ROZDZIAŁ II
Właśnie wszedłem do mieszkania, które wynajmowałem w Hayward. Jakie miałem szczęście. Andrea jest cała zdrowa. Przyjechał po nas znajomy taksówkarz. Poczekał na nas w szpitalu. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Był też tak miły, że odwiózł z powrotem Andreę, nie tyle, że do jej przyjaciółki, ale tam dokąd jechała. Wymieniliśmy się z nią numerami telefonu. Obiecała, że napisze jak zajedzie. Będę czekał na ten esemes. Nie zasnę wcześniej. Mimo, że miałem męczący dzień, nie prędko zasnę. Po cichu rozebrałem się. Nie chciałem, żeby współlokatorzy wychodzili i mnie zasypywali pytaniami czemu tak późno. Jednak po chwili wyszedł Anthony z pokoju:
-
Człowieku, zakochałeś się czy co? Myślałem, że coś się już coś
się stało – wykrzyknął na mój widok.
-
Nie, wszystko ok. Miałem małą stłuczkę, ale jest dobrze. Miałem szczęście.
-
Stłuczkę? O Boże, co ja słyszę! – z łazienki z ręcznikiem na
głowie wybiegła Camille.
-
Spokojnie, już wszystko dobrze, nawet nie wezwaliśmy policji.
Skończyło się na oświadczeniu, tyle, że samochód nie nadaje się do jeżdżenia.
Pojechał do naprawy. Więc kilka dni będę poruszał się autobusem.
-
Co ja słyszę? Boże! – A skąd kasę weźmiesz na tę naprawę?
–spytała przerażona.
-
Mam odłożone na czarną godzinę, czy tam nagły wypadek.
- Już na przedpokoju stali wszyscy współlokatorzy: Anthony,
Camille, Sophie, nie było jedynie Matthew, który wyszedł jak zwykle ze swoją
dziewczyną na romantyczny wieczorny spacer, pewnie poszli do kina itd. Ale ja byłem za bardzo w szoku,
żeby odpowiadać na pytania, chciałem być sam. W sumie cieszę się, że sam mam
pokój, bo Camille dzieli go z Sophie, Anthony z Matthew, a ja z nikim go nie dzielę.
Nikt mi więc nie będzie przeszkadzać. – Przepraszam Was bardzo, ale lepiej będzie jak położę się
już spać. Pogadamy jutro. Dobranoc. – Nie zważając na nich wszedłem do swojego pokoju.
I położyłem się na łóżku. Myślałem tylko o niej, myślałem o Andrei. Nagle
usłyszałem dźwięk esemesa. Serce
zaczęło mi łomotać jak nie wiem, byłem tym taki podniecony. Odczytałem: „Jestem
u cioci, właśnie jemy późną kolację i
wspominamy dawne czasy. Dziękuję za wszystko. Dobranoc. I do następnego
zobaczenia, miejmy nadzieję” – miałem dziwną ochotę napisać do niej „Dobranoc
kochanie”, ale się powstrzymałem. To ja powinienem dziękować i przepraszać, a
nie ona dziękować mi, przecież za co? Za rozbicie auta? Odpisałem jej tylko:
„To ja dziękuję i przepraszam. Śpij dobrze i miłego pobytu u rodziny” – długo
myślałem, wykąpałem się, ale później leżałem i myślałem tylko o niej. Nie
mogłem spać. Słyszałem nawet jak Matthew wrócił z randki. On jest
szczęściarzem. Wszystko mu się zawsze układało. Ma piękną dziewczynę. Ale ja
kilka godzin temu poznałem Andreę. Ona jest dla mnie już tak ważna. Nie
rozumiem tego. Zauroczyłem się? Czy może się zakochałem od pierwszego
wejrzenia. Przecież tyle dla niej mógłbym zrobić, mimo że jej nie znam. Sam
siebie nie mogłem zrozumieć, dlaczego o niej cały czas myślałem.
*
-
John, wstawaj, za pół godziny zaczynasz pracę! – Sophie
zaczęła mną potrząsać.
-
Chwileczkę – prawie
całą noc nie spałem, więc byłem teraz nieprzytomny.
- Ej, przecież szef Cię wyleje jeżeli się spóźnisz!– Na te słowa Sophie, ocknąłem się. Faktycznie! Musiałem się szybko wyszykować. Co się stało z moim
budzikiem? Może wyłączyłem go nieświadomie? Robię tak jak jestem bardzo śpiący.
-
Dzięęki. – powiedziałem do Sophie i poszedłem do łazienki. Gdy
już szybko się ubrałem, od razu podążyłem do drzwi.
-
A śniadanie? – spytała Sophie biegnąc za mną
-
Dzięki, ale nie trzeba. Na razie
– i wybiegłem z domu kiwając głową jej na pożegnanie. Następnie zrobiła
zdziwioną minę i odpowiedziała tylko:
-
No pa.
Zbiegłem ze schodów, wybiegłem z
budynku, gdy nagle oprzytomniałem, że
samochód mam w naprawie, więc
nawet nim nie podjadę, a było już tak późno. Zastanawiałem się, ile pieniędzy
będzie mnie kosztowała stłuczka, ale całe szczęście znam dosyć Caspra i może
trochę mi upuści. A bez samochodu ani rusz! Gnałem jak głupi, żeby
jak najszybciej dotrzeć do pracy, zerkałem tylko na zegarek. Biegłem
przez przejście dla pieszych, przez ulicę, w stronę przystanku autobusowego, z myślą, że może nim jakoś
dojadę i będzie szybciej. Inaczej pewnie szef zwolni mnie z pracy. Nie
wiem, co ile minut tutaj jeżdżą
autobusy, zawsze wybierałem dojazd własnym samochodem, albo robiłem sobie długi
spacer do pracy. Biegłem, do najbliższego przystanku, właśnie ujrzałem, że
jakiś autobus właśnie podjeżdżał, przyspieszyłem, pomyślałem, że jeszcze tylko
momencik i zdążyć. Już podbiegałem pod przystanek, niestety wszyscy ludzie
wsiedli i autobus odjechał centralnie przed moim nosem. Ze złości sam do siebie
zakląłem. Sprawdziłem szybko rozkład jazdy. Następny autobus miałem dopiero za
15 minut, a doliczyć musiałem czas na
dojście do sklepu, w którym pracowałem. A więc postanowiłem pójść pieszo
i zacząłem biec i przeciskając się przez tłumy w mieście, słysząc za mną jakieś
stękanie i komentarze starszych babć, które frustrowały się niezmiernie i
słyszałem, że narzekały na moje „karygodne” zachowanie poprzez to, że
przeciskałem się. Przed przejściem przez ulicę, nie zważałem na czerwone,
palące się światło i tłum gapiów, przechodziłem na czerwonym, zamiast poczekać
spokojnie na zielone. Biegłem kawałek drogi, zdyszany, niechlujnie ubrany,
jednym słowem zupełnie nieogarnięty.
Spóźniony piętnaście minut
wpadłem do sklepu, w którym pracowałem. Szef, który akurat pechowo sprzedawał
ze mną w piątki, a dzisiaj był akurat piątek, gdy wbiegłem o sklepu obsługiwał
ostatnią osobę. Kiedy już obsłużył,
a owa kobieta opuściła sklep, szef spytał mnie się ironicznie :
-
Wyspałeś się?
-
Przepraszam za spóźnienie. Nie wiem jak to się stało. Budzik coś mi nie zadzwonił. –zacząłem się tłumaczyć.- Takim dziecinnym
tłumaczeniem się wywołałem jeszcze
większą złość i kpinę u szefa.
