewczynie, skoro tak do Ciebie powiedziała.
-         Skąd wiesz? –spytałem go.
-         „Guapo” oznacza, że jesteś przystojny. Wtedy pozostali lokatorzy zaczęli się śmiać i żartować, że chyba prowadzę jakieś potajemne związki. – Odpowiedziałem im, że nie, aż tak dobrze mi się nie wiedzie, to oni na to, żebym był spokojnym, bo to za niedługo przyjdzie na to pora. W sumie wątpiłem, traciłem wszelką wiarę, że jakakolwiek dziewczyna mnie zechce. Więc i pewnie teraz zrobiłem sobie głupią, bezsensowną nadzieję, a na bank w rezultacie dostanę kosza. Przecież nasze spotkanie na pewno  skończy się na załatwieniu  zwykłych formalności związanych ze stłuczką i tyle. Ubrałem się w dosyć elegancki strój, w końcu założyłem najlepsze rzeczy jakie miałem. Następnie szybko pożegnałem się ze wszystkimi i opuściłem stancję. Do starówki było gdzieś nie więcej niż pół godziny drogi pieszo. Idąc wpadłem na genialny pomysł. Przecież nie wypada przyjść na spotkanie z Andreą z pustymi rękami. Zaszedłem do kwiaciarni. Przede mną stał jakiś młody mężczyzna, który kupował tulipany dla swojej dziewczyny. Osobiście, pierwsza moja myśl, która mi się nasuwała, to też taka, żeby kupić bukiet tulipanów, to by na pewno ucieszyło Andreę.
-         Słucham, co podać? – odezwała się kobieta sprzedająca.
-         Poproszę taki sam bukiet z tulipanów, co sprzedawała Pani przed chwilą. – poprosiłem, jednakże nagle przypomniał mi się ten incydent w polu podczas stłuczki samochodowej, przypomniała mi się Adrea, stojąca, wpatrująca się we mnie, a także jej słowa:  „Róża jest dla mnie kwiatem wyjątkowym, to tylko kwiat, a tyle dla mnie znaczy.”. To były słowa Andrei, a także mojej babci. Sprzedawczyni już wybierała tulipany, gdy nagle powiedziałem:
-         Wie Pani, jednak zamiast tulipanów wezmę różę. Jedną dużą ciemno-czerwoną, z jedną tradycyjną wstążką. – Tak też kobieta uczyniła. Wybrała mi piękną, dużą różę, do niej przywiązując wstążkę. Szybko zapłaciłem i pobiegłem do restauracji, żeby czasem się nie spóźnić. Czasu miałem jeszcze sporo, lecz ja już chciałem zapobiec wszelkim niepotrzebnym wpadkom. Pamiętam, restauracja „Golden Table” zawsze mi się bardzo podobała. Pamiętam, że jeszcze  kiedyś dawno,  byłem na osiemnastce mojej koleżanki w tej samej restauracji i spodobała mi się tam pewna dziewczyna, oczywiście miała już chłopaka. Wszedłem do lokalu, sporo się jednak w nim zmieniło odkąd byłem tutaj po raz ostatni. Ale już na wejściu, poczułem ten pozytywny nastrój, wybrałem moje ulubione miejsce przy oknie. Zająłem je. Podszedł kelner podał menu. Powiedziałem, że póki co się wstrzymam od zamawiania. Patrzyłem co rusz to na godzinę. Czas mi się dłużył niezmiernie. Z jednej strony się niecierpliwiłem,  z drugiej bałem, że coś popsuję, że czymś się ośmieszę, nie należałem do ludzi zbytnio atrakcyjnych z charakteru, byłem raczej skromny. Nagle zadzwonił do mnie telefon. Okazało się, że to jest Casper, który stwierdził, że koszt naprawy nie będzie zbyt duży, a także, że po znajomości upuści nam za oba samochody. Wiadomość mnie niezmiernie ucieszyła. Gdy odłożyłem słuchawkę, uniosłem głowę, koło mnie stała Andrea. Spojrzałem na nią, ona wpatrywała się we mnie.
-         Cześć. – powiedziała nieśmiało. W planie miałem, żeby bynajmniej starać się grać przebojowego faceta, bo to w końcu takie na czasie, ale nagle przypomniała mi się babcia, która zawsze mi powtarzała, żebym nigdy w życiu nie udawał kogoś innego niż jestem, żebym nie zmieniał się pod wpływem społeczeństwa, nie próbował na siłę się do niego dostosować, bo stracę wszelką wartość jaką gdzieś w sobie mam. Dlatego wziąłem sobie te słowa do serca i postanowiłem po prostu być sobą.
-         Hej. – odpowiedziałem. Andrea nadal  stała, więc dodałem – Usiądziesz?
-         Jasne. – rzekła Andrea Zdjęła swój płaszcz. Była ubrana w czerwoną sukienkę. Inną niż wtedy. Wyglądała znowu jakby była z bajki. Jej oczy aż lśniły. Właśnie zastanawiałem się, jak powinien się zachować prawdziwy dżentelmen, czy najpierw zacząć od „menu” czy coś zagadać, ale wpierw wypadało ofiarować różę, którą  dla niej kupiłem, więc problem kolejności rozwiązał się sam.
-         Mówiłaś, że lubisz róże –zacząłem – Proszę, oto też róża dla  Ciebie. – i podałem Andrei kwiata. Andrea wpierw spojrzała na mnie, potem na różę, potem znowu na mnie. Oczy miała takie jakby się za chwilę miała rozpłakać, albo fakt, że dostała zwykłą różę tak ją wzruszył.
-         Dziękuję! Nawet nie wiesz, jaką radość mi sprawiłeś. Ta róża jest taka piękna. – Powiedziała.
-         Przecież to drobiazg. Takich róż jest wiele, w każdej kwiaciarni ją dostaniesz. Ale cieszę się, że Ci sprawiłem przyjemność, oto właśnie chodziło. – powiedziałem.
-         Nie pamiętam, kiedy ostatni raz dostałam jakąkolwiek różę –  Andrea powiedziała wzruszonym głosem.
-         Coś Ty? –spytałem się zdziwiony. – E tam, przypomnij sobie, na pewno dużo ich dostałaś.
-         Mówię poważnie- odparła Andrea. – Ale może to i dobrze? Róża to kwiat wyjątkowy, jakbym codziennie dostawała ją od pierwszej lepszej osoby, to nie byłoby dla mnie takie wyjątkowe jak jest teraz. Dziękuję raz jeszcze.
-         Naprawdę nie musisz. To ja się cieszę, że taką radość Ci tym sprawiłem. Nawet nie wiedziałem, że przywiążesz uwagę do takiego drobiazgu.
-         To nie był dla mnie drobiazg. Sztuka człowieka polega na tym, żeby każdy drobiazg, który otrzymujemy od kogoś, coś znaczył. Gdybyśmy wszyscy to doceniali i cieszyli się z tak zwanych „drobiazgów” świat byłby lepszy. Dużo lepszy, niż jest. – W tym momencie podszedł do nas kelner, podając nam menu, bo  już siedzieliśmy we dwójkę.
-         Na co masz ochotę? – spytałem Andreę, gdy otworzyliśmy księgę najróżniejszych potraw.
-         Wiesz co, głodna jestem, specjalnie nie najadałam się w domu, żeby teraz lepiej mi smakowało, ale przy okazji powiem Ci, że nie jadam mięsa. Jestem wegetarianką.
-         Czyżby? – spytałem - szczerze mówiąc, nie wiem jak wytrzymujesz nie jedząc mięsa? Rozumiem, że można nie jeść przez jakiś czas, ale żeby tak cały czas? –zdziwiłem się.
-         To tylko kwesta czasu. Nie jem mięsa odkąd skończyłam siedemnaście lat. Kocham zwierzęta, na każdy kawałek mięsa, którym się zajadamy, zwierzę musiało się namęczyć i cierpieć. Po to tylko, żebyśmy zasycili swoje głodne żołądki. Ale to osobiste moje zdanie, jasna rzecz, że jak tylko masz ochotę na jakąś  mięsną potrawę, możesz zamówić. Ja po prostu wybiorę jakieś danie wegetariańskie. – słuchając tego wszystkiego co mówi Andrea, co więcej,  jej sposób mówienia, bardzo mnie zaciekawiła jej osobowość. Aż chciało się z nią nawiązywać coraz to większy i większy kontakt. W restauracji grała bardzo ładna, nastrojowa muzyka. Andrea zdecydowała, że weźmie półmisek sałatki z oliwkami, osobiście miałem ochotę na cielęcinę, ale skoro Andrea jest wegetarianką i zafunduje sobie sałatkę, uznałem, że lepiej będzie jak tym razem zamówię też sobie jakieś danie po wegetariańsku  i zamówiłem jakąś potrawę na gotowanych warzywach. Jak tylko  kelner podszedł do nas powtórnie, zamówiliśmy dania, a także białe wino do picia. Chciałem powiedzieć Andrei newsa, jakiego usłyszałem od kumpla, że naprawa aut będzie jak najbardziej udana, i że będzie kosztowała naprawdę bardzo niewiele. Tak więc oznajmiłem jej to, jednak Andrea się tylko uśmiechnęła jakby ją to wcale nie zainteresowała i powiedziała, żebym był spokojny, a teraz, żebyśmy porozmawiali na inne tematy. Wtedy spytałem ją o czym by chciała ze mną pomówić, a ona mi na to odpowiedziała:
-         O życiu. O Tobie, o mnie... Opowiedz mi coś o sobie. Spotkaliśmy się, chciałabym coś więcej wiedzieć o Twojej osobie. – mówiła dociekliwym głosem. Trochę się zmieszałem, bo należałem raczej do nieśmiałych typów ludzi, a zawsze kiedy ktoś mnie prosi, żebym opowiedział coś o sobie, jest to dla mnie duży problem. A tym razem jakoś nie wypadało odmówić. Bałem się, niezmiernie bałem się, że zacznę się jąkać, że powiem coś nietaktownego, czym się tylko skompromituję. Już sporo mi się oberwało w życiu za tę moją nieszczęsną nieśmiałość. Ale dziewczyna pyta to trzeba jej odpowiedzieć.