-
Hahaha dobre mi to, budzik biedakowi nie zadzwonił, hahaha, nie no kolesiu, chyba zaczynam się domyślać,
za kogo ty mnie masz.
-
Przepraszam najmocniej – zacząłem jeszcze raz ze skruchą
prawie że drżąc.
-
To nie jest już pierwsze Twoje spóźnienie. Także jeszcze raz
się spóźnisz, i zwalniam Cię. Wiesz, ilu teraz chętnych znajdzie się na Twoje
miejsce? I to dorosłych! Widocznie dwadzieścia lat to wiek niewystarczający na
odpowiedzialnego pracownika. Ciebie, przyjmując do pracy wziąłem za dorosłego,
odpowiedzialnego już faceta, ale teraz widzę, jak bardzo się pomyliłem. Hm – chwilę zaczął się zastanawiać- Dam Ci
szansę. Ostatnią. Nie zmarnuj jej! – popatrzył mi groźnie i stanowczym wzrokiem
w oczy.
-
Dziękuję bardzo i przepraszam raz jeszcze. – Odpowiedziałem, i
stanąłem za drugą kasą.
-
Nie dziękuj, wykorzystaj
to po prostu . Naprawdę wiele osób w dzisiejszych czasach cierpi na
bezrobocie. – W tej chwili weszło do sklepu kilkoro klientów, razem z szefem
zaczęliśmy ich obsługiwać. I dzień jak co dzień. Praca w sklepie całymi dniami
mnie wykańczała. Przecież miałem w życiu większe ambicje, niżeli tylko stanie
za ladą. Przecież muszę z czegoś żyć. Zarwałem turystykę, kierunek, który zawsze mnie pasjonował. Teraz jestem
prawie że zgubiony. Andrea była dla mnie jakąś ostatnią nadzieją, to ona chyba
wczoraj nadała memu życiu pewne
kolory, a w jej oczach widziałem
spełnienie marzeń, przebywanie koło niej dodawało mi jakiejś dziwnej chęci
życia, po prostu chciałbym, żeby była przy mnie. Nie sądzę, że to takie
zwyczajne zauroczenie jakie często występuje w latach szkolnych. Wiele razy
byłem zauroczony w dziewczynach, ale to
było zupełnie co innego niż to coś, co jest teraz. Te dziewczyny nie dorastały
do pięt Anrei, ani poziomem urody, ani charakterem, bądź poziomem
intelektualności. Pomyślałem, że muszę o nią jakoś zawalczyć. Zacząłem marzyć i wszystko po kolei odtwarzać: wczorajszy dzień, widziałem wciąż Ją w moich myślach, wspominałem Jej spojrzenia, gdzieś w głowie słyszałem
wszystkie Jej słowa i widziałem te łzy w oczach, które spływały po Jej
policzkach jak diamenty, kiedy wysiadała z samochodu.
-
Halo???!!! – krzyczała do mnie jakaś klientka sprzed lady.
-
Tak, tak, słucham, co
podać? –spytałem
-
Powtarzam Panu już trzeci raz, a Pan, w ogóle nic nie słyszy!
Po co Pan tu jest? Żeby spać??!! – tak oto darła się kobieta w wieku ponad
pięćdziesięciu lat, oburzona jak nie wiem, co – Proszę sześćdziesiąt deko
piersi z kurczaka. – Ocknięty nieco,
szybko podszedłem do części mięsnej.
-
Pokroić czy nie? – spytałem.
-Oczywiście, że pokroić proszę. – zażądała klientka. – Zacząłem
kroić, teraz muszę skupić się na krojeniu mięs, podawaniu makaronów, jajek
itd., a nie na swoich marzeniach, które zapewne się nie spełnią. Szef miał
rację. Zachowuję się jak dziecko. Pokroiłem, a kupująca kobieta dodała -
Jeszcze majeranek i dwa kilo tych jabłek. Zacząłem wkładać wszystko do
reklamówki, poszedłem po jabłka, przyniosłem je, aby zważyć, gdy kobieta
wrzasnęła:
-
Co to ma być???!! Czy pan mnie ma za świnię? Czy za starą
idiotkę?! Ja takich zgniłych nie będę jadła. Sam pan może je zjeść! Za kogo
masz mnie młody człowieku? Może trochę zaczniesz szanować starsze osoby!?
Wymień jabłka na jakieś normalne, na przykład na to. O, i na to! – Kolejka była
coraz większa, wszyscy zaczęli się na nas patrzeć, czułem się niezręcznie,
odłożyłem jabłka, naprawdę, mogę zaręczyć, iż
one nie były wcale zgniłe, były co najwyżej lekko przybrązowione i tylko
kilka. Dla pewności jeszcze spytałem, żeby uniknąć kolejnego zbędnego
marudzenia.
-
O te jabłko Pani chodziło?
-
Nie, tamto po lewej , proszę.
-
Aha! To? – wziąłem jabłko, które sobie zażyczyła. Ludzi
patrzyli na mnie i na tą kobietę jak na idiotów, którzy nigdy nie widzieli na
oczy jabłek.
-
Nie to! Tamto jeszcze po lewej. Czy to takie trudne? – w
głosie klientki słyszeć można było irytację.
-
Tak, żeby Pani wiedziała, że takie to trudne. Może proszę
samemu sobie wybrać, jak Pani nie odpowiada moja obsługa. – w końcu
odpyskowałem całkowicie zestresowany i zdenerwowany.
-
Słucham? Ty będziesz się tak do mnie odzywał!!!??? Ja Cię
nauczę jeszcze szacunku do starszych smarkaczu! Nie wiedziałem co odpowiedzieć, ale jakiś Pan z tyłu wtrącił się:
-
Przepraszam szanowną Panią
najmocniej, ale ja się spieszę do pracy i czy mogłaby łaskawie Pani nie
przeciągać? – stanowczo przemówił, lekko podniesionym zirytowanym głosem.
-
Czy ja się przesłyszałam?! To nie do wiary, Pan nie widzi co
się tu dzieje? Ja mam jeść zgniłe jabłka? Za kogo Wy mnie macie do diabła,
ludzie?!
-
Po prostu Pani gadanie tutaj jest nie na miejscu. Proszę
cztery bułki, te chude kabanosy i ze dwa pomidory. – zwrócił się do mnie. – A
pani poczeka, bo nie wszyscy mają ochotę wysłuchiwać Pani pretensje, a
osobiście nie mam zamiaru spóźnić się przez Panią do pracy. - Kobieta trochę jeszcze pomarudziła sobie,
jacy ludzie wszędzie są chamsy, zapłaciła z wielką łaską, zapowiadając, że jej
noga w tym sklepie więcej nie postanie, a później dokładnie przeliczała wydaną
resztę podczas, gdy obsługiwałem tego następnego pana. Aha, jak mam wchodzić w
szczegóły, to jeszcze tylko słychać
było głośne liczenie i komentarze
awanturniczej klientki, że na pewno z wielką chęcią bym ją oszukał. Niektórzy
klienci bywają naprawdę bardzo denerwujący. Dzień się wyjątkowo ciągnął i
myślałem, że już nie wytrzymam. Wcześniej szef całe szczęście szybko wymienił
za ladą się z panią Issabella, która pracowała na drugą zmianę, a dzisiaj
trochę wcześniej przyszła do pracy. Natomiast ja w piątki pracowałem od samego rana, aż
do godziny osiemnastej. Kiedy wyszedłem, to pierwsze o czym pomyślałem, to było
to, żeby pójść do knajpy i się napić. Poszedłem do baru obok, usiadłem za ladą,
zamówiłem kufel piwa, a później poszedłem na długi samotny spacer po Hayward.