-         To więc... – tu wziąłem oddech, bo w rzeczy samej, nie miałem pojęcia o czym by tu zacząć.- No to może co byś chciała o mnie wiedzieć? – spytałem z żartobliwym akcentem, nie mając pomysłów.
-         Może to czym chciałbyś się z kimś podzielić. Kim jesteś? Do czego dążysz? Jaki jest Twój cel? – Andrea mnie wypytywała.
-         Hm.. jakby Ci tu powiedzieć –zacząłem- Pracuję w sklepie spożywczym –aż mi się gorąco na sercu  zrobiło, bo zamiast być na studiach, robię za ladą. Chciałem powiedzieć o tych zarwanych studiach, mimo, że nie jestem zwykły się tak otwierać przed ludźmi. – Wynajmuję mieszkanie ze znajomymi, właściwie jestem nie stąd. Tylko z wioski, z której jechałem tutaj, kiedy ujrzałem Ciebie po raz pierwszy. Studiowałem turystykę, przerwałem ją po kilku miesiącach z różnych mi prywatnych powodów. – dodałem.
-         Ach, jaka szkoda,  turystka to taki ciekawy i intrygujący kierunek – popatrzyła się na mnie, po czym jeszcze rzekła - Ale skoro przerwałeś, musiałeś mieć naprawdę powody.
-         Tak, miałem. Żebyś wiedziała, że tak. – powiedziałem wpatrując się nerwowo w kupioną przeze mnie różę, która leżała na stole, a później zerkając na duża fontannę z zza okna, która przy blasku księżyca i gwiazd nabierała przeróżnych kolorów. Bałem się tego, że Andra uzna, że jestem dziwny i inny. Wiele ludzi mi tak już powiedziało, a najgorsze jest to, że oni wszyscy, nawet nie mają pojęcia ile w tym swoim życiu przeszedłem. Jednak należałem zawsze do wrażliwych na słowo osób, także jak ktoś nazywał mnie dziwakiem, było dla mnie istnym ciosem.
-         No cóż – odparła Andrea – Życie nie jest łatwe. Ale sztuką jest to, żeby mimo wszelkich niepowodzeń iść do przodu, walczyć, bo często nasza wiara w siebie i w nasze możliwości może zdziałać bardzo wiele. Nawet to, że dzisiaj wydaje nam się coś nierealne i w gruncie rzeczy nie do przejścia, może jednak wbrew naszym przypuszczeniom spełnić się! Marzyłeś o turystyce, zawalcz o to, żebyś ponownie wrócił na te oto studia.
-         Marzyłem o prawie. Ale turystka także mnie zawsze pasjonowała. Chciałbym podróżować po tym kontynencie, a w sumie nawet nie znam dobrze swojego kraju. Ale teraz jestem sklepowym, takie realia. Każdego dnia przychodzi do mnie masa rozdrażnionych klientów, którzy ciągle wytykają mi, że coś robię nie po ich myśli.
-         Ale kochany, to jest życie – energicznie powiedziała Andrea – Na świecie jest pełno różnych ludzi, życie składa się z wielu smutków, niepowodzeń, małych jak i dużych, jak i też momentów szczęścia. Zawsze marzyłam, żeby zostać aktorką, ale jak doszłam do wniosku, że to jest nierealne w moim przypadku, pogodziłam się z tym, że nie jest mi to dane. Staram się cieszyć się tym co mam, bo życia nigdy nie cofnę.
-         Zastanawia mnie fakt, dlaczego jednak nie złożyłaś papierów do szkoły aktorskiej. Widzę, że tutaj chodzi o coś bardziej poważnego, prawda? – spytałem zaciekawiony.
-         Tak. Przepraszam Cię, to jeszcze nie ten moment, nie czuję się gotowa, żeby Ci o tym mówić.
-         Spokojnie, mi możesz zaufać, nie jestem taki – wtrąciłem
-         To znaczy, jaki? – Andrea spojrzała na mnie z zaciekawionym spojrzeniem.
-         No po prostu. Wiem co to ból, problem, jestem z tym już obeznany. Zrozumiem Cię. Nie jestem taki jak inni, że patrzę tylko na swoje dobro, i że nie potrafię dostrzec czyjegoś cierpienia, bólu. To, że jestem zamknięty w sobie, nie oznacza, że nie jestem wrażliwy na czyjeś krzywdy.
-         Ja wiem, widzę, że dobry z Ciebie człowiek – uśmiechnęła się Andrea – Ja to czuję po prostu. Ale chciałabym najpierw Ciebie poznać, odkryć Twoje wnętrze, przed którym będę mogła się bardziej sama otworzyć. Jestem otwarta dla ludzi, jednak istnieją fakty, z którymi się z nikim nie dzielę. Po prostu nie potrafię. Sama muszę się z tym borykać – kontynuowała.
-         Rozumiem, ale jakby coś to wiesz.. na mnie możesz liczyć – powiedziałem uśmiechając się do niej. Andrea rzuciła na mnie po raz kolejny energiczne spojrzenie:
-         Jesteś tego pewny?
-         Ale czego, że możesz na mnie liczyć? Pewnie. – zapewniłem Adreę. Na to Andrea powiedziała:
-         Wiele z nas tak mówi, a popatrzmy ilu z nich tak naprawdę wywiązuje się z tego. Nie słowa świadczą o człowieku, jaki jest, lecz czyny. Kiedyś jak byłam młodsza, wielokrotnie byłam smutna, ludzie, a nawet osoby, które traktowałam jako przyjaciół, zarzekały się, że nigdy mnie nie opuszczą, niezależnie od sytuacji. Jednakże, gdy poznali mnie bardziej i zobaczyli na własne oczy w czym polega mój problem, odeszli. Odeszli, mimo wielu słów, które wypowiedzieli, mimo wielu obietnic, które mi składali. I powiedz mi, jakiż to sens mają słowa, które wydają się takie wiarygodne lecz nie przeradzają się w uczynki? Nie są warte niczego, nawet jednego zachodu. – skończyła w sposób bardzo poetycki. Słowa i wdzięk jaki tkwił w tym co mówiła bardzo mnie poruszyły. Ciepło zrobiło mi się na sercu, czułem się jeszcze bardziej jej potrzebny, tak bardzo chciałbym jej udowodnić, że nie jestem taki jak ci ludzie. Taki, to znaczy zagorzały, zadufały w sobie, egoistyczny, zakłamany. Zdałem sobie sprawę, że tak wygląda dzisiejszy świat, a ja nieraz patrzyłem na wszystko wokół i też chciałem taki być. Teraz już wiem, że to było głupie. Poza moją babcią, nie spotkałem osoby, która by wypowiadała się w sposób tak bardzo doświadczony jak Andrea. A ona w końcu była taka młoda, wydaje się, że w tym wieku nie można być doświadczonym. Ale Andrea musiała coś przechodzić, to było widoczne gołym okiem. Widziałem w głębi niej jakby jakieś cierpienie. Chciałem się mylić. W tym momencie w restauracji zaczęła grać piękna, nastrojowa muzyka, bardzo pasowała do słów Andrei. Zebrałem te wszystkie myśli i powiedziałem:
-         Andrea, wiem, że dzisiaj moje słowa, są nic nie warte, ale wiedz jedno. Nie wyobrażasz sobie nawet, ile dam, żebyś nie zawiodła się i na mnie. Żebyś nie zawiodła się tak jak na tamtych ludziach.
-         Każde Twoje słowo, każde Twoje spojrzenie jest jakieś dziwnie wiarygodne. Widzę w Tobie człowieka, któremu mogłabym ufać, na którego widok mogłabym się cieszyć. Nie wiem, mam nadzieję, że się nie mylę. – Podróżując wiele  godzin samolotem z Hiszpanii aż tutaj, wyciągnęłam wiele refleksji nad swoim życiem. Między innymi, że nie powinnam tak łatwo ufać. Wszystkim, którym zaufałam, zawiodłam się na nich.
-         Posłuchaj Andrea – oświadczyłem – Jeżeli i na mnie się zawiedziesz jestem ostatnim draniem.
-         Po  co z góry tak siebie oceniasz? Czasami sami dziś myślimy inaczej, a po kilku dniach nie wykazujemy takiego samego entuzjazmu do spraw jak wcześniej.
-         Bo nie jestem wart ani jednej Twojej łzy – nie wiem czemu powiedziałem to, co leżało mi na sercu.
-         Ale Ty przecież taki nie jesteś. Ty jesteś inny. Tak mi powiedziałeś. Nie rozważajmy nawet takiej kwestii, ufam Ci. Rozumiesz? Nie wiem sama, nawet czemu, zaufałam Tobie, a jeszcze kilka dni temu nie miałam bladego pojęcia o twojej egzystencji.
-         Dziękuję – odparłem – Dziękuję za te wszystkie Twoje słowa. To wszystko co mi powiedziałaś jest takie wyjątkowe.
-         Każdy z nas jest wyjątkowy. Ty jesteś wyjątkowy, ja jestem wyjątkowa. Wiesz co, nie zatrać w sobie, tego co masz. A wracając do Twojego tematu. Czuję, że Ty też potrzebujesz rozmowy. Chciałabym się w jakiś sposób poczuwać Tobie potrzebna.
-         Jesteś, nie wiesz jak bardzo. – powiedziałem.
-         Znasz mnie tylko od dwóch dni. Nie wiesz jaka jestem, nie miałeś okazji się o tym przekonać. Nic o mnie nie wiesz.