Smutno mi było. Zawsze marzyłem o dobrych studiach, wymianie zagranicznej, a
teraz stoję za ladą. Czułem się tak bardzo samotny, mimo wszystko miałem ochotę
zadzwonić do Andrei, spytać jak mija dzień, a przede wszystkim usłyszeć jej
głos. Wróciłem do mieszkania.
-
O John, dobrze, że jesteś!- powiedziała Camille wybiegając z
pokoju z trzema wygniecionymi jej
koszulami w ręce. – potrzebujemy męskiej ręki. – mógłbyś podłączyć
światełka ozdobne w kuchni, gdyż my nie możemy sobie z Sophie z tym poradzić, a
będziemy mieli gości?! – Pomyślałem, że chociaż do tego będę potrzebny. W końcu
na coś się im przydam. Poszedłem po
śrubokręty i zacząłem wkręcać ozdobne żarówki i wieszać je po kuchni.
-
A jeśli można wiedzieć, kogo będziemy dziś gościć, bo widzę,
że Wy macie dobre humory na całego – spytałem dziewczyny żartując.
-
A nie zgadniesz! – Camille podskoczyła z radości – Wpadają dziś do nas
kuzyni Sophie z Barcelony!
-
Sophie to się najbardziej cieszy z tego powodu, że poderwie
Gustavo! – wchodząc do kuchni dodała żartem Sophie.
-
Nieprawda! – odpowiedziała Sophie głosem, w którym słychać było przekomarzanie się.
-
Yyy, chwileczkę, dacie mi się wypowiedzieć? – spytałem.
-
No pewnie! Śmiało – odpowiedziała Sophie.
-
Czy ja dobrze zrozumiałem. Aż z Barcelony?
-
No tak, no bo widzisz. Odkąd mój wujek Fred wyjechał do
Barcelony i poznał Gilbertę, jego obecną żonę podczas winobrania, to zaraz potem poleciał do niej już na stałe. No i dzisiaj ma podwójne obywatelstwo. Dziwne, czyż nie? Taka nagła zmiana kontynentu.Wolał osiedlić się tysiące kilometrów stąd, aż za oceanem. Ale cóż, bywa.–
Sophie zaczęła szczegółowo opowiadać historię jej wuja. Camille przerwała:
-
Dobra, nie zanudzaj chłopaka. Chodzi nam o to, że będziemy
mieli zagranicznych gości w domu przez weekend! – na końcu zdania Camille
wydała pisk radości, zatarła ręce i podskoczyła do góry! Sophie na to rzekła:
-
No i popatrz John, czyż ona nie chce ich poderwać? Jasne, już
wierzę Ci wierzę Camille, że nie podrywasz w ogóle mojego kuzyna! – skończyła z żartobliwą ironią. Natomiast ja wcale nie
myślałem o tym co mówiły dziewczyny, to nad czym myślałem było jedną, jedyną rzeczą: jaki to jest zbieg okoliczności, że Andrea jest w
połowie także Hiszpanką, kuzyni Sophie z Hiszpanii zaraz tu będą, a na dodatek tego,
znowu mi się przypomniał cały wczorajszy incydent. Camille przerwała moje
myślenie wykrzykując żartobliwie do Sophie.
-
No co? Po prostu cieszę się, że będzie się coś tutaj
działo.
- Tak, może zasugerujesz mi, że prowadzisz nudne życie, z nikim nie wychodzisz, że tylko i wyłącznie czekasz na atrakcje typu: goście zagraniczni. Tak?
-
Nic Ci nie zasugeruję. - Camille nie dawała nadal za wygraną
-
Już widzę! Pamiętam, jak ostatni raz się żegnałaś. Na
pożegnanie z Gustavo ryczałaś jak głupia, tuląc się do niego, wszyscy
myśleli, że jesteście w sobie zakochani. – droczyła się Sophie.
-
Płakałam jak ty, to było na pożegnanie. To o niczym nie
świadczy. – odpowiedziała drażniąc się dalej Camille.
-
Dobrze, już dobrze.
Spokój! – przerwałem to ich niekończące się babskie droczenie się. – W ogóle
oni znają dobrze angielski?
-
Andres nauczył się u babci na wakacjach jak tu przyjeżdżał, a
poza tym szkoła robi swoje. Jakby na to nie patrzeć, w końcu jest
to wiodący język, więc powiedzmy, że nie mają problemu z dogadywaniem
się – rzekła Sophie – Hm, natomiast Gustavo
ma beznadziejny akcent, umie oczywiście się porozumieć, bo nieznajomość języka
angielskiego przez młodego człowieka równa się z porażką. Co tu by więcej
mówić.
-
Aha, a wiecie? Ja też umiem trochę mówić po hiszpańsku!–
wtrąciła Camille.
-
Niesamowite! – Sophie zaczęła się nabijać z przyjaciółki. -
Nie musisz mi przypominać. A tak w
ogóle Twój hiszpański brzmi gorzej niżeli Chińczyka. Ty tylko chodziłaś w
Hiszpanii i wszystkich po kolei prosiłaś, żeby mówili po angielsku– Camille się
zirytowała i zaczęła się dalej przekomarzać z przyjaciółką.
-
Nie wiesz, bo nie słyszałaś jak Chińczycy mówią po angielsku.
-
Właśnie, że słyszałam – Sophie nie ustępowała.
-
Ciekawe gdzie? – Camille również pierwsza nie popuściła przekomarzań.
-
Skończyłyście się kłócić czy nie? – przerwałem, bo powoli stawało
się to nudne – będziemy i tak rozmawiać po angielsku, więc o co Wam chodzi. To
po pierwsze. Chyba, że po hiszpańsku,
ale nie wiem czy ktoś na tyle zna ich język
-
Jak to kto? Przecież Sophie zna go tak dobrze, w końcu ona
wszystko wie najlepiej. – Camille wybuchła śmiechem. Ach, te kobiety,
pomyślałem sobie, ich się nigdy nie da zrozumieć.
-
Bardzo śmieszne. Jako jedyna osoba wśród nas wszystkich potrafię porozumieć
się po hiszpańsku. – Sophie powiedziała to tak, jakby się przechwalała, a
że zabrzmiało tak komicznie, razem z Camille wybuchliśmy
śmiechem, przydało mi się to w końcu, bo nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak
śmiałem. Nagle do kuchni wszedł
Anthony.
-
O czym Wy tam tak nawijacie?! Słychać was aż na klatce
schodowej – Anthony właśnie chwilą wrócił razem z zakupami wielkimi jak
nigdy.
-
To Ty już wiesz, że mamy gości? – spytałem Anthnony
błagalnym wzrokiem, jak zobaczyłem wielką torbę zakupów, po które wysłały go
Sophie z Camille. Że dziewczyny zachowywały się aż tak, jakby ci goście mieli do nas
przyjechać na co najmniej na dwa tygodnie.
-
Tak, wiem o wszystkim i już zostałem wrobiony w robienie zakupów- przytaknął – No i macie te
ryby swoje. Pięć filetów, jak chciałyście, śledzie i sardynki też na Wasze życzenie. Ja
nie lubię śledzi więc nie wiem kto to będzie wszystko jadł, ale ja się nie
odzywam - Anthony położył zakupy, łącznie z licznymi sałatami, wędlinami, serami
i trzema butelkami wina.
-
Nie marudź. No i dzięki, za te zakupy– rzekła Sophie
zabierając je pośpiesznie. – No i jeszcze jedną prośbę mam, właśnie do Ciebie John –
rzekła patrząc na mnie.