-         Tak jak Ty nie wiesz nic o mnie – mówiłem. – W tym co mówisz, przypominasz mi moją babcię. Babcię, która umarła kilka miesięcy temu. Osobę, która była dla mnie wszystkim. Całe moje dzieciństwo spędziłem z nią, to ona nauczyła mnie pierwszych liter, to ona nauczyła mnie życia, kochała róże. Tak jak Ty. Nawet to co mi mówisz, to tak jakbym słyszał ją. Kiedy Ciebie ujrzałem po raz pierwszy, kiedy z Tobą rozmawiam czuję się, jakbym rozmawiał z jej aniołem, który wysłała specjalnie dla mnie. Znam Cię krótko, o mało co nie zginęłaś przeze mnie w wypadku, z mojego powodu  masz same kłopoty. Dlaczego mimo to, nie widzisz tego złego we mnie, traktujesz mnie jak przyjaciela, rozmawiasz ze mną,  a prawda jest taka, że ja na Ciebie nie zasługuję.  Rodzice umarli w wypadku samochodowym zaraz po moim urodzeniu. Nawet ich nie pamiętam. Miałem tylko babcię, nikogo więcej, ani jednego prawdziwego przyjaciela. Wtedy jadąc, siedząc za kierownicą, kiedy wydarzyła się ta stłuczka i zanim Ciebie zobaczyłem, myślałem o niej, o babci..- głos mi urwał. Twarz zakryłem dłońmi, nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć, kiedy zaczynałem wspominać babcię i to wszystko jeszcze raz analizować czułem, że w środku mięknę, a na sercu zrobiło mi się gorąco. Andrea nie powinna tego widzieć. To w końcu niemęskie. Ale ona przecież chyba mnie zrozumie. Nie jest taka jak setki innych kobiet, jest przecież sobą, jest jedyna w swoim rodzaju. Gdy tylko na nią spojrzałem, była bardzo wzruszona, dokładnie jak w momencie, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, z jej oczu płynęły łzy, tak samo jak z moich, zwłaszcza kiedy zobaczyłem smutek Andrei, tą jej niezwykłą wrażliwość, niepowtarzalność. Nie wiedziałem czemu akurat jej o tym powiedziałem. Zwierzyłem jej się, a przecież jej nie znam.  Nikomu nie zwierzałem się z mojego osobistego życia, jednak przy Andrei coś we mnie pękło, z każdą minutą, poczuwałem się, że ona może dla mnie więcej znaczyć niż przyjaciółka moich marzeń, była niezwykle urocza, dojrzała, inteligentna.
-         John –zaczęła – tak mi przykro. Teraz wiem ile przeszedłeś. Teraz rozumiem, że to co mówiłeś o mnie wcześniej było szczere. Rozumiem, że żal za Twoją babcią jest ponad Twoje siły. Ale ona nie chciałaby, żebyś się całe życie zadręczał. Życie człowieka na tym polega, żeby potrafić pozbierać się z wszelkich upadków. Twoja babcia na pewno chce Twego szczęścia. Ona kształtowała Ciebie, Twoją osobowość, dzięki niej jesteś taki jaki jesteś, jesteś wspaniały.– patrzyła na mnie i mówiła to ze łzami w oczach tak, że ja całkowicie nie potrafiłem pohamować swojego wzruszenia, bo dawno z nikim w taki sposób nie rozmawiałem. Co więcej, dziwiłem się sam sobie, że podczas pierwszego naszego spotkania już tyle o sobie jej opowiedziałem. W tym momencie podszedł kelner podając nam zamówione przez nas dania. Postawił butelkę białego wina. Muzyka, która grała, sprawiała, że czułem, że mógłbym tutaj siedzieć całą noc. Nalałem wino do kieliszka Andrei, potem do swojego.
-         Przepraszam, nie chciałem zaczynać tematu o sobie. Nie wracajmy do tego. Po prostu jedzmy teraz. – powiedziałem i uśmiechnąłem się do Andrei.
-         Nie potrafię wyrazić tego jaka jestem wdzięczna Tobie, że mi to wszystko powiedziałeś. Nie wiem czym sobie zasłużyłam na Twoje zaufanie. Ja także chciałabym Ci pomóc, najlepiej jak potrafię. Wiem, moje słowa nie odmienią Ci życia, ale może bynajmniej będzie Ci łatwiej, wiedząc, że jest istnieje gdzieś tam ktoś, dla kogo nie jesteś obojętny.
-         Przecież przeze mnie masz same kłopoty, nie dość, że spowodowałem wypadek, to jeszcze użalam się nad sobą, a Ty mimo wszystko... – byłem zaskoczony, że Andrea ta bardzo chciała mi pomóc.
-         ..Mimo wszystko zaciekawiasz mnie. Jesteś człowiekiem, tak samo jak ja nim jestem, wszyscy popełniamy błędy. – przerwała.
-         Tak, tylko tutaj chodziło o Twoje życie – wtrąciłem.
-         Może lepsze życie. Może było dane mi Ciebie poznać i gdyby nie to zderzenie, nigdy bym Ciebie nie poznała i nigdy bym się nie dowiedziała o Twoim istnieniu. A może to było moje przeznaczenie, żeby Cię spotkać i być w jakiś sposób dla Ciebie potrzebna. A teraz masz rację, jedzmy. – na końcu wypowiedzi Andrea uśmiechnęła się i przeszliśmy do części jedzenia. Potem stuknęliśmy się kieliszkiem wina, zaczęliśmy jeść. Jedzenie było przepyszne. Jedliśmy wolno, delektując się, tak jak przystawało zachowywać się w restauracji, jednak jedząc co chwilę, wymienialiśmy się wzajemnym uśmiechem. Z zza okna rozlegał się piękny widok na fontannę.  Zaczęliśmy żartować, rozmawiać o jedzeniu, o przyrządzaniu tych smacznych potraw, późnej Andrea opowiedziała mi trochę o swoim pobycie w Stanach Zjednoczonych. Wywnioskowałem, że jest  odwiedzinach u kuzynki i cioci i bardzo się jej tutaj podoba. Andrea opowiadała o wszystkim, ale ani słowem nie wspomniała nic o swoim życiu, mówiła tylko o słonecznej pogodzie w Hiszpanii, o tym co w jej kraju jest godne zobaczenia. Aha, jak spytałem czym się zajmuje, odpowiedziała mi, że uprawą ziemi, zbiorami warzyw i wychowywaniem młodszego rodzeństwa, bo dowiedziałem się, że pochodzi z rodziny z pięciorgiem dzieci, w tym ma trzy siostry i jednego brata. Dziwiło mnie, że nie studiuje, jest taka inteligentna. Pomyślałem, że ma problemy finansowe i po prostu wstydzi się do nich przyznać, a na studia brakowało jej pieniędzy. Ale to było trochę sprzeczne z jej kosztownym strojem, była ubrana w sposób należyty, widać, że sukienka jej pochodziła z nietaniej i porządnej firmy.  Gdy już wszystko skończyliśmy jeść, porozmawialiśmy jeszcze spory kawał czasu, gdy do Andrei zadzwonił telefon, okazało się, że to kuzynka, która przywiozła ją  do Hayward, a sama musiała również pozałatwiać swoje sprawy i chciała już powoli wracać, więc zadzwoniła po Andreę. Dlatego też wstaliśmy i wyszliśmy przed budynek. Postanowiłem odprowadzić ją w wyznaczone miejsce, pod które miała samochodem przyjechać jej kuzynka. Była piękna, gwieździsta noc. Usiedliśmy na ławce przy fontannie. Było chłodno.
-         Podobno jakoś o tej porze mają spadać meteoryty. Wiesz, ponoć wtedy, kiedy widzisz jakiś spadający należy pomyśleć swoje marzenie. Wtedy może się spełni.
-         Nie wierzę w takie coś - powiedziałem.
-         A ja wierzę, mimo, że jeszcze się ono nie sprawdziło. Ale ponad wszystko ciągle o tym marzę i ciągle wierzę, że kiedyś to się stanie.
-         Z Ciebie to widzę jest niezła romantyczka. – zażartowałem.
-         Bo życie może być piękne, tylko musimy wszyscy tego chcieć i dążyć ku temu. Za każdym dniem, smutnym dniem, kiedy czuję, że wszystko traci sens poczuwam się potrzebna dla moich sióstr, brata, kuzynki, przyjaciół, oni nadają sens mojemu życiu. Wiem, że budzę się dla nich, żyję dla nich. I to jest rzeczą niezwykle piękną, nadającą wszelki smak.
-         Wiesz cieszę się, że Ciebie poznałem. Mówisz w sposób niezwykle dojrzały- popatrzyłem na nią z jeszcze większą fascynacją.  
-         Ja również, jesteś bardzo wartościowym człowiekiem, musisz w siebie tylko uwierzyć. I potrzebujesz czasu, ale zasługujesz na bycie szczęśliwym, Twoja babcia na pewno by tak chciała. Uwierz mi. – W tym momencie zobaczyłem spadający meteoryt. Pomyślałem sobie szybko moje skryte marzenie. Pomyślałem o tym, żebym znalazł miłość mojego życia, a dokładniej, żebym był już na zawsze kimś ważnym dla Andrei. Moim marzeniem było, żeby spędzić z nią jak najwięcej pięknych chwil. Po prostu czułem, że chyba się w niej zakochałem. Żadne uczucie do dziewczyny, towarzyszące mi w życiu nie było tak silne jak teraz. Po dzisiejszym dniu czułem się kompletnie odmieniony. A to wszystko przez jedną osobę. Kobietę siedzącą koło mnie na ławce. Zaraz się poderwała, bo zobaczyła nadjeżdżający z dala samochód kuzynki. Wstaliśmy.  Swoją rękę Andrea położyła na moim ramieniu, w drugiej trzymała otrzymaną ode mnie różę. Zrobiłem to samo ze swoją ręką, położyłem na jej. Powiedziała mi:
-         Dziękuję Ci za wieczór. Będę go długo pamiętać. – Swoimi oczętami wpatrywała się głęboko w moje, a ja w niej. Miałem ochotę ją pocałować. Miałem wrażenie, że ona mnie też. Odezwałem się:
-         Mam nadzieję, że jeszcze nie jeden spędzimy taki wieczór. – spojrzałem na nią. Ona we mnie. Usłyszałem jej oddech. Przytuliła się do mnie, objęła mnie, ja ją, potem puściła mnie i powiedziała:
Powodzenia, wierzę, że będzie dobrze, musi być! Jesteś silny! – tym słowami jeszcze chwilę na mnie spojrzała, potem powiedzieliśmy sobie „Dobranoc” patrząc sobie głęboko w oczy, następnie Andrea  odwróciła się i poszła do samochodu. Przed wejściem rzuciła jeszcze ku mnie ostatnie spojrzenie i do niego wsiadła. Stałem w osłupieniu. Przyglądałem się z niezwykłą dokładnością, jak oddalał się jej samochód, był coraz mniejszy i mniejszy, zniknął na horyzoncie, niczym powędrował w świat. Świat beztroski, nieprzewidywalny, wielki świat

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 2

                 

                             ROZDZIAŁ II

Właśnie wszedłem  do mieszkania, które wynajmowałem w Hayward. Jakie miałem szczęście. Andrea jest cała zdrowa.  Przyjechał po nas znajomy taksówkarz. Poczekał na nas w szpitalu. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Był też tak miły, że odwiózł z powrotem Andreę, nie tyle, że do jej przyjaciółki, ale tam dokąd jechała. Wymieniliśmy się z nią numerami telefonu. Obiecała, że napisze jak zajedzie. Będę czekał na ten esemes. Nie zasnę wcześniej. Mimo, że miałem męczący dzień, nie prędko zasnę. Po cichu rozebrałem się. Nie chciałem, żeby współlokatorzy wychodzili i mnie zasypywali pytaniami czemu tak późno. Jednak po chwili wyszedł Anthony z pokoju:
-         Człowieku, zakochałeś się czy co? Myślałem, że coś się już coś się stało – wykrzyknął na mój widok.
-         Nie, wszystko ok. Miałem małą stłuczkę, ale  jest dobrze. Miałem szczęście.
-         Stłuczkę? O Boże, co ja słyszę! – z łazienki z ręcznikiem na głowie wybiegła Camille.
-         Spokojnie, już wszystko dobrze, nawet nie wezwaliśmy policji. Skończyło się na oświadczeniu, tyle, że samochód nie nadaje się do jeżdżenia. Pojechał do naprawy. Więc kilka dni będę poruszał się autobusem.
-         Co ja słyszę? Boże! – A skąd kasę weźmiesz na tę naprawę? –spytała przerażona.
-         Mam odłożone na czarną godzinę, czy tam nagły wypadek. - Już na przedpokoju stali wszyscy współlokatorzy: Anthony, Camille, Sophie, nie było jedynie Matthew, który wyszedł jak zwykle ze swoją dziewczyną na romantyczny wieczorny spacer, pewnie poszli  do kina itd. Ale ja byłem za bardzo w szoku, żeby odpowiadać na pytania, chciałem być sam. W sumie cieszę się, że sam mam pokój, bo Camille dzieli go z Sophie, Anthony z Matthew, a ja z nikim go nie dzielę. Nikt mi więc nie będzie przeszkadzać. – Przepraszam Was bardzo, ale lepiej będzie jak położę się już spać. Pogadamy jutro. Dobranoc. – Nie zważając na nich wszedłem do swojego pokoju. I położyłem się na łóżku. Myślałem tylko o niej, myślałem o Andrei. Nagle usłyszałem dźwięk  esemesa. Serce zaczęło mi łomotać jak nie wiem, byłem tym taki podniecony. Odczytałem: „Jestem u cioci,  właśnie jemy późną kolację i wspominamy dawne czasy. Dziękuję za wszystko. Dobranoc. I do następnego zobaczenia, miejmy nadzieję” – miałem dziwną ochotę napisać do niej „Dobranoc kochanie”, ale się powstrzymałem. To ja powinienem dziękować i przepraszać, a nie ona dziękować mi, przecież za co? Za rozbicie auta? Odpisałem jej tylko: „To ja dziękuję i przepraszam. Śpij dobrze i miłego pobytu u rodziny” – długo myślałem, wykąpałem się, ale później leżałem i myślałem tylko o niej. Nie mogłem spać. Słyszałem nawet jak Matthew wrócił z randki. On jest szczęściarzem. Wszystko mu się zawsze układało. Ma piękną dziewczynę. Ale ja kilka godzin temu poznałem Andreę. Ona jest dla mnie już tak ważna. Nie rozumiem tego. Zauroczyłem się? Czy może się zakochałem od pierwszego wejrzenia. Przecież tyle dla niej mógłbym zrobić, mimo że jej nie znam. Sam siebie nie mogłem zrozumieć, dlaczego o niej cały czas myślałem.
                                                               *
-         John, wstawaj, za pół godziny zaczynasz pracę! – Sophie zaczęła mną potrząsać.
-         Chwileczkę –  prawie całą noc nie spałem, więc byłem teraz nieprzytomny.
-        Ej, przecież   szef Cię wyleje jeżeli się spóźnisz!– Na te słowa Sophie, ocknąłem się. Faktycznie! Musiałem się szybko wyszykować. Co się stało z moim budzikiem? Może wyłączyłem go nieświadomie? Robię tak jak jestem bardzo śpiący.
-         Dzięęki. – powiedziałem do Sophie i poszedłem do łazienki. Gdy już szybko się ubrałem, od razu podążyłem do drzwi.
-         A śniadanie? – spytała Sophie biegnąc za mną
-         Dzięki, ale nie trzeba. Na razie  – i wybiegłem z domu kiwając głową jej na pożegnanie. Następnie zrobiła zdziwioną minę i odpowiedziała tylko:
-         No pa. 

Zbiegłem ze schodów, wybiegłem z budynku, gdy nagle oprzytomniałem, że  samochód mam  w naprawie, więc nawet nim nie podjadę, a było już tak późno. Zastanawiałem się, ile pieniędzy będzie mnie kosztowała stłuczka, ale całe szczęście znam dosyć Caspra i może trochę mi upuści. A  bez  samochodu ani rusz! Gnałem jak głupi, żeby jak najszybciej dotrzeć do pracy, zerkałem tylko na zegarek.  Biegłem  przez przejście dla pieszych, przez ulicę,  w stronę przystanku autobusowego, z myślą, że może nim jakoś dojadę i będzie szybciej. Inaczej pewnie szef zwolni mnie z pracy. Nie wiem,  co ile minut tutaj jeżdżą autobusy, zawsze wybierałem dojazd własnym samochodem, albo robiłem sobie długi spacer do pracy. Biegłem, do najbliższego przystanku, właśnie ujrzałem, że jakiś autobus właśnie podjeżdżał, przyspieszyłem, pomyślałem, że jeszcze tylko momencik i zdążyć. Już podbiegałem pod przystanek, niestety wszyscy ludzie wsiedli i autobus odjechał centralnie przed moim nosem. Ze złości sam do siebie zakląłem. Sprawdziłem szybko rozkład jazdy. Następny autobus miałem dopiero za 15 minut, a doliczyć musiałem czas na  dojście do sklepu, w którym pracowałem. A więc postanowiłem pójść pieszo i zacząłem biec i przeciskając się przez tłumy w mieście, słysząc za mną jakieś stękanie i komentarze starszych babć, które frustrowały się niezmiernie i słyszałem, że narzekały na moje „karygodne” zachowanie poprzez to, że przeciskałem się. Przed przejściem przez ulicę, nie zważałem na czerwone, palące się światło i tłum gapiów, przechodziłem na czerwonym, zamiast poczekać spokojnie na zielone. Biegłem kawałek drogi, zdyszany, niechlujnie ubrany, jednym słowem zupełnie nieogarnięty.  Spóźniony piętnaście  minut wpadłem do sklepu, w którym pracowałem. Szef, który akurat pechowo sprzedawał ze mną w piątki, a dzisiaj był akurat piątek, gdy wbiegłem o sklepu obsługiwał ostatnią osobę.  Kiedy już obsłużył, a  owa kobieta opuściła sklep,  szef spytał mnie się ironicznie :
-         Wyspałeś się?
-         Przepraszam za spóźnienie. Nie wiem jak to się  stało. Budzik  coś mi nie zadzwonił. –zacząłem się tłumaczyć.- Takim dziecinnym tłumaczeniem się  wywołałem jeszcze większą złość i kpinę u szefa.
-         Hahaha dobre mi to, budzik biedakowi nie zadzwonił, hahaha,  nie no kolesiu, chyba zaczynam się domyślać, za kogo ty mnie masz.
-         Przepraszam najmocniej – zacząłem jeszcze raz ze skruchą prawie że drżąc.
-         To nie jest już pierwsze Twoje spóźnienie. Także jeszcze raz się spóźnisz, i zwalniam Cię. Wiesz, ilu teraz chętnych znajdzie się na Twoje miejsce? I to dorosłych! Widocznie dwadzieścia lat to wiek niewystarczający na odpowiedzialnego pracownika. Ciebie, przyjmując do pracy wziąłem za dorosłego, odpowiedzialnego już faceta, ale teraz widzę, jak  bardzo się pomyliłem. Hm – chwilę zaczął się zastanawiać- Dam Ci szansę. Ostatnią. Nie zmarnuj jej! – popatrzył mi groźnie i stanowczym wzrokiem w oczy.
-         Dziękuję bardzo i przepraszam raz jeszcze. – Odpowiedziałem, i stanąłem za drugą kasą.
-         Nie dziękuj, wykorzystaj  to po prostu . Naprawdę wiele osób w dzisiejszych czasach cierpi na bezrobocie. – W tej chwili weszło do sklepu kilkoro klientów, razem z szefem zaczęliśmy ich obsługiwać. I dzień jak co dzień. Praca w sklepie całymi dniami mnie wykańczała. Przecież miałem w życiu większe ambicje, niżeli tylko stanie za ladą. Przecież muszę z czegoś żyć. Zarwałem turystykę, kierunek,  który zawsze mnie pasjonował. Teraz jestem prawie że zgubiony. Andrea była dla mnie jakąś ostatnią nadzieją, to ona chyba wczoraj nadała memu życiu pewne  kolory,  a w jej oczach widziałem spełnienie marzeń, przebywanie koło niej dodawało mi jakiejś dziwnej chęci życia, po prostu chciałbym, żeby była przy mnie. Nie sądzę, że to takie zwyczajne zauroczenie jakie często występuje w latach szkolnych. Wiele razy byłem zauroczony w dziewczynach,  ale to było zupełnie co innego niż to coś, co jest teraz. Te dziewczyny nie dorastały do pięt Anrei, ani poziomem urody, ani charakterem, bądź poziomem intelektualności. Pomyślałem, że muszę o nią jakoś zawalczyć. Zacząłem marzyć i wszystko po kolei odtwarzać: wczorajszy dzień, widziałem wciąż Ją w moich myślach, wspominałem Jej spojrzenia, gdzieś w głowie słyszałem  wszystkie Jej słowa i widziałem te łzy w oczach, które spływały po Jej policzkach jak diamenty, kiedy wysiadała z samochodu. 