-
Oczywiście, że jestem w pełni do usług – humor mi się mimo wszystko poprawił i chętnie mogłem w danej chwili spełniać wszystkie
prośby Sophie i Camille. Czekałem tylko na to, żeby zająć się realiami, w
końcu odpływając od mych marzeń, gdyż myśl o Adrei żyć mi nie dawała od
wczorajszego wieczoru. Nie rozumiałem, dlaczego. Fakt, Andrea to ładna dziewczyna, nawet piękna i
inteligentna , ale zapewne to co się wydarzyło wczoraj już było i minęło, a ja robiłem sobie nadzieję
jak na nie wiadomo co wielkiego. W zasadzie to może i tego brakowało, żebym
zakochał się w dziewczynie poznanej w czasie stłuczki samochodowej.
Sophie poprosiła mnie, żebym
dzisiaj przeniósł się do pokoju Anthony i Mathew, a swój pokój odstąpił
gościom.
- To Wy już się tym
zajmiecie – Przeniesiecie się na dwie
noce do jednego pokoju. Matthew nie wróci na noc, śpi u Pauline, więc zapewne
się jakoś pomieścicie we dwójkę. Jutro rano Matthew zabiera ją do siebie do rodziców, także i w drugą noc go nie będzie .
Podobno ma oficjalnie przedstawić swoją dziewczynę. – Sophie zakończyła z plotkarskim akcentem..
-
A dziwisz się? W końcu niektórzy myślą już poważnie o jakimś
związku. – Odrzekł Anthony.- To John,
oczywiście możesz zanocować u mnie te dwie noce. Ale ja już nie martwię
się o dodatkową pościel dla gości.
-
Wy, patrzcie jaki bezczelny!! – zironizowała Sophie. – Tacy to już są faceci
w dwudziestym pierwszym wieku!
- Ej, nie tak ostro. Przypominam Wam, że to
ja zrobiłem te wszystkie zakupy. Kosztowało nas tak, jakbyśmy wyprawiali
wspólne święta – przypomniał Anthony
-
A ja wkręciłem Wam żarówki – dodałem
-
John, o Tobie mowy tutaj nie ma. Ty to jesteś epizod. – Anthony
ze mnie zadrwił. Przypuszczam, iż chyba za bardzo się zapędził. W danym momencie
zrobiło mi się przykro w duchu.
-
Co masz na myśli? – spytałem zdenerwowany kontynuując myśl
mojego współlokatora.
-
Nie no wiesz, brak w Tobie tego, no tego, hm no jak to się zwie,
hmm.. testosteronu! – skomentował mnie Anthony, akcentując słowo "testosteron". To było nieco chamskie i
bezczelne posunięcie z jego strony. Odwarknąłem mu na to:
-
No wiesz, nie każdy miał życie, w którym mamusia na zawołanie
kupowała mu najmodniejsze koszule i spełniała każdą zachciankę, nie każdy
chodził wyperfumowany pierwszą klasą, perfumami z najdroższych sklepów, a co
więcej, nie każdy życie ma jak z bajki, i że co chce to ma. Nie wiesz co to
jest, więc może wpierw przemyślisz zanim coś powiesz?!
-
Co ty zaczynasz mi
tutaj temat o Twoim życiu?! – Anthony zaczął ze mnie kpić. - Co to ma w ogóle
do rzeczy, człowieku zejdź wreszcie na Ziemię, obudź się?! Po prostu zmień się,
trochę więcej pewności siebie, zapisz się na jakąś siłownię, no nie wiem, weź
zmień całkowicie swoją osobowość, bo szacunek w oczach ludzi już całkowicie
tracisz. Tacy jak ty dziewczyny szybko nie znajdą. Wzbudzają jedynie w ich
oczach politowanie i żenadę – ciągnął dalej komentując mnie Anthony.
-
Nie Tobie to oceniać! – Odpowiedziałem uniesionym głosem, po
wysłuchaniu całego wykładu dotyczącego mojej osoby i wyszedłem z kuchni.
Poszedłem sprzątać swój pokój i codzienny bałagan, żeby móc wpuścić tutaj
gości. Camille z Sophie zaś popatrzyły na Anthony z wyrzutami, a następnie
Camille odezwała się w mojej obronie:
-
Przegiąłeś, chłopak naprawdę nie ma w życiu łatwo. Nie zdajesz
sobie ile on przeszedł?!
-
A bo ja wiem ile on przeszedł?! – Anthony nie wykazywał ani
odrobiny zrozumienia.- Czy ja mam coś do jego przejść? Nie! Rozumiem, że on
dużo cierpiał, ale w końcu to już dorosły facet, a nie dzieciak. I czym prędzej to zrozumie tym lepiej dla
niego.
-
Mylisz się, porównaj sobie jego życie i Twoje – za mną
wstawiła się też Sophie.
-
Proszę Was. Jak zacznę wyliczać ile razy ja miałem problemy.
Raz zostałem pobity tak, że wylądowałem w szpitalu.
-
Bo zadawałeś się tylko i wyłącznie zawsze z samą patologią, ćpunami, alkoholikami i chlałeś
ile wlezie, więc teraz się dziwisz?! A on był poniżany całe życie , za to, że
nie ma rodziców?! Że nie mieszka w pałacu jak Ty?! – Sophie uniosła się strasznie
w mojej obronie.
-
W jakimże pałacu? Kobieto!! – drwił nieustępliwie Anthony. Nastała chwila milczenia, po czym
naraz odpuścił
- Macie rację, przegiąłem. Nie wiem co we mnie wstąpiło.
-
Po prostu twoje komentarze często są nie na miejscu –
westchnęła Sophie.
Ja w tym samym czasie sprzątałem pokój,
zastanawiając się i dochodząc do wniosku, że
Anthony miał jednak rację. Muszę zabrać się za swoje życie. Muszę coś w
nim zmienić, gdyż nie chcę całe życie zamartwiać się. Ale tak ciężko mi żyć bez
babci! Gdy ją miałem, czułem się szczęśliwy, że po prostu jest. Mogłem jej
powiedzieć wszystko, była osobą niezwykle ciepłą, serdeczną, która chciała dla
mnie jak najlepiej zawsze, niezależnie od sytuacji i dnia. Długo nie mogłem się
pozbierać po jej śmierci, nadal nie byłem się pozbierać. Zresztą, postanowiłem
się spakować całkiem i wyjechać na cały weekend do domu. Po co mam tu
przeszkadzać, podczas gdy reszta współlokatorów będzie się dobrze bawiła z
Hiszpanami. Ja tu do niczego im nie jestem potrzebny. Jeszcze popsuję im humor.