-         Halo???!!! – krzyczała do mnie jakaś klientka  sprzed lady.
-         Tak, tak,  słucham, co podać? –spytałem
-         Powtarzam Panu już trzeci raz, a Pan, w ogóle nic nie słyszy! Po co Pan tu jest? Żeby spać??!! – tak oto darła się kobieta w wieku ponad pięćdziesięciu lat, oburzona jak nie wiem, co – Proszę sześćdziesiąt deko piersi z kurczaka.  – Ocknięty nieco, szybko podszedłem do części mięsnej.
-         Pokroić czy nie? – spytałem.
 -Oczywiście, że pokroić proszę. – zażądała klientka. – Zacząłem kroić, teraz muszę skupić się na krojeniu mięs, podawaniu makaronów, jajek itd., a nie na swoich marzeniach, które zapewne się nie spełnią. Szef miał rację. Zachowuję się jak dziecko. Pokroiłem, a kupująca kobieta dodała - Jeszcze majeranek i dwa kilo tych jabłek. Zacząłem wkładać wszystko do reklamówki, poszedłem po jabłka, przyniosłem je, aby zważyć, gdy kobieta wrzasnęła:
-         Co to ma być???!! Czy pan mnie ma za świnię? Czy za starą idiotkę?! Ja takich zgniłych nie będę jadła. Sam pan może je zjeść! Za kogo masz mnie młody człowieku? Może trochę zaczniesz szanować starsze osoby!? Wymień jabłka na jakieś normalne, na przykład na to. O, i na to! – Kolejka była coraz większa, wszyscy zaczęli się na nas patrzeć, czułem się niezręcznie, odłożyłem jabłka, naprawdę, mogę zaręczyć, iż  one nie były wcale zgniłe, były co najwyżej lekko przybrązowione i tylko kilka. Dla pewności jeszcze spytałem, żeby uniknąć kolejnego zbędnego marudzenia. 
-         O te jabłko Pani chodziło?
-         Nie, tamto po lewej , proszę.
-         Aha! To? – wziąłem jabłko, które sobie zażyczyła. Ludzi patrzyli na mnie i na tą kobietę jak na idiotów, którzy nigdy nie widzieli na oczy jabłek.
-         Nie to! Tamto jeszcze po lewej. Czy to takie trudne? – w głosie klientki słyszeć można było irytację. 
-         Tak, żeby Pani wiedziała, że takie to trudne. Może proszę samemu sobie wybrać, jak Pani nie odpowiada moja obsługa. – w końcu odpyskowałem całkowicie zestresowany i zdenerwowany. 
-         Słucham? Ty będziesz się tak do mnie odzywał!!!??? Ja Cię nauczę jeszcze szacunku do starszych smarkaczu!  Nie wiedziałem co odpowiedzieć, ale jakiś Pan z tyłu wtrącił się:
-         Przepraszam szanowną Panią  najmocniej, ale ja się spieszę do pracy i czy mogłaby łaskawie Pani nie przeciągać? – stanowczo przemówił, lekko podniesionym zirytowanym głosem.
-         Czy ja się przesłyszałam?! To nie do wiary, Pan nie widzi co się tu dzieje? Ja mam jeść zgniłe jabłka? Za kogo Wy mnie macie do diabła, ludzie?!
-         Po prostu Pani gadanie tutaj jest nie na miejscu. Proszę cztery bułki, te chude kabanosy i ze dwa pomidory. – zwrócił się do mnie. – A pani poczeka, bo nie wszyscy mają ochotę wysłuchiwać Pani pretensje, a osobiście nie mam zamiaru spóźnić się przez Panią do pracy.  - Kobieta trochę jeszcze pomarudziła sobie, jacy ludzie wszędzie są chamsy, zapłaciła z wielką łaską, zapowiadając, że jej noga w tym sklepie więcej nie postanie, a później dokładnie przeliczała wydaną resztę podczas, gdy obsługiwałem tego następnego pana. Aha, jak mam wchodzić w szczegóły, to jeszcze  tylko słychać było  głośne liczenie i komentarze awanturniczej klientki, że na pewno z wielką chęcią bym ją oszukał. Niektórzy klienci bywają naprawdę bardzo denerwujący. Dzień się wyjątkowo ciągnął i myślałem, że już nie wytrzymam. Wcześniej szef całe szczęście szybko wymienił za ladą się z panią Issabella, która pracowała na drugą zmianę, a dzisiaj trochę wcześniej przyszła do pracy. Natomiast ja w piątki pracowałem od samego rana, aż do godziny osiemnastej. Kiedy wyszedłem, to pierwsze o czym pomyślałem, to było to, żeby pójść do knajpy i się napić. Poszedłem do baru obok, usiadłem za ladą, zamówiłem kufel piwa, a później poszedłem na długi samotny spacer po Hayward. Smutno mi było. Zawsze marzyłem o dobrych studiach, wymianie zagranicznej, a teraz stoję za ladą. Czułem się tak bardzo samotny, mimo wszystko miałem ochotę zadzwonić do Andrei, spytać jak mija dzień, a przede wszystkim usłyszeć jej głos. Wróciłem do  mieszkania.
-         O John, dobrze, że jesteś!- powiedziała Camille wybiegając z pokoju z trzema wygniecionymi jej  koszulami w ręce. – potrzebujemy męskiej ręki. – mógłbyś podłączyć światełka ozdobne w kuchni, gdyż my nie możemy sobie z Sophie z tym poradzić, a będziemy mieli gości?! – Pomyślałem, że chociaż do tego będę potrzebny. W końcu na coś się im przydam.  Poszedłem po śrubokręty i zacząłem wkręcać ozdobne żarówki i wieszać je po kuchni. 
-         A jeśli można wiedzieć, kogo będziemy dziś gościć, bo widzę, że Wy macie dobre humory na całego – spytałem dziewczyny żartując.
-         A nie zgadniesz! – Camille podskoczyła z radości – Wpadają dziś do nas kuzyni Sophie z Barcelony!
-         Sophie to się najbardziej cieszy z tego powodu, że poderwie Gustavo! – wchodząc do kuchni dodała żartem Sophie.
-         Nieprawda! – odpowiedziała Sophie głosem, w którym słychać było przekomarzanie się.
-         Yyy, chwileczkę, dacie mi się wypowiedzieć? – spytałem.
-         No pewnie! Śmiało – odpowiedziała Sophie.
-         Czy ja dobrze zrozumiałem. Aż z Barcelony?
-         No tak, no bo widzisz. Odkąd mój wujek Fred wyjechał do Barcelony i poznał Gilbertę, jego obecną żonę podczas winobrania, to zaraz potem  poleciał do niej już na stałe. No i dzisiaj ma  podwójne obywatelstwo. Dziwne, czyż nie? Taka nagła zmiana kontynentu.Wolał osiedlić się tysiące kilometrów stąd, aż za oceanem. Ale cóż, bywa.– Sophie zaczęła szczegółowo opowiadać historię jej wuja. Camille przerwała:
-         Dobra, nie zanudzaj chłopaka. Chodzi nam o to, że będziemy mieli zagranicznych gości w domu przez weekend! – na końcu zdania Camille wydała pisk radości, zatarła ręce i podskoczyła do góry! Sophie na to rzekła:
-         No i popatrz John, czyż ona nie chce ich poderwać? Jasne, już wierzę Ci wierzę Camille, że nie podrywasz w ogóle mojego kuzyna! – skończyła z żartobliwą ironią. Natomiast ja wcale nie myślałem o tym co mówiły dziewczyny, to nad czym myślałem było jedną, jedyną rzeczą: jaki to jest zbieg okoliczności, że Andrea jest w połowie także Hiszpanką, kuzyni Sophie z Hiszpanii zaraz tu będą, a na dodatek tego, znowu mi się przypomniał cały wczorajszy incydent. Camille przerwała moje myślenie wykrzykując żartobliwie do Sophie.
-         No co? Po prostu cieszę się, że będzie się coś tutaj działo. 
-         Tak, może zasugerujesz mi, że prowadzisz nudne życie, z nikim nie wychodzisz, że tylko i wyłącznie czekasz na atrakcje typu: goście zagraniczni. Tak? 
-         Nic Ci nie zasugeruję. - Camille nie dawała nadal za wygraną
-         Już widzę! Pamiętam, jak ostatni raz się żegnałaś. Na pożegnanie z Gustavo ryczałaś jak głupia, tuląc się do niego, wszyscy myśleli, że jesteście w sobie zakochani. – droczyła się Sophie.
-         Płakałam jak ty, to było na pożegnanie. To o niczym nie świadczy. – odpowiedziała drażniąc się dalej Camille.
-         Dobrze, już  dobrze. Spokój! – przerwałem to ich niekończące się babskie droczenie się. – W ogóle oni znają dobrze angielski?
-         Andres nauczył się u babci na wakacjach jak tu przyjeżdżał, a poza tym szkoła robi swoje. Jakby na to nie patrzeć, w końcu jest  to wiodący język, więc powiedzmy, że nie mają problemu z dogadywaniem się – rzekła Sophie –  Hm, natomiast Gustavo ma beznadziejny akcent, umie oczywiście się porozumieć, bo nieznajomość języka angielskiego przez młodego człowieka równa się z porażką. Co tu by więcej mówić.
-         Aha, a wiecie? Ja też umiem trochę mówić po hiszpańsku!– wtrąciła Camille.
-         Niesamowite! – Sophie zaczęła się nabijać z przyjaciółki. - Nie musisz mi przypominać. A  tak w ogóle Twój hiszpański brzmi gorzej niżeli Chińczyka. Ty tylko chodziłaś w Hiszpanii i wszystkich po kolei prosiłaś, żeby mówili po angielsku– Camille się zirytowała i zaczęła się dalej przekomarzać z przyjaciółką.
-         Nie wiesz, bo nie słyszałaś jak Chińczycy mówią po angielsku.
-         Właśnie, że słyszałam – Sophie nie ustępowała.
-         Ciekawe gdzie? – Camille również pierwsza nie popuściła przekomarzań.