Taka prawda. Wiem, po śmierci babci jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie,
wiele osób dostrzegało we mnie tylko ból, cierpienie po utracie ukochanej dla
mnie osoby. Oczywiście nie pokazywałem tego wszystkim dookoła, lecz po prostu
nie potrafiłem się za nic uśmiechnąć. A to było widać. Życie straciło dla mnie
w pełnym stopniu sens. Właściwie całkowicie. Nie miałem osoby, której mógłbym
się tako zwierzyć, nieraz Sophie chciała ze mną porozmawiać, ale i tak ona
wszystko powtarzała Camille, zresztą w wielu rzeczach się z nimi i tak nie
potrafimy zrozumieć. A w ogóle po co mam komuś zawracać głowę swoimi problemami. Ciotka z
Hiszpanii dzwoniła jeszcze raz do mnie jak sobie z tym wszystkim radzę, że
wycieczka do niej byłby dla mnie wskazana. Radziła mi
także pójść na jakąś terapię do dobrego psychiatry, poczułem się jak jakiś
psychiczny człowiek i kategorycznie odmówiłem. Ale sam już nie wiedziałem co
zrobić, czy może jednak udać się i zwierzyć specjaliście się ze swoich problemów. Nie
zważając spakowałem walizki, zacząłem wkładać przydatne rzeczy i bez wahania
postanowiłem wybrać się do domu na wieś, pójść na pobliski dworzec kolejowy
bądź autobusowy, złapać jakiś pociąg
czy autobus, w końcu jakby nie patrząc na to, znajdowałem się w dużym mieście,
więc zawsze jakieś połączenie się znalazło. Pokój nadawał się już do przyjęcia gości, wszystkie najbardziej
przydatne mi rzeczy zabrałem i włożyłem
je do walizki. Robiło się już ciemno, pogoda była jakże deszczowa i sucha, mimo
to, nastrój mi się automatycznie pogorszył i na nic nie miałem praktycznie
ochoty. Chciałem pobyć sam, gdyż tutaj
na pewno całą noc będzie się odbywać impreza. A ja mam żałobę. W tym
momencie do pokoju weszła Camille:
-
Ej, co Ty robisz? – spytała z oburzeniem
-
Nie widzisz? Jadę do domu – odpowiedziałem.
-
No chyba żartujesz! Nie możesz się przejmować takimi
drobnostkami! Nie dawaj mu za wygraną!
-
Ja się nie daję, po prostu zapomniałem, że wypadło mi coś
ważnego – odpowiedziałem na odczepnego po raz kolejny.
-
Przecież widzę, nie bądź śmieszny?! – próbowała mnie
zatrzymać. Nie zważając na nią, szedłem już do drzwi. Otwierałem już je, kiedy
Camille przytrzymała je ręką. – Naprawdę, nie pokazuj tego po sobie. Ja
rozumiem, jak się możesz czuć, ale proszę Cię, nie pozwól, żeby taka rzecz
decydowała o Twoim wyjeździe.
-
Wiesz co, nie mam po prostu nastroju, tylko Wam weekend
zepsuję. –odpowiedziałem.
-
Nie gadaj głupot, będzie nam miło jak zostaniesz.
-
Wam, czy Tobie? Bo Anthony to tylko na rękę jak się wyniosę.
Nie będzie musiał dzielić pokoju z takim epizodem jak ja –zadrwiłem i widząc
zakłopotanie Camille, położyłem rękę na jej ramieniu. – Nie gryź się tak, wiem,
że chcesz dla mnie dobrze. Ale nie martw się, dam sobie radę. - Uśmiechnąłem
się, żeby ją pocieszyć. Nie zatrzymywała już mnie dalej. Wyszedłem z domu.
Szedłem przed siebie. Akurat dzisiaj pogoda była brzydka i pochmurna. Wiał
wiatr. Był już wieczór i robiło się coraz ciemniej. Podszedłem na przystanek
autobusowy, niestety nie było żadnych kursujących już w moim kierunku
autobusów. Nie zważając udałem się w
stronę dworca kolejowego, sprawdzić pociągi. Zacząłem myśleć znowu o Andrei,
jednakże tym razem z podejściem pesymistycznym, że nic na pewno z tego nie
wyjdzie. Przecież w końcu muszę zejść na ziemię, tak jak powiedział Anthony i
zacząć kiedyś myśleć realnie. Los skazał mnie zapewne na całe życie cierpienia
i tyle. Muszę się z nim uporać. Kiedy
dotarłem na stację, raptownie zaczął padać deszcz, zrobiła już się całkowicie
noc. Sprawdziłem od razu rozkład jazdy. Nie było czasu, do odjazdu zostało
jeszcze tylko dziewięć minut, a trzeba było wpierw jeszcze kupić bilet. Miasto
jak miasto: tłok, kolejki, przede mną
tylko stały jakieś babcie, które pięć minut zapewne kupowały bilet. Jedna
starsza pani przy kasie, kupująca
bilet, nie wiedziała czy podeszła do właściwej czy nie, przez co zrobiło się
nie lada zamieszanie. A że mi się śpieszyło, przeprosiłem ją i poprosiłem o
bilet dla mnie, tłumacząc, że nie mam wiele czasu. Stojąca seniorka
załatwiała już którąś minutę z rzędu swoje sprawy, a biletu jeszcze nie kupiła.
Do odjazdu były już tylko niecałe dwie minuty. Biegłem przez perony, jednak nie
mogłem odnaleźć właściwego, przeciskałem się przez ludzi, aż wreszcie znalazłem ten, którego szukałem. Od razu wbiegłem na schody, pociąg jeszcze stał, jednak wraz z moim
wejściem, rozległ się gwizd i pociąg ruszył tuż przed moim nosem. Sytuacja powtórzyła się tak, jak rano
autobus. Gdybym tylko tutaj był pół minuty wcześniej - pomyślałem sobie w duchu.
Spotkał mnie kolejny pech. Deszcz padał i padał. Byłem zdenerwowany w takim
stopniu, że ciężko by to opisać. Nie miałem zielonego pojęcia co powinienem
zrobić. Przez chwilę stałem w osłupieniu wściekły obserwując oddalający się ode
mnie pociąg. Chyba jestem skazany na nieustanne pechy i niepowodzenia! Rano uciekł
mi autobus, tym razem pociąg... Po chwili w furii zszedłem z peronu, zacząłem
się przeciskać przez cały wielki dworzec i jak tylko wyszedłem z budynku, od
razu deszcz zmoczył mi głowę. Deszcz padał, a ja zamiast jak najprędzej
gdziekolwiek się ewakuować, szedłem ospały, nieszczęśliwy przez to miasto,
myśląc tylko o tym, żeby się upić, albo zasnąć w jakiś długi sen, z którego wcale
nie muszę się wybudzać. Usiadłem na jakiejś mokrej ławce myśląc o moim
nieuporządkowanym życiu. Wtem naszła mi
myśl, że tak czy owak muszę się spotkać z Andreą w sprawie naprawy naszych
samochodów, tylko naprawdę nie miałem pojęcia skąd wziąć kasę, żeby jej
sponsorować naprawę i uratować mój własny honor. Bardzo chciałem spłacić swój dług, chociaż w takim stopniu
jakim mogłem. Nie wytrzymywałem już! Wczoraj oszołomiła mnie niezwykła uroda
tej pięknej dziewczyny, ale czas był zejść w końcu na Ziemię i posłuchać głosu
realiów. I zastanawiałem się czy faktycznie Casper upuści mi cenę, tak jak
przypuszczam. W przeciwnym razie, to pieniądze odłożone na czarną godzinę nie
wiem czy by wystarczyły. Musiałbym chyba wygrać na jakiejś loterii, żeby cokolwiek teraz zdziałać. Nie
wiem jakim cudem, ale muszę zdobyć te pieniądze! Postanowiłem, że jutro
zadzwonię do niej, a teraz byłem przemoknięty w takim stopniu, że zacząłem
dygotać i poczułem, że nie chcę już dalej siedzieć taki przemoknięty i
zmarznięty nocą na jakiejś ławce, jednej z ulic miasta. Z
wielką niechęcią musiałem wrócić na stancję. To będzie dla mnie wielka
kompromitacja, tak wychodzić i wracać jak rozhisteryzowana nastolatka. Ale cóż,
już zapewne niejednokrotnie się skompromitowałem. Tylko może nie przed kuzynami
Sophie z Barcelony. Co pomyślą, jak zobaczą mnie takiego zmokniętego? Tak czy owak musiałem wrócić. A może jeszcze
nie przyjechali? Postanowiłem, że na wszelki wypadek wejdę do domu cichaczem.