-         Skończyłyście się kłócić czy nie? – przerwałem, bo powoli stawało się to nudne – będziemy i tak rozmawiać po angielsku, więc o co Wam chodzi. To po pierwsze.  Chyba, że po hiszpańsku, ale nie wiem czy ktoś na tyle zna ich język
-         Jak to kto? Przecież Sophie zna go tak dobrze, w końcu ona wszystko wie najlepiej. – Camille wybuchła śmiechem. Ach, te kobiety, pomyślałem sobie, ich się nigdy nie da zrozumieć.
-         Bardzo śmieszne. Jako jedyna osoba wśród nas wszystkich potrafię porozumieć się po hiszpańsku. – Sophie powiedziała to tak, jakby się przechwalała, a że  zabrzmiało tak  komicznie, razem  z  Camille wybuchliśmy śmiechem, przydało mi się to w końcu, bo nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak śmiałem.  Nagle do kuchni wszedł Anthony.
-         O czym Wy tam tak nawijacie?! Słychać was aż na klatce schodowej – Anthony właśnie chwilą wrócił razem z zakupami wielkimi jak nigdy. 
-         To Ty już wiesz, że mamy gości? – spytałem Anthnony błagalnym wzrokiem, jak zobaczyłem wielką torbę zakupów, po które wysłały go Sophie z Camille. Że dziewczyny zachowywały się aż tak, jakby ci goście mieli do nas przyjechać na co najmniej na dwa tygodnie.
-         Tak, wiem o wszystkim i już zostałem wrobiony w robienie zakupów- przytaknął – No i macie te ryby swoje. Pięć filetów, jak chciałyście, śledzie i sardynki też na Wasze życzenie. Ja nie lubię śledzi więc nie wiem kto to będzie wszystko jadł, ale ja się nie odzywam - Anthony położył zakupy, łącznie z licznymi sałatami, wędlinami, serami i trzema butelkami wina.
-         Nie marudź. No i dzięki, za te zakupy– rzekła Sophie zabierając je pośpiesznie. – No i jeszcze jedną prośbę mam, właśnie do Ciebie John – rzekła patrząc na mnie.
-         Oczywiście, że jestem w pełni do usług – humor mi się mimo wszystko poprawił i chętnie  mogłem w danej chwili spełniać wszystkie prośby Sophie i Camille. Czekałem tylko na to, żeby zająć się realiami, w końcu odpływając od mych marzeń, gdyż myśl o Adrei żyć mi nie dawała od wczorajszego wieczoru. Nie rozumiałem, dlaczego. Fakt,  Andrea to ładna dziewczyna, nawet piękna i inteligentna , ale zapewne to co się wydarzyło wczoraj już było i minęło, a ja robiłem sobie nadzieję jak na nie wiadomo co wielkiego. W zasadzie to może i tego brakowało, żebym zakochał się w dziewczynie poznanej w czasie  stłuczki samochodowej.
Sophie poprosiła mnie, żebym dzisiaj przeniósł się do pokoju Anthony i Mathew, a swój pokój odstąpił gościom.
- To Wy już się tym zajmiecie  – Przeniesiecie się na dwie noce do jednego pokoju. Matthew nie wróci na noc, śpi u Pauline, więc zapewne się jakoś pomieścicie we dwójkę.  Jutro rano Matthew zabiera ją do siebie do rodziców, także i w drugą noc go nie będzie . Podobno ma oficjalnie przedstawić swoją dziewczynę. – Sophie zakończyła  z plotkarskim akcentem..
-         A dziwisz się? W końcu niektórzy myślą już poważnie o jakimś związku. – Odrzekł Anthony.- To John,  oczywiście możesz zanocować u mnie te dwie noce. Ale ja już nie martwię się o dodatkową pościel dla gości.
-         Wy, patrzcie jaki bezczelny!! – zironizowała   Sophie. – Tacy to już są faceci w  dwudziestym pierwszym wieku!                                                                                                   
      -     Ej, nie tak ostro. Przypominam Wam, że to ja zrobiłem te wszystkie zakupy. Kosztowało nas tak,     jakbyśmy wyprawiali wspólne święta – przypomniał Anthony         
-         A ja wkręciłem Wam żarówki – dodałem
-         John, o Tobie mowy tutaj nie ma. Ty to jesteś epizod. – Anthony ze mnie zadrwił. Przypuszczam, iż chyba za bardzo się zapędził. W danym momencie zrobiło mi się przykro w duchu. 
-         Co masz na myśli? – spytałem zdenerwowany kontynuując myśl mojego współlokatora.
-         Nie no wiesz, brak w  Tobie tego, no tego, hm no jak to się zwie, hmm.. testosteronu! – skomentował mnie Anthony, akcentując słowo "testosteron". To było nieco chamskie i bezczelne posunięcie z jego strony. Odwarknąłem mu na to:
-         No wiesz, nie każdy miał życie, w którym mamusia na zawołanie kupowała mu najmodniejsze koszule i spełniała każdą zachciankę, nie każdy chodził wyperfumowany pierwszą klasą, perfumami z najdroższych sklepów, a co więcej, nie każdy życie ma jak z bajki, i że co chce to ma. Nie wiesz co to jest, więc może wpierw przemyślisz zanim coś powiesz?!
-         Co ty zaczynasz  mi tutaj temat o Twoim życiu?! – Anthony zaczął ze mnie kpić. - Co to ma w ogóle do rzeczy, człowieku zejdź wreszcie na Ziemię, obudź się?! Po prostu zmień się, trochę więcej pewności siebie, zapisz się na jakąś siłownię, no nie wiem, weź zmień całkowicie swoją osobowość, bo szacunek w oczach ludzi już całkowicie tracisz. Tacy jak ty dziewczyny szybko nie znajdą. Wzbudzają jedynie w ich oczach politowanie i żenadę – ciągnął dalej komentując mnie Anthony.
-         Nie Tobie to oceniać! – Odpowiedziałem uniesionym głosem, po wysłuchaniu całego wykładu dotyczącego mojej osoby i wyszedłem z kuchni. Poszedłem sprzątać swój pokój i codzienny bałagan, żeby móc wpuścić tutaj gości. Camille z Sophie zaś popatrzyły na Anthony z wyrzutami, a następnie Camille odezwała się w mojej obronie:
-         Przegiąłeś, chłopak naprawdę nie ma w życiu łatwo. Nie zdajesz sobie ile on przeszedł?!
-         A bo ja wiem ile on przeszedł?! – Anthony nie wykazywał ani odrobiny zrozumienia.- Czy ja mam coś do jego przejść? Nie! Rozumiem, że on dużo cierpiał, ale w końcu to już dorosły facet, a nie dzieciak.  I czym prędzej to zrozumie tym lepiej dla niego.
-         Mylisz się, porównaj sobie jego życie i Twoje – za mną wstawiła się też Sophie.
-         Proszę Was. Jak zacznę wyliczać ile razy ja miałem problemy. Raz zostałem pobity tak, że wylądowałem w szpitalu.
-         Bo zadawałeś się tylko i wyłącznie zawsze z samą  patologią, ćpunami, alkoholikami i chlałeś ile wlezie, więc teraz się dziwisz?! A on był poniżany całe życie , za to, że nie ma rodziców?! Że nie mieszka w pałacu jak Ty?! – Sophie uniosła się strasznie w mojej obronie.
-         W jakimże pałacu? Kobieto!! – drwił nieustępliwie  Anthony. Nastała chwila milczenia, po czym naraz odpuścił
-         Macie rację, przegiąłem. Nie wiem co we mnie wstąpiło.
-         Po prostu twoje komentarze często są nie na miejscu – westchnęła Sophie.
Ja w tym samym czasie sprzątałem pokój, zastanawiając się i dochodząc do wniosku, że  Anthony miał jednak rację. Muszę zabrać się za swoje życie. Muszę coś w nim zmienić, gdyż nie chcę całe życie zamartwiać się. Ale tak ciężko mi żyć bez babci! Gdy ją miałem, czułem się szczęśliwy, że po prostu jest. Mogłem jej powiedzieć wszystko, była osobą niezwykle ciepłą, serdeczną, która chciała dla mnie jak najlepiej zawsze, niezależnie od sytuacji i dnia. Długo nie mogłem się pozbierać po jej śmierci, nadal nie byłem się pozbierać. Zresztą, postanowiłem się spakować całkiem i wyjechać na cały weekend do domu. Po co mam tu przeszkadzać, podczas gdy reszta współlokatorów będzie się dobrze bawiła z Hiszpanami. Ja tu do niczego im nie jestem potrzebny. Jeszcze popsuję im humor. Taka prawda. Wiem, po śmierci babci jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie, wiele osób dostrzegało we mnie tylko ból, cierpienie po utracie ukochanej dla mnie osoby. Oczywiście nie pokazywałem tego wszystkim dookoła, lecz po prostu nie potrafiłem się za nic uśmiechnąć. A to było widać. Życie straciło dla mnie w pełnym stopniu sens. Właściwie całkowicie. Nie miałem osoby, której mógłbym się tako zwierzyć, nieraz Sophie chciała ze mną porozmawiać, ale i tak ona wszystko powtarzała Camille, zresztą w wielu rzeczach się z nimi i tak nie potrafimy zrozumieć. A w ogóle po co mam komuś zawracać głowę swoimi problemami. Ciotka z Hiszpanii dzwoniła jeszcze raz do mnie jak sobie z tym wszystkim radzę, że wycieczka do niej byłby dla mnie wskazana. Radziła mi także pójść na jakąś terapię do dobrego psychiatry, poczułem się jak jakiś psychiczny człowiek i kategorycznie odmówiłem. Ale sam już nie wiedziałem co zrobić, czy może jednak udać się i zwierzyć specjaliście się ze swoich problemów. Nie zważając spakowałem walizki, zacząłem wkładać przydatne rzeczy i bez wahania postanowiłem wybrać się do domu na wieś, pójść na pobliski dworzec kolejowy bądź autobusowy,  złapać jakiś pociąg czy autobus, w końcu jakby nie patrząc na to, znajdowałem się w dużym mieście, więc zawsze jakieś połączenie się znalazło. Pokój nadawał się już  do przyjęcia gości, wszystkie najbardziej przydatne mi rzeczy zabrałem  i włożyłem je do walizki. Robiło się już ciemno, pogoda była jakże deszczowa i sucha, mimo to, nastrój mi się automatycznie pogorszył i na nic nie miałem praktycznie ochoty. Chciałem pobyć sam, gdyż tutaj  na pewno całą noc będzie się odbywać impreza. A ja mam żałobę. W tym momencie do pokoju weszła Camille:
-         Ej, co Ty robisz? – spytała z oburzeniem
-         Nie widzisz? Jadę do domu – odpowiedziałem.