Tak, żebym miał szansę się jakoś doprowadzić do porządku, bo byłem cały
zmoknięty. Wszedłem do bloku. Powoli z lekkim napięciem wchodziłem na górę,
wsadzając klucz do szpary drzwi, już słyszałem jakieś głośne śmiechy, że otwierając
drzwi nie było słychać mnie zupełnie. W mieszkaniu usłyszałem na wstępie, jak
Camille stara się coś mówić po
hiszpańsku, jednak co chwilę się jąkała. Szybko doprowadziłem siebie do
porządku i poszedłem się przywitać. Wszedłem do pokoju Sophie i Camille, gdzie
się to całe przyjęcie odbywało,
znajdował tam się duży, rozłożony stół, a na nim mnóstwo potraw, rybnych,
mięsnych i różnych mącznych, a sałatek było tyle, że nie wiedziałem kto to
wszystko zje. Jednym słowem stół naszykowany był, jak dla dwudziestu osób.
Wszyscy zobaczywszy mnie, wchodzącego do pokoju poderwali się, a miny mieli
zaskoczone. Hiszpanie także. Pierwsze co powiedziałem do współlokatorów:
-
Przepraszam, jednak będziecie skazani na moje towarzystwo
przez weekend. – powiedziałem to jednak w sposób żartobliwy z uśmiechem na twarzy.
- No i nie wiesz jak się cieszymy. Nie wiesz
jak mi zależało, żeby Was poznać –odpowiedziała Sophie podchodząc do mnie i
kładąc rękę na moim ramieniu. To naprawdę miłe było, słyszeć słowa, że komuś na
mnie zależy, w życiu poza babcią chyba nikt mi tak nie mówił. Za nią ruszyli
goście. Następnie Sophie zaczęła po hiszpańsku przedstawiać mnie. A potem
rzekła do mnie, żebyśmy się poznali. Pierwszy z nich nieco wyższy o typowo
ciemnej hiszpańskiej skórze ubrany był w białą, ale modną koszulę, na szyi miał łańcuszek, włosy
postawione na żel.
-
To jest Gustavo, a to John. -
Po czym podaliśmy sobie ręce, a Gustavo rzekł po angielsku:
-
John, miło Cię poznać. – Następnie przywitałem się z Andresem,
który mówił z o wiele lepszym akcentem niż Gustavo. Był troszeczkę niższy od
niego, włosy też miał czarne, krótkie, jednak nie aż tak ułożone jak jego brat.
Przywitaliśmy się, pierwsze wrażenie wywarli na mnie jako bardzo otwarte,
pozytywne osoby. Potem usiedliśmy do stołu. Następnie Sophie zaczęła zarządzać
mówiąc po hiszpańsku , później wywnioskowałem, że tłumaczyła dokładnie menu i
zachwalała potrawy. I tak znaczna część, była zamawiana przez katering, jednak
przyznam, że z drugiej strony i tak dużo samodzielnie zrobiły jak na jeden
dzień. Hiszpanie coś żartowali, następnie zaczęliśmy jeść i faktycznie,
wszystko było wyjątkowo pyszne. Teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo byłem
głodny. Nagle Gustavo poderwał się:
-
Moment!- Po czym przyniósł butelkę hiszpańskiego wina i
powiedział, że to dla nas w prezencie, proponując czy nie chcemy czasem skosztować teraz. Sophie podziękowała
bardzo Gustavo, obiecując, że spróbujemy do jutrzejszego obiadu, a teraz
rozlano amerykańskie wino czerwone. Oczywiście Gustavo i Andresowi bardzo
wszystko smakowało. Wznieśliśmy toast. Gustavo wzniósł najpierw przemawiając po
hiszpańsku, jednak potem przełożył na angielski i na końcu powiedział „Na
zdrowie” dając sygnał, że zakończył przemowę. Toast był za nas wszystkich
tutaj, którzy przyjęliśmy ich w naszym ciasnym mieszkaniu, a my oczywiście dodaliśmy, że toast wypijemy
również za nich. Wszyscy stuknęliśmy się kieliszkami. Atmosfera była bardzo
dobra. Wszyscy się śmialiśmy. Andres, który perfekcyjnie potrafił mówić po
angielsku bez żadnych zająknięć bardzo się popisywał dowcipami, które
przekładał z jego hiszpańskiego na angielski,
czasem było coś niezrozumiałego dla nas, ale i to mu wychodziło
śmiesznie, przynajmniej było wesoło i panowała przyjemna atmosfera między wszystkimi
tu nami, że śmiałem się jak nigdy wcześniej. Widziałem jak Camille patrzyła ukradkiem na Gustavo,
to było widać gołym okiem jak się
podobał jej. Natomiast Sophie poczuła się gospodynią i ciągle nakłaniała gości
do spróbowania jeszcze więcej potraw i ubolewała, że wszyscy objedli się tak,
że nikt nie skosztował tego wszystkiego, ani nikt nie raczył spróbować jej
specjalności- sałatki owocowej. Nic dziwnego, skoro jedzenia było, jak już
wspomniałem, jakby dla dwudziestu osób. Zjedliśmy, po czym zaczęliśmy
rozmawiać. Nie spodziewałem się, że aż tak poprawię sobie humor. Dzisiejsza
kolacja była rozrywką dla mnie, zarówno jak i wypoczynkiem i czymś co mi się
przydało od dawna, tylko nie zdawałem sobie nawet z tego dobrze sprawy, że
potrzebowałem właśnie takiego wieczoru. Myślę, że zrobiło to dobrze dla nas
wszystkich. Nie myślałem o żadnych innych zmartwieniach, pomyślałem tylko
„Chwilo trwaj” i miałem niezwykłą chęć bawić się wraz z pozostałymi. Rozmowy były
prowadzone w większości po angielsku,
jednakże Sophie za wszelką cenę popisywała się jej hiszpańskim, który
rzeczywiście był na wysokim poziomie. Goście opowiadali o swoich ostatnich
wydarzeniach, o tym co u nich się dzieje, oczywiście we wszystko plącząc wątki
humorystyczne. Andres opowiedział jak kiedyś
założył się z kolegą, że wyjdzie mu symulowanie Włocha na mistrzostwach
świata w piłce nożnej zamiast Hiszpana, jednak, ludzie nie znający języków mu uwierzyli. Przy tym oczywiście
wszyscy się uśmialiśmy. Potem było śmieszniej, jak Camille opowiedziała
historię, jak podczas pobytu w Barcelonie Gustavo wrzucił ją do Morza Śródziemnego w jej nowej sukience i później pół
dnia musiała chodzić mokra. Na to Gustavo
powiedział, że jak przyleci następnym razem do Hiszpanii to zaręcza, że
to powtórzy. Camille odrzekła żartem, że skoro tak, to nie zamierza przylatywać
tam ponownie, bo czuje się zastraszana. Anthony wstał i podszedł do mnie
prosząc mnie o to, żebym z nim na chwile wyszedł do jego pokoju. Wyszliśmy i on
zaczął przemówienie:
-
Przepraszam, wiem, że
przegiąłem. Nie powinienem na Ciebie tak naskakiwać. Po prostu nie mogę
patrzeć jak rujnuje się Twoje życie,
jesteś młody, naprawę, powinieneś zawalczyć o to szczęście, bo uważam, że w
pełni na nie zasługujesz. Nie gniewaj się.- Nie ukrywam, że trochę zaskoczyło
mnie to co o mnie powiedział mój współlokator, ale nie chciałem dalej tego
ciągnąć. I tylko powiedziałem:
-
Jasne. – Chwile się na mnie jeszcze popatrzył, a ja
odpowiedziałem- Nie ma sprawy, już zapomniałem o tym. Możemy wracać do pokoju.