-         No chyba żartujesz! Nie możesz się przejmować takimi drobnostkami! Nie dawaj mu za wygraną!
-         Ja się nie daję, po prostu zapomniałem, że wypadło mi coś ważnego – odpowiedziałem na odczepnego po raz kolejny.
-         Przecież widzę, nie bądź śmieszny?! – próbowała mnie zatrzymać. Nie zważając na nią, szedłem już do drzwi. Otwierałem już je, kiedy Camille przytrzymała je ręką. – Naprawdę, nie pokazuj tego po sobie. Ja rozumiem, jak się możesz czuć, ale proszę Cię, nie pozwól, żeby taka rzecz decydowała o Twoim wyjeździe.
-         Wiesz co, nie mam po prostu nastroju, tylko Wam weekend zepsuję. –odpowiedziałem.
-         Nie gadaj głupot, będzie nam miło jak zostaniesz.
-         Wam, czy Tobie? Bo Anthony to tylko na rękę jak się wyniosę. Nie będzie musiał dzielić pokoju z takim epizodem jak ja –zadrwiłem i widząc zakłopotanie Camille, położyłem rękę na jej ramieniu.     – Nie gryź się tak, wiem, że chcesz dla mnie dobrze. Ale nie martw się, dam sobie radę. - Uśmiechnąłem się, żeby ją pocieszyć. Nie zatrzymywała już mnie dalej. Wyszedłem z domu. Szedłem przed siebie. Akurat dzisiaj pogoda była brzydka i pochmurna. Wiał wiatr. Był już wieczór i robiło się coraz ciemniej. Podszedłem na przystanek autobusowy, niestety nie było żadnych kursujących już w moim kierunku autobusów. Nie zważając  udałem się w stronę dworca kolejowego, sprawdzić pociągi. Zacząłem myśleć znowu o Andrei, jednakże tym razem z podejściem pesymistycznym, że nic na pewno z tego nie wyjdzie. Przecież w końcu muszę zejść na ziemię, tak jak powiedział Anthony i zacząć kiedyś myśleć realnie. Los skazał mnie zapewne na całe życie cierpienia i tyle. Muszę się z nim uporać.  Kiedy dotarłem na stację, raptownie zaczął padać deszcz, zrobiła już się całkowicie noc. Sprawdziłem od razu rozkład jazdy. Nie było czasu, do odjazdu zostało jeszcze tylko dziewięć minut, a trzeba było wpierw jeszcze kupić bilet. Miasto jak miasto: tłok, kolejki, przede mną tylko stały jakieś babcie, które pięć minut zapewne kupowały bilet. Jedna starsza  pani przy kasie, kupująca bilet, nie wiedziała czy podeszła do właściwej czy nie, przez co zrobiło się nie lada zamieszanie. A że mi się śpieszyło, przeprosiłem ją i poprosiłem o bilet dla mnie, tłumacząc, że nie mam wiele czasu. Stojąca seniorka załatwiała już którąś minutę z rzędu swoje sprawy, a biletu jeszcze nie kupiła. Do odjazdu były już tylko niecałe dwie minuty. Biegłem przez perony, jednak nie mogłem odnaleźć właściwego, przeciskałem się przez ludzi, aż wreszcie znalazłem ten, którego szukałem. Od razu wbiegłem na schody, pociąg jeszcze stał, jednak wraz z moim wejściem, rozległ się gwizd i pociąg ruszył tuż przed moim nosem. Sytuacja powtórzyła się tak, jak rano autobus. Gdybym tylko tutaj był pół minuty wcześniej - pomyślałem sobie w duchu. Spotkał mnie kolejny pech. Deszcz padał i padał. Byłem zdenerwowany w takim stopniu, że ciężko by to opisać. Nie miałem zielonego pojęcia co powinienem zrobić. Przez chwilę stałem w osłupieniu wściekły obserwując oddalający się ode mnie pociąg. Chyba jestem skazany na nieustanne pechy i niepowodzenia! Rano uciekł mi autobus, tym razem pociąg... Po chwili w furii zszedłem z peronu, zacząłem się przeciskać przez cały wielki dworzec i jak tylko wyszedłem z budynku, od razu deszcz zmoczył mi głowę. Deszcz padał, a ja zamiast jak najprędzej gdziekolwiek się ewakuować, szedłem ospały, nieszczęśliwy przez to miasto, myśląc tylko o tym, żeby się upić, albo zasnąć w jakiś długi sen, z którego wcale nie muszę się wybudzać. Usiadłem na jakiejś mokrej ławce myśląc o moim nieuporządkowanym  życiu. Wtem naszła mi myśl, że tak czy owak muszę się spotkać z Andreą w sprawie naprawy naszych samochodów, tylko naprawdę nie miałem pojęcia skąd wziąć kasę, żeby jej sponsorować naprawę i uratować mój własny honor. Bardzo chciałem spłacić swój dług, chociaż w takim stopniu jakim mogłem. Nie wytrzymywałem już! Wczoraj oszołomiła mnie niezwykła uroda tej pięknej dziewczyny, ale czas był zejść w końcu na Ziemię i posłuchać głosu realiów. I zastanawiałem się czy faktycznie Casper upuści mi cenę, tak jak przypuszczam. W przeciwnym razie, to pieniądze odłożone na czarną godzinę nie wiem czy by wystarczyły. Musiałbym chyba wygrać na jakiejś  loterii, żeby cokolwiek teraz zdziałać. Nie wiem jakim cudem, ale muszę zdobyć te pieniądze! Postanowiłem, że jutro zadzwonię do niej, a teraz byłem przemoknięty w takim stopniu, że zacząłem dygotać i poczułem, że nie chcę już dalej siedzieć taki przemoknięty i zmarznięty  nocą  na jakiejś ławce, jednej z ulic miasta. Z wielką niechęcią musiałem wrócić na stancję. To będzie dla mnie wielka kompromitacja, tak wychodzić i wracać jak rozhisteryzowana nastolatka. Ale cóż, już zapewne niejednokrotnie się skompromitowałem. Tylko może nie przed kuzynami Sophie z Barcelony. Co pomyślą, jak zobaczą mnie takiego zmokniętego?  Tak czy owak musiałem wrócić. A może jeszcze nie przyjechali? Postanowiłem, że na wszelki wypadek wejdę do domu cichaczem. Tak, żebym miał szansę się jakoś doprowadzić do porządku, bo byłem cały zmoknięty. Wszedłem do bloku. Powoli z lekkim napięciem wchodziłem na górę, wsadzając klucz do szpary drzwi, już słyszałem jakieś głośne śmiechy, że otwierając drzwi nie było słychać mnie zupełnie. W mieszkaniu usłyszałem na wstępie, jak Camille stara się coś mówić  po hiszpańsku, jednak co chwilę się jąkała. Szybko doprowadziłem siebie do porządku i poszedłem się przywitać. Wszedłem do pokoju Sophie i Camille, gdzie się to całe przyjęcie odbywało,  znajdował tam się duży, rozłożony stół, a na nim mnóstwo potraw, rybnych, mięsnych i różnych mącznych, a sałatek było tyle, że nie wiedziałem kto to wszystko zje. Jednym słowem stół naszykowany był, jak dla dwudziestu osób. Wszyscy zobaczywszy mnie, wchodzącego do pokoju poderwali się, a miny mieli zaskoczone. Hiszpanie także. Pierwsze co powiedziałem do współlokatorów:
-         Przepraszam, jednak będziecie skazani na moje towarzystwo przez weekend. – powiedziałem to jednak  w sposób żartobliwy z uśmiechem na twarzy.
 -   No i nie wiesz jak się cieszymy. Nie wiesz jak mi zależało, żeby Was poznać –odpowiedziała Sophie podchodząc do mnie i kładąc rękę na moim ramieniu. To naprawdę miłe było, słyszeć słowa, że komuś na mnie zależy, w życiu poza babcią chyba nikt mi tak nie mówił. Za nią ruszyli goście. Następnie Sophie zaczęła po hiszpańsku przedstawiać mnie. A potem rzekła do mnie, żebyśmy się poznali. Pierwszy z nich nieco wyższy o typowo ciemnej hiszpańskiej skórze ubrany był w białą, ale modną  koszulę, na szyi miał łańcuszek, włosy postawione na żel.
-         To jest Gustavo, a to John. -  Po czym podaliśmy sobie ręce, a Gustavo rzekł po angielsku:
-         John, miło Cię poznać. – Następnie przywitałem się z Andresem, który mówił z o wiele lepszym akcentem niż Gustavo. Był troszeczkę niższy od niego, włosy też miał czarne, krótkie, jednak nie aż tak ułożone jak jego brat. Przywitaliśmy się, pierwsze wrażenie wywarli na mnie jako bardzo otwarte, pozytywne osoby. Potem usiedliśmy do stołu. Następnie Sophie zaczęła zarządzać mówiąc po hiszpańsku , później wywnioskowałem, że tłumaczyła dokładnie menu i zachwalała potrawy. I tak znaczna część, była zamawiana przez katering, jednak przyznam, że z drugiej strony i tak dużo samodzielnie zrobiły jak na jeden dzień. Hiszpanie coś żartowali, następnie zaczęliśmy jeść i faktycznie, wszystko było wyjątkowo pyszne. Teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo byłem głodny. Nagle Gustavo poderwał się:
-         Moment!- Po czym przyniósł butelkę hiszpańskiego wina i powiedział, że to dla nas w prezencie, proponując  czy nie chcemy czasem skosztować teraz. Sophie podziękowała bardzo Gustavo, obiecując, że spróbujemy do jutrzejszego obiadu, a teraz rozlano amerykańskie wino czerwone. Oczywiście Gustavo i Andresowi bardzo wszystko smakowało. Wznieśliśmy toast. Gustavo wzniósł najpierw przemawiając po hiszpańsku, jednak potem przełożył na angielski i na końcu powiedział „Na zdrowie” dając sygnał, że zakończył przemowę. Toast był za nas wszystkich tutaj, którzy przyjęliśmy ich w naszym ciasnym mieszkaniu, a my  oczywiście dodaliśmy, że toast wypijemy również za nich. Wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami. Atmosfera była bardzo dobra. Wszyscy się śmialiśmy. Andres, który perfekcyjnie potrafił mówić po angielsku bez żadnych zająknięć bardzo się popisywał dowcipami, które przekładał z jego hiszpańskiego na angielski,  czasem było coś niezrozumiałego dla nas, ale i to mu wychodziło śmiesznie, przynajmniej było wesoło i panowała przyjemna atmosfera między wszystkimi tu nami, że śmiałem się jak nigdy wcześniej. Widziałem jak  Camille patrzyła ukradkiem na Gustavo, to  było widać gołym okiem jak się podobał jej. Natomiast Sophie poczuła się gospodynią i ciągle nakłaniała gości do spróbowania jeszcze więcej potraw i ubolewała, że wszyscy objedli się tak, że nikt nie skosztował tego wszystkiego, ani nikt nie raczył spróbować jej specjalności- sałatki owocowej. Nic dziwnego, skoro jedzenia było, jak już wspomniałem, jakby dla dwudziestu osób. Zjedliśmy, po czym zaczęliśmy rozmawiać. Nie spodziewałem się, że aż tak poprawię sobie humor. Dzisiejsza kolacja była rozrywką dla mnie, zarówno jak i wypoczynkiem i czymś co mi się przydało od dawna, tylko nie zdawałem sobie nawet z tego dobrze sprawy, że potrzebowałem właśnie takiego wieczoru. Myślę, że zrobiło to dobrze dla nas wszystkich. Nie myślałem o żadnych innych zmartwieniach, pomyślałem tylko „Chwilo trwaj” i miałem niezwykłą chęć bawić się wraz z pozostałymi. Rozmowy były prowadzone w większości  po angielsku, jednakże Sophie za wszelką cenę popisywała się jej hiszpańskim, który rzeczywiście był na wysokim poziomie. Goście opowiadali o swoich ostatnich wydarzeniach, o tym co u nich się dzieje, oczywiście we wszystko plącząc wątki humorystyczne. Andres opowiedział jak kiedyś  założył się z kolegą, że wyjdzie mu symulowanie Włocha na mistrzostwach świata w piłce nożnej zamiast Hiszpana, jednak, ludzie nie znający  języków mu uwierzyli. Przy tym oczywiście wszyscy się uśmialiśmy. Potem było śmieszniej, jak Camille opowiedziała historię, jak podczas pobytu w Barcelonie Gustavo wrzucił ją do Morza Śródziemnego w jej nowej sukience i później pół dnia musiała chodzić mokra. Na to Gustavo  powiedział, że jak przyleci następnym razem do Hiszpanii to zaręcza, że to powtórzy. Camille odrzekła żartem, że skoro tak, to nie zamierza przylatywać tam ponownie, bo czuje się zastraszana. Anthony wstał i podszedł do mnie prosząc mnie o to, żebym z nim na chwile wyszedł do jego pokoju. Wyszliśmy i on zaczął przemówienie:
-         Przepraszam, wiem, że  przegiąłem. Nie powinienem na Ciebie tak naskakiwać. Po prostu nie mogę patrzeć jak rujnuje  się Twoje życie, jesteś młody, naprawę, powinieneś zawalczyć o to szczęście, bo uważam, że w pełni na nie zasługujesz. Nie gniewaj się.- Nie ukrywam, że trochę zaskoczyło mnie to co o mnie powiedział mój współlokator, ale nie chciałem dalej tego ciągnąć. I tylko powiedziałem:
-         Jasne. – Chwile się na mnie jeszcze popatrzył, a ja odpowiedziałem- Nie ma sprawy, już zapomniałem o tym. Możemy wracać do pokoju. – Potem podaliśmy sobie ręce na zgodę i wróciliśmy do pokoju. Było głośno, dziewczyny razem z gośćmi świetnie się bawiły, widać było, że Hiszpanie nie są aż tak wymęczeni podróżą jak się zdawało. Kiedy weszliśmy ponownie do pokoju, Gustavo widząc to zawołał do nas.
-         Que secretos!? (czyt. ke sekretos) co oznaczało, że zauważył, że mamy jakieś swoje tajemnice. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale Anthony mnie wyręczył:
-         Tak, wielkie sekrety. – Potem wszyscy zaczęliśmy się śmiać, nie wiadomo nawet z czego. Śmialiśmy się jak głupi wszyscy, mimo że tego wina nie wypiliśmy jak na razie aż tak dużo. Potem śmialiśmy się z opowieści Andresa, który strasznie dziwił się, że wybierając się do nas ubrali się jak na lato, gdyż w Barcelonie było ponad 30 stopni, a wysiadając z samolotu na południu USA zastała ich ulewa. W sumie muszę przyznać, że mieli talent do zabawiania innych, wszystko co opowiadali było ciekawe tak, że można było posiedzieć, posłuchać, pośmiać się. Nagle Sophie się odezwała:
-         Wiecie, że John ma ciocię w Barcelonie? – Na to Andres spytał się czy naprawdę, a potem czy byłem kiedykolwiek w Hiszpanii i Barcelonie, jednak powiedziałem prawdę, że nigdy. W sumie zawsze marzyłem, żeby zwiedzić jakiś europejski kraj, lecz  niestety, nigdy nie miałem nawet okazji zwiedzić swojego kraju, być w  Nowym Jorku,a co dopiero mówić o europejskich krajach jakim jest Hiszpania.
-         O! To tym bardziej, w tym roku przylatujecie wszyscy do Barcelony! –krzyknął Andres.
-         Dobrze., tylko pod warunkiem, że nikt mnie nie wrzuci do morza. – przypomniała żartując Camille, patrząc na Gustavo..
-         Bardzo zabawne – Gustavo spojrzał przekornie na Camille. Pogadaliśmy jeszcze z dobre dwie godziny, wynieśliśmy do kuchni jedzenie. Kuchnia wyglądała tragicznie, cała zastawiona jakimiś miskami z potrawami. Ach, tyle tego wszystkiego było. Potem Gustavo wyjął dwie płyty, jedną ofiarował Sophie coś mówiąc po hiszpańsku, a drugą Camille i rzekł do niej:
-         Oto płyta z hiszpańskimi piosenkami, mam nadzieję, że Ci się spodoba. Na wszystkie złe i dobre chwile w Twoim życiu. Zanim poczujesz się, że jesteś sama, pamiętaj, że są ludzie, którzy są z Tobą i będą z Tobą. – powiedział to głosem tak poważnym, a Camille od razu zrobiła się cała czerwona i tylko odpowiedziała:
-         Dziękuję Ci bardzo. To bardzo miłe z Twojej strony.
W sumie chyba powinienem się uczyć takich otwartych gestów  od Gustavo, chętnie zrobiłbym jakąś niespodziankę Anrei z jakąś dedykacją od serca, żeby była tylko odpowiednia na to okazja. Pomyślałem o tym półżartem i półserio, a potem Sophie włączyła swoją płytę, zanim Camille zdążyła pierwsza to zrobić ze swoją. Na płycie Sophie było dużo  fajnych przebojów hiszpańskich, które wpadły nam z ucho. Nagle Andres się mnie spytał:
-         To ta Twoja ciocia jest Hiszpanką?
-         Nie – odpowiedziałem – Najpierw jej mąż wyjeżdżał tam do pracy, potem ciocia znudziło się tutaj, więc znalazła w Barcelonie dla siebie samej ciekawą pracę, a że znała hiszpański, to jej się jeszcze bardziej powiodło. No i później sprzedali mieszkanie i przeprowadzili się na stałe do Hiszpanii.
-         Rozumiem. – powiedział Andres. Nagle poderwał się Anthony:
-         Przepraszam, miło było, ale na mnie już czas. Dobranoc. – powiedział  ziewając i wyszedł z pokoju zagadując mnie – Ty też długo nie siedź, bo zaśpisz jutro na to co masz zrobić.
-         Spokojnie, jutro mam wolne! Na szczęście – zaśmiałem się.
-         W porządku,  tylko nie uciekaj rano  stąd potajemnie, żebyś więcej takich numerów jak dzisiaj nam nie robił – ostrzegł żartując sobie Anthony i  kiwając palcem i poszedł do swojego pokoju. – Jednak ja już też robiłem się senny, pomyślałem, że zostawię dziewczyny same z gośćmi, szybko się pożegnałem i poszedłem spać. Przydał mi się taki jeden wieczór rozrywki, bo nie pamiętam kiedy ostatni raz poczułem się tak swobodnie. Szybko wykąpałem się, po czym położyłem się, i mimo że byłem bardzo zmęczony dzisiejszym dniem, ciągle analizowałem sobie wszystko po kolei, także przebieg całego dnia . Później postanowiłem, że jutro zadzwonię do Andrei  dowiedzieć się ile kosztować będzie naprawa jej samochodu, gdyż stłuczka spowodowana była tylko i wyłącznie z mojej winy i ja poczuwałem się odpowiedzialny za naprawę. Jeżeli by kierował jakikolwiek inny kierowca na miejscu Andrei i w niego bym wjechał, to na bank skończyłoby się dla mnie rozprawą sądową i nie  tylko odebraniem prawa jazdy, ale jeszcze mógłbym dostać poważniejszy wyrok. Przewracałem się z boku na bok, słyszałem tylko chrapanie Anthony. Wstyd mi się zrobiło też, że nie starczyło mi odwagi i nie zadzwoniłem dzisiaj do Andrei, a cały dzień o niej myślałem.. A powinienem był  spytać się czy nadal wszystko jest w porządku, jak żyje po tej stłuczce. To było niesamowite uczucie myśleć o niej, rozmawiać z nią. Kiedy zamykałem oczy widziałem tylko jej twarz, te jej niezwykłe błękitne oczy, w których jakbym widział swoje niespełnione marzenia, coś co tak bardzo pragnąłem. Andrea, która tkwiła w moich myślach, nie dawała mi usnąć. Nie wiem ile czasu trwało zanim zasnąłem. Leżałem, myślałem, aż nie wiem kiedy zasnąłem.