– Potem podaliśmy sobie ręce na zgodę i wróciliśmy do pokoju. Było głośno,
dziewczyny razem z gośćmi świetnie się bawiły, widać było, że Hiszpanie nie są
aż tak wymęczeni podróżą jak się zdawało. Kiedy weszliśmy ponownie do pokoju,
Gustavo widząc to zawołał do nas.
-
Que secretos!? (czyt. ke sekretos) co oznaczało, że zauważył,
że mamy jakieś swoje tajemnice. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale Anthony mnie
wyręczył:
-
Tak, wielkie sekrety. – Potem wszyscy zaczęliśmy się śmiać,
nie wiadomo nawet z czego. Śmialiśmy się jak głupi wszyscy, mimo że tego wina
nie wypiliśmy jak na razie aż tak dużo. Potem śmialiśmy się z opowieści
Andresa, który strasznie dziwił się, że wybierając się do nas ubrali się jak na
lato, gdyż w Barcelonie było ponad 30 stopni, a wysiadając z samolotu na południu USA zastała
ich ulewa. W sumie muszę przyznać, że mieli talent do zabawiania innych,
wszystko co opowiadali było ciekawe tak, że można było posiedzieć, posłuchać,
pośmiać się. Nagle Sophie się odezwała:
-
Wiecie, że John ma ciocię w Barcelonie? – Na to Andres spytał
się czy naprawdę, a potem czy byłem kiedykolwiek w Hiszpanii i Barcelonie,
jednak powiedziałem prawdę, że nigdy. W sumie zawsze marzyłem, żeby zwiedzić jakiś europejski kraj, lecz niestety, nigdy nie
miałem nawet okazji zwiedzić swojego kraju, być w Nowym Jorku,a co dopiero mówić o europejskich krajach jakim jest Hiszpania.
-
O! To tym bardziej, w tym roku przylatujecie wszyscy do
Barcelony! –krzyknął Andres.
-
Dobrze., tylko pod warunkiem, że nikt mnie nie wrzuci do
morza. – przypomniała żartując Camille, patrząc na Gustavo..
-
Bardzo zabawne – Gustavo spojrzał przekornie na Camille. Pogadaliśmy
jeszcze z dobre dwie godziny, wynieśliśmy do kuchni jedzenie. Kuchnia wyglądała
tragicznie, cała zastawiona jakimiś miskami z potrawami. Ach, tyle tego
wszystkiego było. Potem Gustavo wyjął dwie płyty, jedną ofiarował Sophie coś mówiąc
po hiszpańsku, a drugą Camille i rzekł do niej:
-
Oto płyta z hiszpańskimi piosenkami, mam nadzieję, że Ci się
spodoba. Na wszystkie złe i dobre chwile w Twoim życiu. Zanim poczujesz się, że
jesteś sama, pamiętaj, że są ludzie, którzy są z Tobą i będą z Tobą. – powiedział to głosem tak poważnym, a Camille od razu zrobiła się cała czerwona
i tylko odpowiedziała:
-
Dziękuję Ci bardzo. To bardzo miłe z Twojej strony.
W sumie chyba powinienem się
uczyć takich otwartych gestów od
Gustavo, chętnie zrobiłbym jakąś niespodziankę Anrei z jakąś dedykacją od
serca, żeby była tylko odpowiednia na to okazja. Pomyślałem o tym półżartem i
półserio, a potem Sophie włączyła swoją płytę, zanim Camille zdążyła pierwsza
to zrobić ze swoją. Na płycie Sophie było dużo
fajnych przebojów hiszpańskich, które wpadły nam z ucho. Nagle Andres
się mnie spytał:
-
To ta Twoja ciocia jest Hiszpanką?
-
Nie – odpowiedziałem – Najpierw jej mąż wyjeżdżał tam do
pracy, potem ciocia znudziło się tutaj, więc znalazła w Barcelonie dla siebie
samej ciekawą pracę, a że znała hiszpański, to jej się jeszcze bardziej
powiodło. No i później sprzedali mieszkanie i przeprowadzili się na stałe do
Hiszpanii.
-
Rozumiem. – powiedział Andres. Nagle poderwał się Anthony:
-
Przepraszam, miło było, ale na mnie już czas. Dobranoc. – powiedział ziewając i wyszedł z pokoju zagadując mnie –
Ty też długo nie siedź, bo zaśpisz jutro na to co masz zrobić.
-
Spokojnie, jutro mam wolne! Na szczęście – zaśmiałem się.
-
W porządku, tylko nie
uciekaj rano stąd potajemnie, żebyś
więcej takich numerów jak dzisiaj nam nie robił – ostrzegł żartując sobie
Anthony i kiwając palcem i poszedł do
swojego pokoju. – Jednak ja już też robiłem się senny, pomyślałem, że zostawię
dziewczyny same z gośćmi, szybko się pożegnałem i poszedłem spać. Przydał mi
się taki jeden wieczór rozrywki, bo nie pamiętam kiedy ostatni raz poczułem się
tak swobodnie. Szybko wykąpałem się, po czym położyłem się, i mimo że byłem bardzo zmęczony dzisiejszym
dniem, ciągle analizowałem sobie wszystko po kolei, także przebieg całego dnia .
Później postanowiłem, że jutro zadzwonię do Andrei dowiedzieć się ile
kosztować będzie naprawa jej samochodu, gdyż stłuczka spowodowana była tylko i
wyłącznie z mojej winy i ja poczuwałem się odpowiedzialny za naprawę. Jeżeli by
kierował jakikolwiek inny kierowca na miejscu Andrei i w niego bym wjechał, to na bank skończyłoby
się dla mnie rozprawą sądową i nie
tylko odebraniem prawa jazdy, ale jeszcze mógłbym dostać poważniejszy wyrok.
Przewracałem się z boku na bok, słyszałem tylko chrapanie Anthony. Wstyd mi
się zrobiło też, że nie starczyło mi odwagi i nie zadzwoniłem dzisiaj do
Andrei, a cały dzień o niej myślałem.. A powinienem był spytać się czy nadal wszystko jest w
porządku, jak żyje po tej stłuczce. To było niesamowite uczucie myśleć o niej,
rozmawiać z nią. Kiedy zamykałem oczy widziałem tylko jej twarz, te jej
niezwykłe błękitne oczy, w których jakbym widział swoje niespełnione marzenia,
coś co tak bardzo pragnąłem. Andrea, która tkwiła w moich myślach, nie dawała
mi usnąć. Nie wiem ile czasu trwało zanim zasnąłem. Leżałem, myślałem, aż nie wiem kiedy zasnąłem.
Och, człowieku masz wielki talent !!! Zakochałam się w tej książce !
OdpowiedzUsuńKocham Johna <3 Szkoda, że nie zadzwonił do Andrei :C
Ależ on ma pecha... Najpierw autobus a potem pociąg.Ale moim zdaniem dobrze się stało ! Dzięki temu poznał Andresa i Gustavo ! Och, kocham to opowiadanie !(Wiem powtarzam się, ale muszę !) <3 Czytam dalej :)
Asikeo^^
PS.Zapraszam do siebie na bloga i liczę na twoją opinię http://asikeo.blogspot.com
Mojej analizy ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuń-"Już na przedpokoju stali wszyscy co zamieszkiwali to mieszkanie" - czy nie prościej by było: "Już w przedpokoju stali wszyscy lokatorzy." ?
-"Matthewa" - Nie, nie, nie. Tak się nie odmienia. Poczytaj: http://marsowe-historie.blog.onet.pl/2012/04/04/poradnik-odmiana/
-"Szef cię wyleje, zaczynasz zaraz pracować"- nie 'gra' mi to stylistycznie. Co byś powiedział na zmianę tej wypowiedzi na to: "Szef cię wyleje jeśli się spóźnisz!" ?
-"wymienił za ladą się z panią Issabellą" - 1. szyk 2. pisownia imienia (Isabella)
-"Wróciłem do wynajmowanego mieszkania" - wyrzuciłabym "wynajmowanego". Nie musisz często podkreślać, że wynajmuje mieszkanie. Sporadyczne wzmianki wystarczą.
-"(...)powiedziała Camille wybiegając z pokoju z trzema wygniecionymi jej koszulami naraz." - a co byś powiedział na to: "(...)powiedziała Camille, wybiegając z pokoju z trzema wygniecionymi koszulami w rękach."
-" -A nie zgadniesz !– Camille podskoczyła. – Wpadają do nas kuzyni Sophie z Barcelony.
-Sophie to się najbardziej cieszy z tego powodu, że poderwie Gustavo! – wchodząc do kuchni dodała żartem Sophie.
-Nieprawda! – Odpowiedziała Sophie głosem ironiczno żartobliwym." - przeczytaj i przemyśl;)
-"poznał Gilbertę(jego dzisiejszą żonę) podczas..." - 1. "obecną" pasowałoby lepiej 2. jeśli ta wstawka należy do wypowiedzi postaci, nie oddzielaj jej nawiasem, tylko przecinkami. Chyba, że to coś w stylu wstawki narratora, nie wiem jak to nazwać. W tym wypadku się nie czepiam.
-"Teraz ja wcale nie myślałem o tym, jedynie o czym myślałem to była jedna rzecz, jaki to jest zbieg okoliczności, że Andrea(...)" - zastanów się nad tym zdaniem...
-"Ja za ten czas(...)" - znów narrator mówi pospolitym językiem. :/ A co z "ja w tym czasie", albo " ja w międzyczasie" ?
-"Życie straciło dla mnie w pełnym stopniu sens. Właściwie całkowicie." - przeczytaj uważnie i przemyśl. :)
-"(...)pogoda była jakże deszczowa i sucha zarazem" - jak pogoda może być deszczowa i sucha zarazem?? :o
-"Nie zważając na nią, szedłem już do drzwi. Otwierałem już je, kiedy Camille przytrzymała je ręką." - nie podoba mi się to powtórzenie słowa "już"...
CDN
-"(...) jednak nie mogłem odnaleźć go" - kogo?? -"aż wreszcie znalazłem ten prawdziwy" - to co, reszta była wyimaginowana? Chyba chodziło ci o "prawidłowy". :)
Usuń-"(...) zasnąć na jakiś długi sen" - Zdecydowanie nie! "Zapaść w długi sen" albo "Zasnąć na długi czas."
-"(...)było widać gołym okiem jak się podobał jej." - znowu szyk. "...jej podobał"
-"(...)czymś co mi się przydało od dawna, tylko nie zdawałem sobie nawet z tego dobrze sprawy" - (biorąc pod uwagę kontekst) poprawiłabym na "czymś, czego potrzebowałem od dawna"
-"Myślę, że zrobiło to dobrze dla nas wszystkich." - Nie! "zrobiło to dobrze nam wszystkim", ewentualnie "wszystkim wyszło na dobre". ;)
-"W sumie zawsze marzyłem, żeby zwiedzić Hiszpanię, lecz niestety nigdy nie miałem nawet okazji być w Nowym Jorku, a co dopiero mówić o południowej części Stanów Zjednoczonych." - Długo się zastanawiałam nad tym zdaniem i nad tym, co chciałeś przekazać. Po pierwszym przeczytaniu odniosłam wrażenie, że u ciebie Hiszpania leży w południowej części USA... :) Dopiero po kilku kolejnych "razach" dotarło...
-"Szybko wymyłem się..." - chyba jednak "umyłem", albo "wykąpałem"...
-"...jutro zadzwonię do Andrei i dowiedzieć się..."- literóweczka;)
-"... ja poczuwałem się odpowiedzialny.." - "poczuwałem się do odpowiedzialności" albo "czułem się odpowiedzialny"
-chrapanie Anthonego - powtarza się na samym końcu i kilka zdań wcześniej. Zastanawiałam się, czy to celowe posunięcie, czy po prostu to chrapanie tak ci się spodobało ;)
-"coś, co tak bardzo pragnąłem" - czego! "coś, czego tak bardzo pragnąłem" :)
To tyle na dzisiaj.
To, co napisałam, to takie chyba najbardziej rzucające się w oczy. Ale jak wspomniałam wcześniej (pod rozdz. 1), będziesz musiał popracować, szczególnie nad aspektem stylistycznym. Bo co do fabuły, pomysłu na opowiadanie to cóż... Gdyby mi się nie podobało, nie czytałabym kolejnych części, prawda? :) Masz talent, ale musisz go szlifować.
Pozostałe dwa rozdziały poczytam jutro, jak będę mieć czas.
Pozdrawiam,
Sara Cerva.
Dziękuję za te wszystkie poprawki. Naprawdę miło mi, że tyle bezinteresownego wkładu włożyłaś w poprawianie moich błędów, żeby ulepszyć moje opowiadanie. ;) Dzięki, póki co poprawiłem pierwszy rozdział i połowę drugiego. ;) Faktycznie, czytając to, sam dostrzegam te błędy. Za każdym razem kiedy czytam, coś znajdzie się nielogicznego, co wymaga korekty, a dzięki Twoim radom, zdecydowanie mi łatwiej te błędy dostrzec. Mam nadzieję, że nie zaprzestaniesz na tych pierwszych rozdziałach, miło mi, że mam tak profesjonalną korektę ;) Pozdrawiam! :)
UsuńPisanie samo w sobie jest bardzo fajnym i rozwijającym zajęciem. Gdy ja zacząłem swoją przygodę z pisaniem starałem się aby każde zdanie było idealne :D Jak się później okazało było to bardzo głupie podejście ponieważ tylko mnie hamowało.
OdpowiedzUsuńStaraj się po napisaniu jakiegoś fragmentu, odłożyć go aby sobie poleżał, ochłonąć i ponownie do niego wrócić. Łatwiej jest wtedy dostrzec nieprawidłowości :) Czasami trzeba przeczytać coś kilkakrotnie aby dojrzeć ową nieprawidłowość.
Tak jak napisałeś wstępie znalazłeś nową pasję jaką jest pisanie. Bardzo dobrze. W tym wszystkim fajne jest to, że pisać można całe życie... ale i całe życie trzeba się rozwijać ^^
Co do samej treści, jeszcze się w tym wszystkim odnajduje ponieważ jak pewnie kiedyś Ci wspominałem moimi klimatami jest fantastyka i w niej najczęściej się odnajduję ;p
Zawsze coś mi utkwi szczególnie w pamięci i tym razem było to :
" ...jesteś młody, naprawdę, powinieneś zawalczyć o to szczęście, bo uważam, że w pełni na nie zasługujesz... "
Dokładnie. O szczęście trzeba zawalczyć. Czasami walczymy a rezultatów brak lecz jestem zdania, ze na każdego przyjdzie pora :)
Podoba mi się Twój gust muzyczny i chyba po proszę o jakieś ulubione tytuły ^^
Pozdrawiam
I tak w ogóle to te drobne błędy są cudowne :D Jak czytam poprawki Sary to uśmiech mi z twarzy nie schodzi ^^
OdpowiedzUsuń